środa, 26 lutego 2014

Kotek i słowik, czyli żyć z pasją

W bardzo starym parku, rosły bardzo stare drzewa. Tuż obok stał równie stary jak park, budynek teatru muzycznego. Mieszkał w nim kotek o imieniu Piotrek. Takie imię nadał mu jego pan, portier, pracownik teatru.
Piotrek był młody, bardzo młody, uczył się dopiero życia. Piotrek miał wiele pasji, jedną z nich były spacery po parku. Znał tam wszystkie ścieżki, przemierzał je codziennie szukając tajemnic do odkrycia, przygód do przeżycia, wielkich czynów do dokonania.
Ruszał więc z samego rana, dumnie, powoli, jak co dzień. Obchodził i witał się ze stojącymi w alejkach dębami, klonami, kasztanowcami i lipami. Pozdrawiał też rosnące gdzieniegdzie platany i  buki. Wśród tych olbrzymów zatrzymujących łapczywie większość słonecznego światła, w kilku miejscach, nieśmiało rosło trochę krzewów bzów, azalii, rododendronów, perukowców. Te miejsca Piotrek lubił najbardziej. Szczególnie wiosną i latem, gdy zapachniało tam wonią kwiatów, a w ich gąszczu mógł się skryć, poleżeć, obserwować, no i oczywiście … pospać.
Właśnie spanie było jego wielką pasją, szczególnie w dzień. Nudziło go dzienne życie, gonitwy ptaków, spacerujący alejkami parku ludzie, a szczególnie drażniły psy, które prowadzili ze sobą. Okropne burki, ciapki, pudelki, no i te większe czworonogi, których ludzie uważają za swoich przyjaciół, ale Piotrek nie mógł zrozumieć, dlaczego. Jakiż z takiego burka może być pożytek, jaki przyjaciel, skoro się tylko wyrywa, szczerzy zęby, szczeka i głupio merda ogonem? – zadawał sobie często takie pytanie.
Drugą, zaraz po spaniu, pasją Piotrka była … muzyka. Mieszkał przecież w teatrze – w operze. Przewijał się w pobliżu sceny, znał wszystkich śpiewaków, dyrygentowi zaś przesiadywał często na kolanach. Był pupilkiem wszystkich sopranów, mezzosopranów, altów i całej damskiej części orkiestry. Głaskały go panie w  każdej przerwie na próbach, w każdym antrakcie na spektaklach.  Mruczał zatem Piotrek namiętnie, a to głaskanie i mruczenie było kolejną jego pasją. Bywało, że się zastanawiał, co było dla niego ważniejsze, przyjemność bycia głaskanym, przytulanym przez artystów i jego pana, czy też spanie, ale w końcu po dłuższym zastanowieniu uznał, że ze spaniem trudno konkurować, nawet dla mruczenia i głaskania.
Tak, Piotrek bardzo lubił muzykę. Lubił wieczorne próby, premiery i kolejne koncerty. Cały repertuar znał zresztą na pamięć. Próbował kilka razy śpiewać, ale stwierdził, że nie ma w tej dziedzinie wystarczającego talentu. Z jego prób wychodziło co najwyżej jakieś „miau”, postanowił więc być słuchaczem, podziwiać prawdziwych artystów.
Od czasu do czasu grywał też na instrumentach pozostawionych przez muzyków. Najlepiej wychodziła mu gra na fortepianie. Stwierdził kiedyś, że skakanie po klawiaturze to fajna zabawa, wychodzą z tego całkiem zgrabne kompozycje, choć również w tej dziedzinie samokrytycznie uznał, że do sukcesów daleka droga.





Jednak muzykę lubił. Słyszał ją w teatrze, słyszał na ulicy, w parku, w szumiących liściach, wśród gałęzi, wśród kwitnących kwiatów – wszędzie było pełno muzyki. Jego wrażliwą, kocią naturę przepełniała muzyka.
I tak było również w te piękne dni. Właśnie nadeszła wiosna. Przyleciały ptaki. Zaczęły swoje pierwsze nieśmiałe trele. Zimą Piotrek słuchał tylko wróbli, ale uznał, że nie są jakoś szczególnie uzdolnione muzycznie. Teraz natomiast wśród gałęzi słychać było całe chóry latających śpiewaków. W całej tej  ptasiej orkiestrze jego wprawne ucho wyłowiło kilka talentów. Lubił słuchać tej naturalnej muzyki. Słyszał to w nocy, nad ranem i w dzień. Dzienne koncerty jednak przesypiał, bo i tak zakłócały je inne hałasy, harmider tworzony przez ludzi, ale najbardziej przez największych wrogów muzyki, psy. Za to w nocy oraz nad ranem, o świcie, mógł napawać się pięknem rajskich dźwięków. W zestawieniu z zapachem kwitnących bzów, kolorów kwiatów, soczystą zielenią liści lip, dębów, klonów i kasztanowców, tworzyło to istny festiwal poezji, muzyki, artyzmu na najwyższym poziomie. Zielony i kwitnący dywan tworzony przez trawniki i klomby, uwijające się zwinnie wśród nich owady, a szczególnie skaczące z gracją i wdziękiem między tym wszystkim, motyle,  dopełniały reszty.
Piotrek czuł się bardzo wiosennie, bardzo artystycznie pobudzony, pełen entuzjazmu. Jego serce radowało się do tego stopnia, iż mruczał – wydawałoby się zupełnie bez powodu – tak dla radości mruczenia.
Poczuł też chęć wykreowania czegoś większego, stworzenia czegoś na czym mógłby się poznać świat. Któregoś dnia wspiął się więc na jedno z parkowych drzew i postanowił zostać łowcą … talentów. Od tej chwili wypatrywał wśród gałęzi, liści, kwiatów kasztanowców kogoś szczególnego, kogoś komu mógłby stać się przydatny, komu mógłby pomóc, kogoś kto mógłby być godny tego, by stać się – by być – wielkim artystą.
Wiedział jak to zrobić, podglądał przecież wszystkie próby w teatrze, widział i słyszał, co mówił dyrygent, jakie ćwiczenia wykonywali artyści.
Wskoczył na swoje stanowisko na drzewie wieczorem i nasłuchiwał, bacznie obserwował. Powtórzył to nocą, tuż nad ranem i zrobił to kolejnego dnia, i kolejnego. Powoli stawało się jego marzeniem – usłyszeć pewnego dnia, jak ktoś śpiewa, pięknie śpiewa i to śpiewa specjalnie dla niego, i za jego zasługą.
Wiosna nabierała rozpędu z dnia na dzień. Wszystko kwitło, rosło, śpiewało, pachniało, tchnęło nowym życiem. Sama muzyka.
Pewnego dnia, gdzieś w pobliżu czubka drzewa na którym siedział, usłyszał wyjątkowo piękny śpiew. Całe zwrotki pięknej pieśni. Wspiął się wiec wyżej, prawie na sam czubek, by poznać tego artystę. Na najwyższej gałęzi ujrzał czarnego, wręcz lśniącego czernią ptaka, rozglądającego się wokół i co chwilę wyśpiewującego swoje arie. Ten jednak tak był zajęty swoim śpiewem i rozglądaniem się po innych czubkach drzew, że nie chciał tego przerwać, by choć chwilę porozmawiać z Piotrkiem. Zresztą po kilku zwrotkach odleciał na kolejne drzewo, a później na kolejne, w innym krańcu parku. „Gbur” – zaklął pod nosem Piotrek.
Zszedł na dół, chwilę posiedział smutny na swoim stanowisku. Może inny, czarny śpiewak okaże się bardziej rozmowny – pomyślał. Tego dnia miał już jednak popsuty humor, postanowił się więc przespać.
Wieczorem wrócił na swoją gałąź, rozłożył się wygodnie i czekał. Rozmyślał, rozmarzył się. Obserwował zachód słońca. Widział jak czerwono- żółta kula zbliżała się szybko do granicy miedzy niebem, a ziemią. Zachwycał się czerwonymi krawędziami chmur tuż nad horyzontem. Lekki wiaterek poruszał liśćmi. Park szykował się do snu.
Być może za chwilę by zasnął, gdyby nie mały, niepozorny ptaszek, który przysiadł się na sąsiedniej gałęzi. Szary, zwykły, przeciętny … jak wróbel, ale nie wróbel.
Piotrek chciał go nawet przepędzić, ale żal mu się go zrobiło, bo ptaszek wyglądał na smutnego.
- Cóżeś taki smutny, mój mały kolego? – zapytał Piotrek.
- A tak jakoś mi smutno. Nic mi dzisiaj nie wychodzi, nikt nie zainteresował się tym co robię, nie jestem nikomu potrzebny – odpowiedział smutny ptaszek.
- Oh kolego, to faktycznie masz problem. A co takiego robisz, czym się zajmujesz? – zapytał ponownie Piotrek.
- No właśnie nie wiem, co mógłbym robić. Coś we mnie mi podpowiada, że powinienem coś dać z siebie dla innych, coś mi w sercu gra, ale nie wiem … Tak skaczę z gałęzi na gałąź, obserwuję innych, inne ptaki. Są takie piękne, tak pięknie śpiewają, a ja … cóż ja. Niczego nie umiem. Zresztą rozmawiałem z takim czarnym ptakiem, kosem … ten to pięknie śpiewa. Powiedziałem mu, że chciałbym być taki jak on, ale on spojrzał na mnie, roześmiał się głośno i powiedział: „Ty, z takim wyglądem, taki mały, możesz sobie co najwyżej pogwizdać, jak wróbelek. Szkoda czasu, poszukaj sobie innego zajęcia. Dobrze ci radzę.” No więc rozglądam się, zastanawiam, co mógłbym robić, ale jakoś nic mi nie przychodzi do głowy. Naprawdę mi smutno. Oj smutno. – odpowiedział mały ptaszek. Stał się przez to jeszcze mniejszy, jego oczy, skulona postawa, podtulone skrzydełka, schowana główka, jeszcze bardziej podkreślały jego smutek, jego nadszarpniętą wiarę w siebie.
Żal się zrobiło Piotrkowi małego ptaszka. Jeszcze nie wiedział jak, ale postanowił mu pomóc.
- Wiesz co, a może razem coś wymyślimy? Za chwilę muszę iść, bo muszę zobaczyć próbę w teatrze, w którym mieszkam, ale jak się spotkamy następnym razem, to … A właściwie, to może mógłbyś pójść ze mną, po drodze byśmy sobie pogadali, pokazałbym ci, gdzie mieszkam, pokazałbym ci prawdziwych artystów. No właśnie, może posłuchałbyś jak się naprawdę śpiewa. Może to polubiłbyś, choć ze mną … sam zobaczysz. Może się lepiej poczujesz. Może coś w międzyczasie wymyślimy – powiedział rozentuzjazmowany Piotrek. Czuł, że może być pomocny, że się wreszcie komuś przyda.
Sobie dobrze znaną ścieżką poprowadził ptaszka do teatru. Usiedli razem na pustym balkonie. I patrzyli.
Zaczęła się próba. Orkiestra grała, śpiewacy śpiewali. Dyrygent co chwilę przerywał, coś im tłumaczył, zaczynali ciągle od początku. Ćwiczyli, ćwiczyli. I tak to trwało i trwało. Kawałek, przerwa, tłumaczenie, śpiew, przerwa i tak w kółko. Widać było, że ptaszkowi to się coraz bardziej podoba. Jego podtulone skrzydełka, schowana do tej pory głowa, wyglądały już inaczej. Ptaszek wydawał się większy, a jego oczy nabrały blasku.  Piotrek to zauważył. Widział, że muzyka robi na jego małym, nowo poznanym kumplu, wielkie wrażenie. Poczuł się szczęśliwy, zadowolony, że zabrał go na próbę.
W pewnym momencie usłyszeli lekki szmer nad głowami, to ich znajomy kos rozsiadł się na balkonowym żyrandolu i przyglądał próbie. Piotrek, gdy go ujrzał, odkrył od razu jego tajemnicę i powiedział w myślach: „A to tak! Tak mi się cały czas wydawało, że ja skądś znam tę jego piosenkę. To taki z ciebie artysta! Podkradasz, naśladujesz prawdziwych artystów. Teraz już wiem, co z ciebie za ziółko. Dobrze, że to odkryłem. Przychodzisz tu na próby i uczysz się śpiewania, po prostu ich naśladujesz. No dobrze, znam ja ci już całą twoją tajemnicę. Też artysta mi się znalazł.”
Po skończonej próbie Piotrek odprowadził swojego kolegę do parku.
- No i jak ci się podobało? – zapytał.
- Pięknie. Cudownie. Też bym tak chciał. Ale gdzie tam ja! – odpowiedział ptaszek.
- Hej mały, czemu się poddajesz? Nie możesz tak od razu się poddawać. Jeszcze nie spróbowałeś, a już się poddajesz. Ci artyści uczą się od wielu już lat, codziennie próbują, śpiewają, ćwiczą całymi godzinami. Nie ma tak, że od razu rodzisz się mistrzem. Trzeba na to zapracować. Trzeba uwierzyć i ćwiczyć, i ćwiczyć. Talent to jedno, a praca to drugie. Ja bym ci radził sobie trochę poćwiczyć. Wtedy zobaczysz sam do czego się nadajesz. A widziałeś tego kosa na żyrandolu? On podgląda artystów i ćwiczy, a później ty go słuchasz i podziwiasz. Ty też możesz się wszystkiego nauczyć, jak ten kos, jak ci artyści na scenie.  No to co, umowa stoi? Jeśli chcesz, to ci pomogę, będę twoim nauczycielem. Chcesz? – powiedział Piotrek.
Tak się cieszył tym, co mówi, tak był z siebie dumny, że o mało  łzy mu nie napłynęły do oczu. Poczuł, że radość wypełnia jego serce, poczuł, że może znalazł … przyjaciela. A gdy obserwował małego ptaszka, który z każdą chwilą „rósł”, z każdym słowem Piotrka nabierał wiary, aż coś w Piotrku zagrało. Poczuł się wspaniale. Poczuł, że to co teraz zrobił, to był pierwszy krok do spełniania się jego marzeń – poczuł się potrzebny.
Najważniejsze jednak, że ptaszek wyglądał lepiej, że zniknął smutek, że pojawiła się nadzieja, wiara. Obaj poczuli się radośnie, jak nigdy dotąd. Piotrek odkrył w sobie kolejną pasję, pasję pomagania, wspierania innych.
Usiedli na gałęzi. Było już całkiem ciemno, na niebie świeciły gwiazdy, zza budynku opery wyłaniał się powoli księżyc. Rozświetlał coraz bardziej noc w parku. Rzucał też wielkie cienie starych, wielkich drzew na trawę, na parkowe ścieżki. Była cisza, głęboka cisza. Piotrek zwrócił się do ptaszka:
- Spróbuj, zaśpiewaj! Jak nie spróbujesz, nie będziesz wiedział, czy umiesz, niczego się nie nauczysz. Nawet jeśli ci nie wyjdzie, to nie przejmuj się, nikomu wszystko nie wychodzi za pierwszym razem, trzeba ćwiczyć, próbować, trzeba być wytrwałym. Hej, odwagi, mój mały przyjacielu!
Ptaszek wysłuchał motywacji Piotrka, odwaga w nim wezbrała na tyle, że rwał się już do śpiewu. Czuł, że ma w sobie muzykę, że jego serce wie, co i jak ma zaśpiewać. Ma też komu zaśpiewać. Znalazł wreszcie przyjaciela, kogoś, kto chce go wysłuchać. Postanowił zaśpiewać.
Chwilę się zastanowił, rozejrzał dookoła. Spojrzał na drzewa, na księżyc, na gwiazdy, na przyjaciela. Wiedział, że to, co widział inspirowało go od dawna: światło, cień, różne kolory, zapachy, dźwięki, to były jego nutki. Teraz pojawiło się też coś w  sercu, coś co wręcz kazało śpiewać, coś co zmuszało, żeby się podzielić sobą z innymi, podzielić się swoim uczuciem, swoją radością ze światem.
W parku było cicho, jak nigdy dotąd. Piotrek nawet wstrzymał na chwilę oddech.
Ptaszek zaśpiewał.
Piotrka przebiegły dreszcze. Już po pierwszym dźwięku rozpoznał mistrza, wielki talent. Ptaszek przerwał, jakby zdziwiony tym co usłyszał. Wyprostował się już teraz całkiem, urósł przez tych parę sekund jeszcze bardziej, poczuł, że … stał się większy, poczuł wiarę, poczuł radość z tego co robi, poczuł się szczęśliwy.
Teraz zaśpiewał całym sobą. To co zaśpiewał wypełniło cały park, konary drzew, liście, kwiaty, Piotrka jak i samego ptaszka. Przysłuchiwał się temu śpiewaniu księżyc, przysłuchiwały się gwiazdy, stary budynek opery. Nikt nie śmiał przeszkadzać. Gdy ptaszek śpiewał żaden inny głos nie zabrzmiał, nawet wiatr poczuł się onieśmielony. Piotrek zapomniał o parku, o drzewie na którym siedział, o teatrze, artystach, których do tej pory słuchał, zapomniał o sobie. Zapomniał o przeszłości i przyszłości. Był teraz muzyką, był wśród muzyki, wypełniała go całego na tyle mocno, że zapomniał o wszystkim.
Przesiedział na drzewie całą noc, przesiedział cały poranek, a ptaszek śpiewał i śpiewał. Obaj zapomnieli o śnie.
Gdy wzeszło słońce, wzeszło inaczej niż zawsze, wzeszło zaciekawione, wzeszło zauroczone tą muzyką. Obudziły się kwiaty, obudziły się bzy i pachniały o wiele bardziej niż zwykle, obudziły motyle, a te też stały się muzyką. Też czuły ten rytm, te nuty … i tańczyły tak pięknie, jak nigdy dotąd.
Gdy tylko ten szary, mały ptaszek przekazał swą miłość dla wiatru, a ten poniósł ją w świat, stała się dziwna rzecz – miłość, która do tej pory wypełniała jego serce, wróciła do niego. Zakochał się w nim dzień, zakochała noc, zakochało słońce i księżyc, nawet chmury i deszcz. Zakochały drzewa, inne ptaki, motyle, kwiaty i wszystko co żyje. Gdy tylko ptaszek śpiewał, w starym parku świętowano, wszyscy czuli się tu młodzi, radośni. Znowu młode były drzewa, młodniał cały park, siedzący na ławeczkach ludzie. Cicho siedziały nawet psy.
Od tej pory słuchanie tego śpiewu stało się dla Piotrka pasją, zdecydowanie pasją numer jeden. Czuł, że zrealizował swoje marzenie, znalazł coś czego nie można kupić, wyprosić, wypłakać. Znalazł przyjaźń.
Od tej pory byli wielkimi przyjaciółmi. Słowik śpiewał dla niego, dla kotka o imieniu Piotrek, ale śpiewał też dla całego świata. Był wdzięczny, za okazaną pomoc, za wiarę, za daną nadzieję, za pasję, za całe piękno świata. Tę wdzięczność i to piękno wyrażał w swoich pieśniach.
Piotrek tęsknił, gdy jego mały przyjaciel musiał wyjechać na wiele miesięcy, ale za to każdego roku, wiosną, przeżywał wielką radość, gdy jego „wielki” – mały przyjaciel wracał z całą swoją muzyką – muzyką, która wypełniała wszystkie zakątki starego parku, budynku opery, wypełniała ich radosne serca.
Piotr Kiewra
Dziękuję drogiej przyjaciółce Monice za inspirację, za duchowe wsparcie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Twoje komentarze są moderowane.