środa, 26 lutego 2014

Światło

Trzecia część opowiadania „Aniołki nad Doliną cichą”. 
Piotr przyglądał się dziewczynom z zaciekawieniem, przecież nie widział ich kilka lat. W tym czasie młodsza urosła, zmieniła się, ale nadal było w niej to, co kilka lat temu: ciekawość, przede wszystkim ciekawość. Starsza to poszukiwaczka, wytrwała poszukiwaczka. W jej oczach, w postawie ciała – pytania i stąd poszukiwanie. Poszukiwanie celów, poszukiwanie dróg, poszukiwanie odpowiedzi. Obie lubią się uczyć, lubią słuchać. Jedna i druga pełne entuzjazmu, jedna w zaspokajaniu ciekawości, druga w szukaniu, w znajdowaniu odpowiedzi. Obie odważne i obie bardzo, bardzo … podobne. Podobne odwagą, ciekawością, entuzjazmem, a identyczne urodą. W końcu matka i córka. Gdyby nie lekko widoczna różnica wieku, można by powiedzieć – siostry bliźniaczki.
Aniołki, tak je nazwał i z tego co się wydarzyło kilka lat temu i dzisiaj … – Bez wątpienia: Aniołki! –  potwierdzał w myślach.
Piotr wiedział skąd się ten entuzjazm u nich pojawił. Odkrył to u siebie. Zawsze, gdy wykonał krok do przodu, krok w górę, krok w swoim własnym rozwoju pojawiała się radość. Kiedyś, lata wcześniej, nie był świadom tej prawdy, teraz odkrył, że jest to chyba podstawowy cel naszego życia – rozwijać się. Obserwował ludzi, obserwował siebie i wszystko to potwierdzało. Gdy ktoś się rozwijał, stawał się doskonalszy, bardziej przydatny, gdy więcej wiedział, ale przede wszystkim, gdy więcej dawał, pojawiała się radość, pojawiał się entuzjazm w pokonywaniu tej ścieżki. Radość – teraz już to wie, jest miarą postępu w rozwoju.
Jego własny, obserwowanych kobiet, obserwowanych wielu innych ludzi entuzjazm udowadniał, że celem naszego życia jest rozwój, jest odkrywanie prawd dotyczących świata, ale przede wszystkim tajemnic dotyczących swojego wnętrza. Dzisiaj jeszcze kilka chwil temu nie wiedział, czy u tych kobiet było to świadome, czy nie, teraz doszedł do wniosku, że tak. Cieszyły się przecież z tego, co odkryły przez ostatnie dwa dni, ale jeszcze bardziej cieszyła je nadzieja na jeszcze większe odkrycia dzisiaj.
Widział jak na wielkie głazy nad powierzchnią Czarnego Stawu wylało się wiele ich łez – łez szczęścia. Z policzków obu kobiet co rusz zmywała je zimna woda nabierana dłońmi prosto z jeziora. Woda mieszała się ze łzami. Gdy to obserwował, uśmiechnął się pod nosem, bo pomyślał, że to górskie jezioro, jest takim małym morzem łez. Jest morzem zbierającym łzy radości wylewane przez ludzi, dziką, górską przyrodę, chmury zawieszone nad szczytami i dolinami.
Tak pomyślał, ale pomyślał też … iż czas ruszać, bo może to jezioro się nadmiernie nimi przepełni. Zaśmiał się pod nosem i wstał, wskazał palcem dziewczynom kierunek na góry. Poderwały się ucieszone, że wreszcie …
Piotr sprawdził krótko swoje i Aniołków wyposażenie. Jeszcze raz z humorem przepytali się nawzajem z instrukcji dotyczącej zasad wspinaczki na trudnej, górskiej trasie i … ruszyli.
Szli w milczeniu. To otoczenie, góry, jezioro, dźwięk szumiącej obok, ale i gdzieś pod nogami – w niewidzialnych potokach, wody, nastrajał do marszu w ciszy. Najpierw szli wzdłuż Stawu z widokiem na Kościelec, na Żółtą Turnię, na Granaty. Te same szczyty widzieli też zanurzone w jego toni. Widzieli dwa razy błękit, jeden nad głowami, drugi u ich stóp, dwa razy zieleń kosówek. Od czasu do czasu, gdy zbliżali się do gładkiej powierzchni stawu, gdy patrzyli na wodę z góry, widzieli też własne odbicia.
Tuż nad samą wodą pojawiły się znowu fioletowe kwiaty i … znowu ich nazwa gdzieś uleciała.
Parę razy zatrzymali się, spojrzeli za siebie. Za każdym razem zaskakiwał ich widok, ale nikt nic nie powiedział, nikt nic nie skomentował. – Po co? Widzimy i czujemy to samo. Po co zakłócać słowami tę ciszę, tę czystość przyrody, tę czystość i radość myśli, tę radość serca? – pomyśleli.
Szli dalej.
Zauważył kolorowego motyla. Przeleciał dosłownie o centymetry przed jego oczami. Trochę się pokręcił i odleciał w górę – gdzieś zniknął. Spojrzał, by go poobserwować, lecz natychmiast zmrużył oczy, bo … spojrzał na słońce. – Acha! – pomyślał. – Przyniosłeś mi wiadomość, przyniosłeś mi światło, albo … prowadzisz mnie do światła. Ok., dzięki! Na razie to mnie oślepiło. Dobrze, poczekam. – ucieszył się.
Minęli w ciszy ostatni zaułek jeziora. Ruszyli po kamiennych schodach ostrzej w górę. Pod nogami szemrała woda, ukryte potoki. Tylko od czasu do czasu ukazywały one swoją połyskującą i bardzo żywą, bo górską postać.
Zaczęli wchodzić w ciemną, zimną czeluść. Czarne, szare, ciemne ściany po prawej stronie ścieżki coraz bardziej przesłaniały widok na Czarny Staw – stąd zupełnie inny – błękitno biały i jakby większy.
Raz, czy dwa, użyli rąk, by wejść na kolejne kamienne schody i po chwili znaleźli się w zupełnie innej krainie.
To miejsce otoczone ciemnymi skałami, sprawiało dość przygnębiające wrażenie. Wszędzie wokół odcienie czerni i szarości, tylko u góry kawałek błękitnego nieba. Mały kawałek … zresztą gwałtownie zmniejszający się, bo nie wiadomo skąd pojawiła się mała, biało szara chmurka i zaczęła rosnąć, i rosnąć. Przykryła już cały błękit i poczęła przykrywać część wierzchołków. Zrobiło się jeszcze ciemniej, jeszcze bardziej szaro i czarno.
Piotr lubił to miejsce, bo tu wszystko jest takie kontrastowe, czarno – białe, takie …  iż łatwo to zrozumieć. To jest kraina dwóch władców: ciemności i światła, nieprawdy i prawdy, niewiary i wiary, strachu i miłości, smutku i radości, braku wolności i wolności. To jest jedno z takich miejsc, gdzie ci władcy ukazują swe oblicza i tym samym pokazują … ile mamy do zrobienia, ile drogi do pokonania, ile czeka nas wysiłku.
Dlatego lubił to miejsce. Tu za każdym razem dowiadywał się czegoś nowego, tu wykonywał następny krok, tu doznawał kolejnej porcji światła, tu ukazywał się następny ślad, następny trop. To tu, mimo, że to kraina mroku, za każdym razem dostrzegał tu mniej mroku, mniej smutku, mniej niewiary, strachu … i tak za każdym razem.
Posiedzieli chwilę nad małym, wysokogórskim jeziorkiem. Na twarzach całej trójki widać było wyczekiwanie, taką małą niecierpliwość …
Nie rozmawiali. Przez tych parę minut wypowiedzieli może tylko kilka zdań o „inności” tego miejsca. Spoglądali w górę na swoją ścieżkę i na częściowo przesłoniętą chmurą przełęcz – cel ich wyprawy. Chmura obniżała się ciągle, przesłaniała już ich trasę prawie do połowy. Zrobiło się jeszcze ciemniej, jeszcze zimniej. Dlatego postanowili ruszyć.
Piotr zwrócił się do Aniołków: – Dziewczyny, gdy będziemy maszerować, gdy będziemy na ścieżce i na ścianie, na każdym postoju oglądajcie się za siebie! Dobrze? Jestem ciekaw co zauważycie. Porozmawiamy o tym na górze. Dobrze?
- Dobrze! – odpowiedziały.
Szli w ciszy. Mijali po drodze ludzi, tych, którzy odpoczywali i tych, którzy schodzili z góry, z przełęczy. Czasem niespodziewane „Dzień dobry”, albo „Cześć”, budziło ich z jakiegoś jakby snu, czegoś typowego w górach – szczególnie u stałych bywalców. Piotr zauważył to dawno temu, że w takich chwilach „ogląda” góry sercem, nie umysłem i jego zmysłami, ale sercem. Dziewczyny doświadczały dzisiaj chyba tego samego „snu”, bo … trwały, wspinały się w ciszy.
Oglądały się co kilka, kilkanaście kroków, przystawały wtedy, spoglądały w dół, ale spoglądały jeszcze w inne miejsce, w znacznie głębsze niż te otchłanie, przepaści, spoglądały w głąb siebie. Każde takie spojrzenie to kolejne odkrycie, to nowe dokonanie, to postęp …
Doszli w takiej ciszy, w takim zamyśleniu do przełęczy. Wraz z ich wejściem zaświeciło słońce, bo sekundy temu, przesłaniająca przełęcz chmurka gdzieś spadła, gdzieś uleciała, schowała się w jakichś sobie tylko znanych zakamarkach gór.
To słońce, ten blask, tak ich oślepił, że w pierwszych chwilach nie zauważyli widoku otwartej przed nimi doliny z błyszczącymi, połyskującymi klejnotami, jeziorkami. Nie zauważyli setki szczytów dumnie sięgających błękitu nieba, nie zauważyli ludzi siedzących na przełęczy.
Teraz wszystko się odwróciło, wyszli z krainy ciemności do krainy światła, to światło było tak jasne, tak wiele w nim było radości, prawdy, miłości i blasku, że zatkało ich zupełnie.
Nagle pojawiło się nie tylko światło, pojawiło się więcej powietrza, więcej wszystkiego … to potrafi oszołomić, olśnić, zaskoczyć, zakręcić w głowie.
Usiedli. Po kilku chwilach oczy się przyzwyczaiły, ale … oszołomienie pozostało. Następne chwile, to oglądanie, zachwycanie się, odkrywanie nowego świata, to taniec radości w sercach. Ciała potrzebowały wypoczynku po trudach wspinaczki, natomiast serca skakały, szalały z radości.
Siedzieli i patrzyli … Patrzyli na góry i doliny, ale patrzyli też na inne góry i doliny, te bliżej, te głębiej położone, te wewnątrz siebie.
Trwało to długo, bardzo długo, choć tu czasu nikt nie wylicza, tu się czas zatrzymał. Tu czas nie istniał. Nie istnieje, nawet wtedy, gdy słońce zmieni swoje położenie, gdy zacznie przyspieszać w stronę zachodu.
Młodszy Aniołek ocknął się pierwszy. Dziewczyna zaczęła fotografować.
Piotr natomiast z jej mamą usiedli nieco niżej i zaczęli rozmowę. Był ciekaw co zauważyła w czasie marszu, w czasie postojów na trasie. W ogóle był ciekaw …
Ona zaczęła.
- Piotrze, kilka lat temu nie dokończyliśmy naszej rozmowy. Opowiedziałeś nam Aniołkom tak dużo o miłości, ale nie powiedziałeś nam wszystkiego. Zgadza się?
- Tak, bo nie wszystko wiedziałem, a po drugie, te największe prawdy musimy odkryć sami, bo one są w nas. Nikt inny tego nie może zrobić za nas, nikt inny nie może wejść do naszego wnętrza, tylko my sami. Wiem, że ty o tym wiesz, i … chyba chcesz mi o tym powiedzieć. Prawda? – cicho zapytał.
- Tak. Powiedziałeś nam tak wiele o górach, o miłości, ale chyba nawet tobie czegoś zabrakło, czegoś nie dopowiedziałeś … Przez tych kilka lat tak naprawdę zastanawiałam się, czym tak naprawdę jest miłość. Pytałam siebie, przypominałam tamtą naszą rozmowę, wszystkie słowa, które wypowiedziałeś … Analizowałam, pytałam, wspominałam, myślałam, i tak w kółko. Przyjeżdżałam z córką w góry, myślałam, że ich echo przyniesie mi rozwiązanie, że dokończy twoją opowieść, ale nic z tego … Powoli coś tam zaczynałam rozumieć, ale to nie było to … Nie rozumiałam tego, aż do tej chwili. Gdy powiedziałeś, tam na dole, żebyśmy się oglądały co chwilę za siebie, nie wiedziałam, po co to powiedziałeś. Nie wiedziałam co mam odkryć. Ale ty wiedziałeś dobrze o tym, ty chyba wcześniej odkryłeś to, co ja dopiero teraz ujrzałam. I powiem ci, że znowu popełniłam stary błąd – szukałam w górach i dolinach świata, podczas gdy nie spojrzałam w góry i doliny mego serca. Powiem, ci co odkryłam … Odkryłam … Odkryłam … – zawahała się.
- Odkryłaś strach. – dopowiedział.
- Tak Piotrze – strach. Piotrze, jeśli mogę cię poprosić, dokończ swoją opowieść. – poprosiła, patrząc łagodnie w oczy Piotra.
- Aniołku. Nie dokończyłem tamtej opowieści, bo potrzebowałem światła, takiego światła jakie ujrzałem dzisiaj. Potrzebowałem błysku. To dzisiaj przyszło. Tak mi się zdaje, że dzisiaj to do mnie dotarło, chociaż tak jak powiedziałaś, dotarło sekundę wcześniej, właśnie tam na dole. Dlatego tam was poprosiłem, byście się oglądały za siebie. Wiedziałem co odkryjecie. To odkrycie to oświecenie, to zrozumienie sensu wszystkiego, to zrozumienie na czym polega nasz rozwój, to odkrycie tajemnicy, największej tajemnicy, naszego celu głównego …  Aleeee … ale to odkrycie nic jeszcze nie załatwia, niczego nie rozwiązuje. To co się stanie później, gdy … doznasz tego światła, gdy dokonasz zmian, no dobrze …
Powiem ci tak. Jeśli wyobrazisz sobie jakąś przestrzeń, nieograniczoną przestrzeń, to ta przestrzeń jest przestrzenią miłości. Możemy ją wypełnić miłością całkowicie. Z takim pełnym potencjałem się rodzimy. Ale później, niestety trochę tego ubywa. Wiesz z jakiego powodu? Tak, z powodu strachu. Strach, jest czymś co zabiera miłości przestrzeń. Im go więcej, tym mniej zostaje miejsca dla miłości. Nasza miłość jest podziurawiona strachem. Góry i doliny życia sprawiają, iż pojawia się strach. Obserwowanie innych, ambicje, marzenia, porażki, choroby, pieniądze, przekonania, sprawiają, że pojawia się strach.
Nasze ego, nasz umysł, zagłusza serce, podpowiada nam, że warunkiem szczęścia jest to, i to, i jeszcze to. Nasz logiczny umysł wmawia nam, że będziesz szczęśliwa jeśli osiągniesz to i tamto. Każe ci szukać szczęścia, gdzieś na zewnątrz, w rzeczach, w innych ludziach, w Bogu, w dobrach tego świata i tego, który nadejdzie, przyszłego. Powstaje uczucie niedostatku i głód pracy nad ciągłym uzupełnianiem niedostatku, głód wyszarpywania czegoś tam od świata, od innych … Pojawia się też fałszywa miłość, miłość zaborcza, miłość tylko dla siebie i stąd pytania do innych: „Kochasz mnie?”, powiedz „Jak mnie kochasz?” Pojawia się zazdrość, pojawia się rozczarowanie – bo to nie jest miłość. To jest tylko zauroczenie, to nie jest współodczuwanie, to coś fizycznego, to tak naprawdę niewola, gorycz, smutek, wyrzuty sumienia, to wykorzystywanie … to strach. No dobrze, za dużo mówię…
Tajemnicą jest miłość, pełna przestrzeń miłości, gdy ta przestrzeń jest całkowicie nią wypełniona to jest radość, jest dostatek wszystkiego, jest wolność, jest szczęście. Gdy jest odrobina strachu, nie ma pełni miłości…
Ale te lęki, ten strach, to fałszywy strach. Tak, fałszywy. To lęki, to strach naszego świadomego umysłu, przez niego wypracowane i zakorzenione w podświadomości.
Tak naprawdę są tylko dwa naturalne źródła strachu: lęk przed upadkiem i lęk przed hałasem. Tego pierwszego tutaj doświadczyłaś, czułaś go, pokonywałaś go odwagą, a spoglądając za siebie obserwowałaś go, uświadamiałaś sobie co ci grozi i nabierałaś pewności siebie. Ten jest naturalny i potrzebujesz jedynie odwagi, pewności siebie, by go zneutralizować, albo unikać. Tak samo hałas. Wszystkie pozostałe lęki, strachy, to niedostatki miłości. Tutaj odwaga nic nie pomoże, tu może pomóc coś zupełnie innego.
- Tak Piotrze. Gdy skończyłeś nad Doliną Cichą swoją opowieść, tam, kilka lat temu, zaczęłam się bać. Bo to co powiedziałeś o miłości, by się w pełni otworzyć, by się nią wypełnić, by pokochać pełnią miłości siebie. By się zacząć nią dzielić, by nie oczekiwać niczego od innych, by nie stawiać warunków, by zmieniać tylko siebie, że zmieniając siebie zmienimy wszystko, zmienimy świat. No i próbowałam, no i wystraszyłam się …  a właściwie inaczej, nie pozbyłam się strachu, który we mnie był. Teraz dopiero, tutaj w górach, tutaj na tej ścianie, wspinając się do góry i oglądając się ciągle za siebie, obserwując swoje strachy, przestaję się bać. Nie odpychałam ich od siebie, nie usuwałam, lecz spoglądałam lękowi w oczy, a on odpłynął. To było światło.
Wtedy, nad Doliną Cichą pojawił się strach, bo nie byłam gotowa, bo nie chciałam podjąć szybkiej decyzji, bo coś chciałam odłożyć, bo chciałam przemyśleć, zabrakło mi odwagi i … zaufania. Do tej pory ufałam tylko swojemu rozumowi, swojej logice, brałam to za kobiecą intuicję, a to były gierki mojego ego. To ono się podszyło i grało na dwa fronty. Prowadziło dyskusję z drugim swoim kumplem i udawało moje serce. Moja intuicja, moje serce było uśpione, zarzuciłam im zasłonę, przykryłam je śmieciami …  - przerwała. – Mów Piotrze, przepraszam, mów!
- Tak, tam wtedy wydawało ci się, że się dowiedziałaś wszystkiego, że zrozumiałaś. Wydawało ci się, że miłość polega na zrozumieniu. Nie. Nie polega na zrozumieniu. Polega na załataniu dziur po strachu miłością. A wtedy tego nie zrobiłaś. Zauważyłem, to się pojawiło od razu, już wtedy po pełnych entuzjazmu chwilach zauważyłem u ciebie strach. On cię powstrzymywał, kazał odkładać wszystko na później, kazał ci rozważać, analizować, przemyśliwać. I znowu trwało to latami. Piękne definicje nie sprawdziły się, gdy była wiosna wszystko grało, gdy chodziłaś z córką po górach, wszystko grało, gdy obserwowałaś ptaki wszystko grało, gdy obserwowałaś innych ludzi, wszystko grało, gdy spojrzałaś na siebie … smutek, poczucie niedostatku i jeszcze coś. No właśnie czegoś brakowało, albo czegoś było za dużo. Tak, to strach. To strach – antagonista miłości.
W rozmowach z ludźmi, z mężczyznami, z córką, ze mną, z kimkolwiek, deklarowałaś, że kochasz: kochasz innych ludzi, świat, Boga, przyrodę, zwierzęta, kamienie, nawet wrogów, ale … ale nie byłaś szczera. Nikt nie jest szczery, gdy to mówi, a jest w nim strach. Kłamie świadomie, albo nieświadomie, ale kłamie, albo przynajmniej nie mówi prawdy. Bo tak naprawdę nie rozumie na czym polega prawdziwa miłość, czym się przejawia, co jej towarzyszy. Nie byłaś szczera w deklaracjach, nawet tych czynionych wydawałoby się po głębokich przemyśleniach, naprawdę nie byłaś szczera. Nie byłaś, bo chwilę później pojawiał się smutek. Ten smutek to jest właśnie miara szczerości.
Pełna miłość, miłość wypełniająca całą przestrzeń możliwą do wypełnienia objawia się radością. Pełną radością, nie chwilami radości, ale radością zawsze i wszędzie. Jeśli jej nie ma, nawet chwilowo, to znaczy, że nie ma w tym czasie miłości. Smutek, brak radości jest objawem strachu. Smutni ludzie, to ludzie zalęknieni, to ludzie z wielkimi niedostatkami miłości.
Strach może pokonać tylko miłość. Strachu nie pokona odwaga, brawura, analizowanie, badanie, spełnienie warunków bezpieczeństwa. Nie pokona go myślenie nad nim, nie pokona go odpychanie od siebie, zastępowanie go czymś innym, na przykład motywacją … Tak wielu ludzi przechodzi szkolenia motywacyjne, nabudowuje się celami, buzuje się afirmacjami potęgującymi odwagę, ale to na dłuższą chwilę nie działa, bo nie może, bo nie usunięta została przyczyna tego strachu. Nic go nie pokona, bo strach jest czymś wytworzonym w umyśle, nie czymś zewnętrznym, rzeczą, nic, nic, nic … tylko miłość.
Strach jest w umyśle, a pilnuje go nasze ego. Nasze ego pielęgnuje go, bo tym samym utwierdza swoją obecność, potrzebę swojego istnienia. Ego zagłusza wiele prawd, zagłusza intuicję, zagłusza nasz wewnętrzny głos, głos ze źródła, by nie stracić swojej pozycji, pozycji czegoś co kieruje człowieczym życiem i losem, podczas gdy to nie ego, nie umysł powinien dominować. Umysł powinien nam służyć w kontaktach ze światem zewnętrznym, zawiadywać ciałem, ale nie powinien dominować, bo to nie jego rola. Stąd tworzy przekonania, a z nich rodzą się lęki, strach.
Czym jest strach? To ciemny, to zamknięty pokój, to braki, to niepokoje, to ucieczka, ale i gonitwa, to walka, to agresja, to złość, zazdrość, to wycofywanie się. Strach to gruba, pancerna szyba, to pancerz, wstyd, to słabość, … to wiele innych postaci.
Strach dominuje. Wiele naszych działań, wydawałoby się zupełnie niewinnych, po głębszym zastanowieniu to działania, które sprowokował strach, lęk, obawa. Chcemy wiele wiedzieć, uczymy się, zdobywamy wiedzę, bo się boimy, że jak czegoś nie będziemy wiedzieli to … Tak, nauka to strach. Zdziwisz się, ale nawet posiadanie marzeń też wynika ze strachu, z poczucia braku …
Co może pokonać strach? Tylko miłość, bo miłość jest jak światło, a strach jest jak ciemność. Zapalasz światło miłości, ginie, znika strach. Tylko miłością wypełniasz ciemność, wypełniasz dziury, ciemne dziury.
Ale nie można strachu odpychać, bo im bardziej go odpychasz, tym bardziej wraca. Wraca jak piłka odbita od podłogi, albo od ściany. Im mocniej odpychasz, im mocniej uderzasz, tym mocniej wraca.
Tylko miłość …
Jak? Jak pokonać strach? Miłością. Strach trzeba zauważyć i obserwować … Obserwuj strach, a zniknie. Dzisiaj tego doświadczyłaś. Gdy wiesz z czego on wynika, wiesz, że to strach, namierzyłaś swego oponenta, obserwuj go a zniknie. W jego miejsce pojawi się miłość. Gdy znika strach, znikają blokady, szyby, pancerze oddzielające nas od miłości. Nie musimy jej szukać, ona pojawia się sama.
Jeśli twój strach dotyczy ludzi, relacji, zła, itd., poobserwuj swój strach, poobserwuj swoje ego, a zacznie się usuwać. Strach, ego nie lubią spojrzeń, nie lubią obserwowania. Gdy obserwujemy swój strach czuje się obnażany, demaskowany, jego tajemnica zostaje rozszyfrowana, znika… Lęki, strach są odważne, gdy są ukryte, gdy nikt na nich nie patrzy. Krzyczą, robią wiele hałasu, używają głośnych podszeptów, ale zawsze używają cudzych nazwisk, ukrywają się pod innymi nazwami, boją się … Gdy się je zlokalizuje, obserwuje – topnieją jak lód. Gdy tak się dzieje, zaczyna rosnąć pole miłości.
Rośnie poziom wiary. Ludzie deklarują wiarę, głęboką wiarę, w siebie, w Boga, w ludzi, w dobro świata … ale póki jest w nich lęk, nie ma miłości, nie ma ufności, nie ma wiary. Strach to brak zaufania, jeśli jest obecny, tym samym wiara w Boga, miłość do Boga, to czcze frazesy. Miłość to ufność, to wiara, to nieobecność strachu. Strach to brak ufności, to brak wiary.
Wszystko co nieudane w naszym życiu, co smutne, co pozbawione celu, to wynik życia w strachu, to wynik braku ufności, braku wiary, braku miłości. Nieudane związki, bieda, nuda, to efekt lęków …
I odwrotnie brak strachu, lęków, to pełnia miłości, to wiara, to ufność, to wolność, to radość – oświecenie.
Do oświecenia trzeba dorosnąć, trzeba nie tylko wiedzieć, ale trzeba się stać. Trzeba się stać miłością, nie tylko wiedzieć czym jest, a czym nie jest, nie tylko trzeba znać definicje, ale faktycznie miłość – jeśli tego chcemy, wypełnia wszystkie wolne przestrzenie. Wszystko staje się miłością. To jest właśnie życie w pełnej światłości, w pełnym świetle, w pełnej radości.
Dlatego naszym celem winien być rozwój, czyli zastępowanie strachu miłością. Tylko na tym polega rozwój, na wzroście nadziei, wiary, i największej z nich – miłości. Miłość to ufność, wolność, radość. Jeśli przejrzysz wszystkie religijne księgi, wszystkie religijne przekazy, wszystko jest o tym, o miłości. Wszystkie święte – religijne księgi to podręczniki do pokonywania drogi od strachu do miłości. Kochać, to stać się miłością, kochać to ufać, kochać to wierzyć, kochać to pokonać strach. To jest początek i koniec wszystkiego.
Jeśli mamy problemy, jakiekolwiek problemy, to wynikają one z obecności strachu, z braku miłości. Jeśli się tylko w to zagłębisz – to zauważysz.
Jeśli stajemy się miłością, to rozmawiamy ze źródłem, to ufamy egzystencji, Bogu, bo dostajemy czyste przekazy, obrazy, podszepty intuicji. One przychodzą gdy nie ma w człowieku strachu, gdy jest miłość.
O tym, ci chciałem powiedzieć. Teraz, gdy o tym wiesz, to zaczynasz długą drogę, ale drogę oświetloną, lecz końca jej nie widać. Będzie przy twojej drodze i na twojej drodze wiele przeszkód, ale one wszystkie mogą tylko wzmacniać wiarę, potęgować ufność, usuwać strach, pomóc docierać do miłości, wolności, radości. To droga rozwoju, to takie góry i doliny, to takie jasno oświetlone przełęcze, która co rusz się pojawiają, a pokonywanie ich dodaje miłości, ujmuje strachu. Życie to doświadczanie, a każde doświadczenie umacnia wiarę, uczy miłości. Życie to rozwój, a rozwój to droga od strachu do miłości. –  na chwilę przerwał. Spojrzał na mały kwiatek pod nogami …
- Otwórzmy się jak ten kwiatek, uwolnijmy nasze strachy, pozwólmy miłości wniknąć przez naszą otwartość. Ten kwiatek otworzył się na uwalnianie i na dary. Otworzył się na światło, bo wcześniej otwierając się uwolnił swoje lęki. Wcześniej był ziarenkiem, czymś zamkniętym, zalęknionym, pełnym przekonań o swoich i zewnętrznych brakach. Gdy tylko się otworzył, wszystko się uwolniło, odeszło, stał się wolny, a w to miejsce weszło światło, weszła miłość. Teraz jest pełen miłości, ufności, wiary.
Zobacz, wokół hula wiatr, ale nie robi mu krzywdy. Mimo, że ma wielką moc, potrafi głaskać, pieścić, pozwala na harce motylom i ptakom. Okazuje swoją wielką miłość, ale pokazuje też drogę między strachem a miłością. Ma taką moc, że potrafi to okazać, potrafi tego nauczyć. Góry mają taką moc. Słońce też ma taką moc i też to potrafi. Człowiek ma taką moc i może to potrafić. Może się nauczyć na przykładzie wiatru, słońca, mogą mu w tym pomóc góry. Może mu w tym pomóc mały kwiatek. – przerwał, tym razem na dobre …
Zauważył, że im więcej o tym mówi, tym więcej dociera to do niego. Zamilkł, bo nie miał już nic do powiedzenia, reszta już nie jest słowami, reszta jest uczuciem, reszta jest miłością … Obserwował góry, doliny, a w nich jeziora połyskujące słońcem. Patrzył w słońce, w tę wielką jasność, w tę prawdę, która tak oślepia, tak poraża, iż często się od tej prawdy odwracamy… Patrzył na ludzi, patrzył na Aniołki. Czuł, że to wszystko na co patrzy, nawet te szare, ciemne kamienie, żwir pod nogami, najdrobniejsze ziarnka piasku są częścią niego samego. A może inaczej, że to może on jest ich częścią, częścią całości.
Poczuł, że z tymi ludźmi ma tak dużo wspólnego, że ich rozumie, że nie ma powodu … by wypowiadać słowa, jak bardzo ich kocha. Tak samo każdy przedmiot, każdy – piękny czy brzydki, szary czy kolorowy …
Popatrzył na dwie kobiety, które nazwał kiedyś, parę lat temu, Aniołkami i zaczął się zastanawiać, kogo on tak naprawdę tej miłości uczył, kim są te dwie kobiety, po co się zjawiły w jego życiu. Nie myślał jednak o tym długo, ucieszył się – nawet roześmiał. Naprawdę czuł się radosny.
Piotr Kiewra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Twoje komentarze są moderowane.