poniedziałek, 24 lutego 2014

Jamajka. Haiti

Gdy dokładnie rok temu dowiedziałem się, iż firma w której pracuję, z okazji swoich piętnastych urodzin, organizuje rejs po Karaibach, moje serce zabiło wyraźnie szybciej. Dowiedziałem się, że będzie to drugi pod względem wielkości statek pasażerski świata, że trasa rejsu to Floryda Jamajka, Haiti, Bahamy.
Chwilę później zamarłem, bo okazało się, iż w dzień po ogłoszeniu rejsu wszystkie kajuty na statku już są  „zaklepane”. Po prostu uczestnicy poprzedniej konwencji mojej firmy w Los Angeles, w tym samym dniu zarejestrowali się na następną konwencję na statku. Mimo tego, że miejsc było 5 tysięcy, to chętnych było wielokrotnie więcej (w tej firmie zarejestrowanych jest prawie trzy i pół miliona ludzi).
Jednak udało się, dzięki temu, iż pracuje tutaj też mój szwagier. Zamówił tych kajut kilka i mogliśmy pojechać większą grupą również z Polski.
Jeszcze rok temu słowo Jamajka kojarzyło mi się ze sportowcami z Jamajki, i z czym jeszcze? No może, ktoś kiedyś wspomniał o rumie, o marihuanie, z których Jamajka słynie. Jednak nie te rzeczy mnie interesowały.
Po pierwsze nigdy nie byłem w tropikach, nigdy nie płynąłem statkiem. To że był to rejs po Karaibach, że opływaliśmy Kubę, że miałem okazję do podszlifowania angielskiego, że zobaczyłem błękit jakiego nie widzimy w naszych szerokościach, że …
Mógłbym wymieniać wiele innych rzeczy, które poznałem dzięki tej wyprawie, ale najbardziej interesowali mnie ludzie. Jak żyją? Co jest dla nich najważniejsze? Jak zabiegają o zdrowie?
Interesowała mnie przyroda, tropikalna roślinność.






Chciałem chwilę pobyć w karaibskich górach, popływać w morzu, poopalać się w tropikalnym słońcu. Chciałem zjeść kilka owoców prosto z drzewa, lub z ziemi.
Było też jedno marzenie, o którym przypomniałem sobie dopiero na statku. Otóż w dzieciństwie zaczytywałem się w podróżniczych i przygodowych książkach. W kilku z tych książek naczytałem się o piratach, awanturnikach, poszukiwaczach przygód. A Karaiby były jednym z najczęściej opisywanych tam zakątków świata. No i chciałem przypomnieć sobie to, co wtedy tak mocno pobudzało moją wyobraźnię, dalekie morza, żaglowce, ludzi poszukujących przygód, dzikie, nieznane lądy, nieznanych, tajemniczych, groźnych tubylców.
Czy to czego oczekiwałem, tam znalazłem?
Tak, choć na dzisiejszą, ucywilizowaną miarę. Statek był (choć bez żagli), nieznane (przynajmniej dla mnie) lądy były, choć dzisiaj nie są aż tak dzikie. Tubylcy byli, choć niegroźni, wręcz przyjaźni (szczególnie dla chętnych do robienia większych zakupów).







To co mnie zaskoczyło, to spostrzeżenie, że ludzie z różnych stron świata niewiele się od siebie różnią. Też lubią spoglądać w morze z wysokiego pokładu, też szukają tam romantyki, też lubią przygody. Ten rejs był naprawdę wielką przygodą dla pięciu tysięcy poszukiwaczy wrażeń.







Później, już po wyjściu na ląd, widziałem jak ci współcześni (tacy jak ja) poszukiwacze przygód, poszukiwacze skarbów przeżywają swoje przygody, jak zdobywają swoje skarby. To są zupełnie inne przygody niż te opisywane kiedyś w książkach, które czytałem. To są zaplanowane, wyreżyserowane, opłacone z góry, ubezpieczone, „trochę” sztuczne przygody – przynajmniej w czasie tego rejsu.
Już na Jamajce, część ludzi wynajęła jeepy i ruszyła na jamajskie bezdroża, część poszukiwała przygód na plażach, jeżdżąc na motorówkach, lotniach, skacząc na banji. Ta najbardziej spokojna grupa plażowała. Część zwiedzała wyspę, góry, podziwiała tamtejszą przyrodę.







Skarbów poszukiwała spora część, szczególnie kobiet, na … lokalnych bazarach. Z tym, że tamtejsze skarby były tandetne, drogie i w większości … chińskie. Tym ostatnim najbardziej zaskoczeni byli oczywiście … Chińczycy (w rejsie brało udział ich kilkuset).






Ponieważ na statek niektórych towarów nie można wnosić, więc ci z poszukiwaczy przygód, którzy zaplanowali popróbować prawdziwego rumu z Jamajki, wypili go na miejscu (w sklepach można go było próbować do woli za darmo). Tak samo uczynili (na szczęście nieliczni) miłośnicy puszczania dymków i wkrótce, specyficzna woń papierosów zrobionych z jednej szczególnie popularnej na Jamajce rośliny, owinęła się  wokół  tych kilku szczególnie ciekawych wrażeń wędrowców.
Ja wraz z częścią polskiej grupy wybrałem się wynajętym autobusem oczywiście w … góry. Autobus wspiął się kilkaset metrów wyżej piękną, krętą drogą do deszczowego lasu, właściwie dżungli.













Po drodze mijaliśmy typową Jamajkę, domy, ludzi, zwierzęta gospodarskie, jamajskie rękodzieła sztuki ludowej, wystawione tuż przy drodze.
Gdzieś wysoko w górach, kierowca zatrzymał się, by pokazać nam krzew, który okazało się, wszyscy doskonale znamy. A tu mamy możliwość wreszcie zobaczyć go na żywo. Zresztą to właśnie owoc z tego krzewu zjednoczył wszystkich uczestników wycieczki w pasji dzielenia się informacją z ludźmi poszukującymi sposobów skutecznej profilaktyki zdrowia.







Mówię o krzewie noni, roślinie dość powszechnej w rejonie południowego Pacyfiku, ale również na Kubie, w wielu krajach Południowej Ameryki, no i na Jamajce. Z tym, że tutaj owoce są znacznie mniejsze i uboższe w składniki, niż tam, gdzie noni rośnie najokazalsze, czyli na Polinezji Francuskiej.






Nie mogłem odmówić sobie przyjemności spróbowania owocu. Wiele słyszałem o tym jak jest niesmaczny (natomiast sporządzone przez naszą firmę napoje bioaktywne z noni są bardzo smaczne), ale nie zdawałem sobie sprawy jak niesmaczny. Trudno to opisać, ale naprawdę smak i zapach do przyjemnych nie należały. To jak naprawdę smakuje (długo nie przymierzając jak trampki maratończyka) widać na filmie, który nakręciłem (dostępny na moim profilu YouTube). Najlepiej mówi o tym mój wyraz twarzy.






Później, już w Ocho Rios, zaskoczyła mnie reakcja napotkanych ludzi, Jamajczyków, którzy widząc moją krzywą minę podczas zagryzania owocu noni (męczyłem go, chyba, przez co najmniej godzinę, a był wielkości śliwki), zwrócili mi uwagę, że tak się tych owoców nie je, że przyrządza się te owoce w specjalny, zgodny z tutejszą tradycją sposób. No i oczywiście dostałem tutaj wykład, dlaczego Jamajczycy tak cenią ten owoc. Okazało się, że tutaj też wykorzystują go ze względu na jego niezwykłe właściwości, w profilaktyce zdrowia. Gdy powiedziałem im, że znalazłem się tu na wyspie właśnie dlatego, że promuję napoje z tego owocu na całym świecie, moi dyskutanci nie mogli w to uwierzyć. Nie zdawali sobie sprawy, że napoje bioaktywne z noni dzisiaj są dostępne w ponad osiemdziesięciu krajach świata. Tak na marginesie powiem, że w rejsie uczestniczyli ludzie zajmujący się dystrybucją tego owocu, z 67 krajów świata.
Zaobserwowaliśmy później ciekawe zjawisko. Tutaj wysoko w górach, prawie cały czas pada deszcz i to całkiem mocno pada, natomiast kilkaset metrów niżej widać jasno oświetlone plaże, miasto, uprawy. To znak, że tam świeci słońce. Gdy zjechaliśmy w dół to samo zjawisko obserwowaliśmy z poziomu plaży, czy miasta – pogodne niebo, słońce, a w górach potężne zachmurzenie, deszcz i burze.
Zjeżdżając w dół po drodze odwiedziliśmy niespotykanej urody miejsce, wodospady Dunn’s River Falls. Najbardziej odważni ludzie weszli na sam szczyt wodospadów, pod prąd spadającej z wielkim szumem i siłą wody, omijając głębsze i bardziej niebezpieczne miejsca.






Tam, przy okazji dostrzegłem też różnice między nami, Europejczykami, Amerykanami, ogólnie mówiąc ludźmi cywilizacji zachodniej a Azjatami. Polacy, Brytyjczycy, Amerykanie, Australijczycy, Niemcy, czy mieszkańcy RPA szli, każdy sobie. Oddzielnie, każdy swoją ścieżką. Inaczej Japończycy, ludzie z Hong Kongu, Chin, czy z Wietnamu. Oni to robili zespołowo, idąc grupą, trzymając się za ręce, pomagając i dopingując się nawzajem.






Oczywiście nie mogło też zabraknąć  karaibskiej (jamajskiej) plaży. Dla mnie przyzwyczajonego do bałtyckich plaż, do pływania po bałtyckich falach, pływanie w niezwykle przejrzystej, błękitnej i przede wszystkim bardzo słonej, ciepłej wodzie, było wielką przyjemnością.












Jasne, że w lutym dla mieszkańców tej szerokości geograficznej, w której leży Polska, kolejną wartością były ciepło i duże dawki słońca. Szczególnie w tym roku miało to swoje znaczenie, bo zima była u nas ostra, a my mogliśmy się wygrzać przez osiem dni na statku i w tropikach. Zaowocowało to oczywiście u wielu plażowiczów porządnymi pęcherzami, i nieznośnym oparzeniem skóry, no ale niestety, jakoś za te przyjemności trzeba było zapłacić.
Byliśmy też przed rejsem kilka dni dodatkowo w Miami na Florydzie – ale o tym fragmencie podróży innym razem.
Powróciliśmy na statek. Gdy odbijaliśmy od brzegów Jamajki zapadał właśnie zmrok. Zachodzące słońce odmalowało niebo i chmury w niesamowite barwy, jakby specjalnie na nasze pożegnanie z tym pełnym życia i piękna miejscem na Ziemi. Żal było odjeżdżać. Zostało oczywiście mnóstwo zdjęć i filmów, ale odpływając powoli w dal zdawaliśmy sobie sprawę, że zdjęcia i filmy to nie to samo. To tylko namiastka tego, co tam spotkaliśmy i przeżyliśmy.












Podróże kształcą i to też okazało się prawdą, bo nie tylko dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy o tamtym obszarze, ale była też okazja do podszlifowania angielskiego, w samej podróży, jak i na poszczególnych wyspach, szczególnie na Jamajce, bo ludzie tu rozmowni, a nawet gadatliwi, szczególnie, gdy chcą coś sprzedać. A dzięki temu wielu uczestników rejsu zeszło z tej wyspy z pamiątkami, ale za to uboższymi w dolary, na które przedsiębiorczy Jamajczycy ciężko zapracowali.
Szczególnie zapamiętałem sobie kierowcę naszego autobusu. Wyglądający na co najwyżej trzydziestolatka mężczyzna, pięknie opowiadał, dzielił się informacją o Jamajce, jej ludziach, grubych kobietach (Jamajczycy gustują w kobietach o dość krągłych kształtach, żadna szczupła modelka nie ma u nich szans), no i przepięknie śpiewał. Nasze panie, które się dowiedziały od niego, że ma już sporo ponad pięćdziesiąt lat, zdradził trzy tajemnice swojego młodego wyglądu, zdrowia i humoru. Od pań ten sekret wyciągnąłem ja i teraz Wam go w wielkiej dyskrecji przekazuję.
  1. Don’t worry, be happy! (nie martw się, bądź szczęśliwy), słowa piosenki, które w wielu miejscach Jamajki często słychać, a podobno Jamajczycy te słowa wzięli sobie mocno do serca.
  2. Owoc, liście i nasiona noni, których wielu Jamajczyków używa.
  3. Ten sposób nasz kierowca zdradził w pełnym tajemniczości uśmiechu. Ja tego nie mogę zdradzić, bo … Bo nie i już! Niech to zostanie zagadką – chociaż uważni czytelnicy pewnie się domyślą, wracając do niektórych fragmentów tekstu.

Mimo, że nasza wizyta na Jamajce była krótka, to zobaczyliśmy kawałek nieznanego lądu, jego mieszkańców, egzotyczną roślinność, posmakowaliśmy ciepłego morza, gór i wielu innych atrakcji w jednym.
Oprócz tekstu zapraszam do obejrzenia zdjęć i filmów o naszym pobycie na Jamajce i Haiti.

Piotr Kiewra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Twoje komentarze są moderowane.