poniedziałek, 21 grudnia 2020

Strach

 


Łatwiej dać wiarę komuś, kto szerzy strach, niż komuś, kto poznał prawdę.


Piotr Kiewra

niedziela, 12 kwietnia 2020

Koronawirus. O co tu, tak naprawdę chodzi?


Dzisiaj dwa teksty powiązane ze sobą  
  1. Koronawirus i przymusowa eutanazja 

  2. Władcy świata


Bardzo chciałbym się mylić – Bóg mi świadkiem, w swej ogłoszonej poniżej przepowiedni. 
Bardzo bym chciał, by to co poniżej napisałem okazało się tylko wytworem mojej chorej wyobraźni, totalną bzdurą.
Jeszcze raz powtórzę, modlę się o to, by to były tylko i wyłącznie brednie, by teraz i w przyszłości były tylko bredniami.
Gdy w światowych mediach zagościł na dobre koronawirus, ludzi opanował strach na tyle wielki, iż dali się zamknąć w „więzieniach”. Statystyki, oczywiście specjalnie podrasowywane, nie były jednak w stanie przekonać tych najmniej wyjałowionych z inteligencji przez oficjalne telewizje, media. Ich strach nie dotknął. Lecz eskalowanie problemu, kolejne restrykcje i to nieraz tak absurdalne, sprawiły, że zaczęli się w końcu zastanawiać: „O co tu, tak naprawdę chodzi?”
W sieci, w wywiadach, rozmowach na odległość, wyrażanych stanowiskach przez niezależnych ludzi nauki, medycyny, pytaniach postawionych władzom, często kłopotliwym dla niej i braku sensownych odpowiedzi, zaczęło się słyszeć wiele teorii, prognoz, prób wyjaśnienia sytacji. Dla coraz liczniejszego grona ludzi stało się jasne, iż mamy tu do czynienia z mistyfikacją podjętą przez rządy, (być może inspirowane lub nawet korumpowane przez niejawne struktury dysponujące, wg dostępnych w sieci opinii, nieograniczonymi zasobami i potegą władzy sięgającą przede wszystkim mediów oraz największych światowych organizacji, z ONZ i WHO włącznie). 
Powoli, dla wielu, staje się to oczywiste, no może z wyłączenieniem tych najbardziej łatwowiernych i wystraszonych. 
Jak grzyby po deszczu wysypują się z sieci różne informacje, „spiskowe” teorie, fakty, ale i bardziej lub mniej oczywiste kłamstwa.
To wszystko sprawia, iż zadajemy sobie pytanie: 
O co tu, tak naprawdę, chodzi?
Dlaczego, gdy ludzie umierają z innych powodów, np. z powodu nowotworów, chorób układu krążenia, cukrzycy, gruźlicy, czy grypy, czy choćby z głodu, nie siało się takiej paniki, nie rzucało na kolana całych narodów, choć na te tzw. „choroby towarzyszące” zapadało i umierało setki, czy tysiące razy więcej ludzi?
Dlaczego doprawadza się do upadku gospodarek wielu krajów?
Dlaczego ogołaca się ludzi ze środków do życia, zamyka na długie tygodnie, nawet miesiące w domu, izolując ich od bliskich, od słońca, od lasu od kontaktów towarzyskich, od rozrywki – od normalnego życia?
Dlaczego straszy się ludzi wielkimi karami, rujnującymi dorobek ich życia? 
Dlaczego te zakazy i nakazy są tak absurdalne?
I tu chciałbym się mylić!!!
Otóż! 
Może być tylko jeden powód. „Oni” chcą sprawić, by ludzie mieli dość, by to się wreszcie skończyło i nigdy więcej nie wróciło. Chcą sprawić, by ludzie, zdecydowana większość, dla świętego spokoju, dla poczucia własnego i swoich bliskich bezpieczeństwa, zgodziła się i przy okazji wywarła wielką presję, wręcz, by podniosła krzyk: My chcemy obowiązkowej szczepionki! 
Cała ta wywołana przez media i polityków histeria, ten olbrzymi społeczny koszt, to zabranie wolności wszystkim, ma tylko jeden cel, by doprowadzić ludzi – większość - do desperacji. Ta desperacja sprawi, że informacja, iż szczepionka już jest, wywoła ten powszechny krzyk i mimo, iż jest nieprzetestowana, iż nie będzie gwarancji, że nie będzie skutków ubocznych, ze śmiercią włącznie, lud jednym głosem zawoła: Zaszczepcie nas! Zaszczepcie wszystkich!
A tutaj bardzo chciałbym się mylić!
A coś w środku mi mówi, iż jest to zaplanowany akt masowej eutanazji, depopulacji, eksterminacji ponad sześciu miliardów ludzi (z tych siedmiu żyjących obecnie). Skala może być różna, bo w wypowiedziach sekretarzy ONZ, person światowej sławy i o wielkiej zasobności portfela, czy „arytokratów, jak o sobie mówią, padają różne liczby.  
I właśnie taki był sens zaistnienia problemu z koronawirusem: by ludzie uznali swych ciemiężycieli za wybawców. To tylko to. „Iluminaci” też przecież mają sumienia, w nich też się tli resztka człowieczeństwa. Ale, gdy zmanipulowani ludzie sami zażądają … to co innego.  
Czas pokaże. 
Tylko to można zrobić i coś jeszcze … ale o tym zdecydujesz, mam nadzieję, że inteligentnie, to znaczy bez wpływu z zewnątrz: mediów, polityków, „autorytetów” naukowych i medycznych (dlaczego w cudzysłowiu? Bo tylko tacy mogą w oficjalnych mediach  wygłaszać otwarcie swoje opinie). Inteligentnie to, po prostu, zaglądając w swoje serce, w swoją duszę. 
Cóż więc można zrobić?
A więc po pierwsze:
Przetestować. Powinna być przetestowana, by dawała gwarancję, iż długofalowo wyeliminuje zagrożenie, to zagrożenie przeciwko, któremu jest skierowana. Na kim? 
Powinni ją przetestować ci wszyscy przywódcy: prezydenci, premierzy, politycy, posłowie, naukowcy, lekarze, ci, którzy ją będą polecać i gwarantować jej dobroczynny wpływ na zdrowie i życie. Powinni się zaszczepić wszyscy oni, a w pierwszej kolejności ci najstarsi z nich. 
Oczywiście powinni to zrobić na oczach wszystkich ludzi, pod nadzorem niesprzedajnych, nieskorumpowanych ludzi medycyny, nauki, polityki, pod nadzorem ludzi, którzy nie ulegli praniu mózgów, którym nie zrabowano inteligencji. I wtedy, po jakichś tam kilkudziesięciu latach, gdy zaszczepieni będą dożywać bez chorób stu, czy stu dwudziestu lat, cała pozostała reszta wygasi swój sceptycyzm. Stanie się tak na pewno, bez walki, bez manipulacji mediów, bez spiskowych teorii, bez posądzeń o chęć wzbogacenia się kosztem ludzi, kosztem ich zdrowia i życia. 
W innym przypadku nie będzie zgody wszystkich. Wręcz przeciwnie uznamy to za kolejną próbę wyeliminowania nas, uczynienia z nas robotów, niewolników, mięsa armatniego, niższej rasy, podludzi.  
Jeszcze raz powtarzam: chciałbym się mylić!
Takie jest moje przeczucie. Czy to przeczucie (nigdy się nie mylący błysk intuicji), czy brednie, wytwory mojej wyobraźni, okaże się. 
* Usunięcie tego tekstu, tych bredni, które pragnę by się bredniami okazały, dowiedzie tylko tego, iż bredniami, to co napisałem nie jest, że nie jest to wytworem mojej chorej wyobraźni, a jest jak najbardziej  realną groźbą, czekającą nas wkrótce taką właśnie rzeczywistością. A mam podstawy by tak sądzić, bo np. Facebook usunął wszystkie moje teksty (około 500) dotyczące zdrowia z ostatnich dziesięciu lat. 

2. Władcy świata


No i zabrzmiało skrajnym pesymizmem, beznadziejnością. Powiększyłem powyższym tekstem tylko pandemię strachu.
To dobrze. 
Dobrze? 
Strach jest dobry. Dobry?
 Śmierć jest dobra. Jest dobra?
Tak! Wszystko ma swój cel. Wszystko prowadzi do dobrego, bo tylko ono istnieje: Wieczne życie, wieczna błogość, Nirvana, Bóg, Królestwo Niebieskie.
W jakich czasach my żyjemy? Dzisiaj władza chce decydować o życiu i śmierci ludzi, tysiące lat temu człowiek zrezygnował z władzy, by poznać prawdę o życiu i śmierci. Nic się od niego nie nauczyliśmy. To zmarnowane 2600 lat.  
Nie rozumiesz? Przytoczę pewną bardzo znaną opowieść -  fakt z życia jednego z najważniejszych ludzi w historii.
 Poprzedzę to taką prawdą:
Budda (budda jest określeniem, nie imieniem, używa go się wobec człowieka przebudzonego,) mówi: Aes Dhammo Sanantano – jedno prawo rządzi wszystkim, jedno wieczne prawo. To, co zdarza się mrówce, zdarzy się także słoniowi, a cokolwiek zdarza się żebrakowi, zdarzy się też władcy. Biedny czy bogaty, ciemny czy mądry, grzesznik czy święty, prawo nie wyróżnia – prawo jest bardzo sprawiedliwe. Śmierć … zrównuje ludzi. Nie zawraca sobie głowy, tym, czy jesteś biedakiem, czy Aleksandrem Wielkim.
A teraz w skrócie ta obiecana opowieść z życia Buddy. 
Jego ojciec, stary król, wyczekiwał potomka, następcy tronu. Gdy wreszcie przyszedł na świat poprosił astrologów, by przewidzieli jego przyszłość, a ci, oprócz jednego, odpowiedzieli, że będzie albo władcą świata, albo wyrzeknie się go, zostanie żebrakiem i pójdzie w góry badać swoje wnętrze, szukać prawdy, szukać prawdziwego siebie. Wysłuchał ich rady i odizolował syna od starych ludzi, od widoku biedy, choroby. Tak zaaranżował jego otoczenie by nigdy nie dowiedział się o istnieniu śmierci. Zapewnił mu komfort i luksus. 
Przez dwdzieścia dziewięć lat żył on w takich warunkach. Ale:
Pewnego dnia Siddhartha musiał stać się świadomy. Szedł na święto młodości. … Po drodze zobaczył to, czego zgodnie z wolą ojca miał nie widzieć. Najpierw ujrzał chorego człowieka … Zapytał: - Co się stało?
Woźnica miał skłamać, lecz odrzekł: - Ten człowiek jest chory.
A Budda natychmiast zadał inteligentne pytanie: - Czy to znaczy, że ja też mogę zachorować? …
Woźnica: Tak, ty też zachorujesz.
Później natknęli się na starego człowieka. To samo pytanie. Następnie ujrzeli zwłoki wiezione na miejsce kremacji –… Budda zapytał: - Czy ja też pewnego dnia umrę? – woźnica odpowiedział: - Tak, panie.
Budda odparł:
- W takim razie zawróć powóz. Nie ma sensu jechać na święto młodości. Ja już zachorowałem, już się postarzałem, już jestem na skraju śmierci. Jeśli pewnego dnia umrę, jaki sens ma cały ten absurd: żyć, czekając na śmierć?! Zanim nadejdzie chciałbympoznać coś nieśmiertelnego. Jeśli istnieje coś nieśmiertelnego, jedyną ważną rzeczą w życiu jest poszukiwanie tego.
A kiedy to mówił, ujrzeli czwartą postać – sannjasina, mnicha odzianego w pomarańczowe szaty, który idąc, pogrążony był w medytacji. Budda rzekł:
- Co się stało z tym człowiekiem?
Woźnica odpowiedział: - Panie, to jest to, co zamierzasz zrobić. Ten człowiek widział śmierć i wyruszył na poszukiwanie nieśmiertelnego. 
Jeszcze tej nocy Budda wyrzekł się świata; opuścił dom w poszukiwaniu nieśmiertelnego, w poszukiwaniu prawdy.
  
Śmierć jest najważniejszą sprawą w życiu. Ci, którzy przyjmują wyzwanie śmierci, są hojnie nagradzani.
Osho
Fragmenty: Osho Sztuka życia i umierania
Wydawnictwo: Czarna Owca 2017
Jak wiemy, Budda odnalazł nieśmiertelne. By to odnaleźć zrezygnował z uszczęśliwiania swoich poddanych na siłę. Został żebrakiem, a tym, co odnalazł dzielił się tylko z tymi, którzy byli na to gotowi. Nie przekazywał im swojej prawdy, każdego posyłał na jego własną ścieżkę prawdy. 
Który ze współczesnych władców, prezentuje taką postawę? Czego się oni nauczyli z jego przykładu przez te tysiąclecia?
Chcąc zostać najmniejszym z ludzi został największym. 
Który z obecnych władców jest w stanie pójść taką drogą? 
Nie znam. Jest odwrotnie – próbują się z małych, uczynić wielkimi.  Naszym kosztem. Wszystkie podwórka świata są pełne takich przywódców, nie pomijając naszego rodzimego.
Piotr Kiewra 

niedziela, 5 kwietnia 2020

Dar Atishy dla świata. O jedynym prawdziwym leku


Chcesz naprawić świat, napraw siebie. Użyj jedynego – prawdziwego leku 


Jesteś sfrustrowany tym, co się dzieje wokół ciebie: cierpieniem, grzesznością, złem innych ludzi? 

Jesteś niepokojony strachem o siebie, ludzi, świat, naturę, rodzinę, bliskich, środowisko?  

Troskasz się brakiem współczucia, ubóstwem widzianym wokół, wszechwładzą pieniądza? 

Przejmujesz się mocą zła, kłamstwami mediów, zbrodniami popełnianymi przez ludzi, polityków, rządy, władców, tych jawnych i ukrytych?

Czujesz, iż ograbiono cię z wolności, karmiono obietnicami bez pokrycia, wykorzystuje się ciebie jako robota, środek służący realizacji celów, które nie są twoimi celami?

Czujesz, wiesz, że dybie się na twoje zdrowie i życie, wolność, w imię jakichś podejrzanych idei?

Jesteś nieszczęśliwy z innych powodów?  

Czy chciałbyś to naprawić, a nie masz tyle siły, nie masz pomysłu jak to zrobić?

Czy Twoje dotychczasowe myśli, intencje, skupianie energii na pozytywnych działaniach, przeciwstawianiu się złu, zainicjowane rewolucje, bunt, walka o lepszy świat zawiodły cię?

Nie przejmuj się. W ten sposób to się jeszcze nikomu nie udało: walka do niczego nie prowadzi, przejmowanie się, troska, myślenie, żadne inne działania nie były, nie są i nie będą nigdy skuteczne.
Dlaczego? Ponieważ to, z czym walczysz wzmacniasz, to, przed czym uciekasz goni cię, a to, za czym gonisz, ucieka. Zawsze dostajesz to, czego się lękasz.
Walcząc, tak naprawdę, przyłączasz się do obozu wroga. Oni znają sekret i wiedzą, że jeśli przeciwstawiasz się im, to dodajesz im energii, trwonisz swoją, a dodajesz im: ludziom, zjawiskom, odczuciom, emocjom.
Prawda jest taka, iż walcząc ze strachem, krzewisz strach. Walcząc z biedą, zwalniasz ludzi z odpowiedzialności za siebie i w ostatecznych rozrachunku poszerzasz pola biedy. Przejmując za innych odpowiedzialność, albo oddając ją rządom, urzędnikom, powierzasz im nie tylko swoje bezpieczeństwo, przez co stajesz się bardziej zagrożony, bo nikt nie zadba o twoje bezpieczeństwo lepiej niż ty sam, ale pozbawaiasz się też … inteligencji. Tak, inteligencja idzie w parze z odpowiedzialnością. Zobacz, co wyczyniają z ludźmi media, politycy, władcy, a zrozumiesz to. 

I jeszcze jedna przyczyna – prawda: Istotą pragnienia jest niespełnienie.

Pewnego dnia zrozumiesz, dlaczego doświadczyłeś/doświadczyłaś akurat tego, tych cierpień, tych zdarzeń. Inaczej, bez cierpienia, bez bólu nie próbowałbyś/nie próbowałabyś użyć, skosztować tego leku. Z tego punktu widzenia twoje cierpienia są potrzebne, czemuś służą. Ich celem jest przekierowanie cię na wędrówkę drogą zrozumienia, drogą prawdy, bo tak jak mówi kolejny mistyk: Cierpienie jst potrzebne, by zrozumieć, że jest niepotrzebne.

Ludzkość, cywilizacja, to wszystko co dotychczas  było twoim życiem to poszukiwanie leku. Już dotknąłeś, spróbowałaś tamtych, z tak postrzeganego do tej pory świata, no i okazały się nieskuteczne. Teraz nadszedł czas, by …  

Istnieje inny lek. Najpotężnieszy, jedyny, prawdziwy. 


Istnieje jedyny – prawdziwy lek. Jest lekiem na wszystko: na choroby ciała i umysłu. Jest jednak znacznie większy, jego działanie jest niewyobrażalnie większe: naprawia też świat. 

Możesz go zastosować. Możesz nim naprawić siebie, ale i świat. Nie musisz jednak nikogo przekonywać,  by poszedł za tobą, by cię wysłuchał. Nie musisz zostawać politykiem, władcą świata, by go naprawić, by usunąć zeń zło, cierpienie choroby, by zakwitła tam miłość, wolność, szczęście, radość, zdrowie, dobro, harmonia. 
Wystarczy, że naprawisz nim siebie. 

Co jest tym jedynym, prawdziwym lekiem?

Jest nim medytacja (możesz ją nazywać również modlitwą, bo w istocie jest tym samym, połączeniem z CAŁOŚCIĄ, z boskością, z duchowym wymiarem człowieka).

Medytację jako lek na wszystko dostaliśmy od ludzi takich jak Budda, Jezus, Atisha i wielu innych. 

Medytacja Atishy, nazywanego „po trzykroć wielkim”, jest wyjątkowa. Jest największym darem jaki ludzkość otrzymała od tych, którzy poznali boskość – doświadczyli jej. Pochodzi od Atishy, lecz, tak naprawdę przekazują ją wszyscy mistycy, mędrcy, oświeceni ludzie. Jednak w takiej formie, w jakiej przyszła od niego, była jego osobistym poznaniem, była jego drogą. 

Jest piękna i niezwykła … ale o tym za chwilę. 


Poniższy materiał pochodzi od OSHO, z książki: „Księga mądrości”.


Rzadko spotyka się mistrzów takich jak Atisha, a to dlatego, że nauczało go trzech oświeconych mistrzów. Nie zdarzyło się to nigdy przedtem i nigdy potem. … nazywa się go więc Atishą Trzykroć Wielkim.

Żył w XI wieku, urodził się w Indiach, ale gdy jego miłość stała się aktywna, udał się do Tybetu, jakbyprzyciagał go tam jakiś wielki magnes. W Himalajach dostąpił i już nigdy nie wrócił do Indii. … jego miłość spłynęła na Tybet. Przemienił całą jakość tybetańskiej świadomości. Był cudotwórcą, czegokolwiek dotknął, przemieniało się w złoto. Atisha to jeden z największych alchemików, jakich poznał świat.”* (Osho użył tu metafory)

Traktat Atishy to siedem punktów.  My zajmiemy się tylko jednym zdaniem. Szczęśliwy posiadacz Księgi zrozumienia OSHO, może pokontemplować nad całym traktatem i tak jak mówi Osho: 

„Stwierdzenia te przypominają nasiona, wiele jest w nich zawarte. Może nie jest to tak widoczne, lecz jeśli głęboko w nie wejdziesz, gdy będziesz kontemplować, medytować i zaczniesz z nimi eksperymentować, będzie to największą przygodą twojego życia”. 

Oto to co proponuje Atisha, a później w komentarzach Osho:

„Ćwicz łączenie się, zbieranie i wysyłanie.
Ćwicz to ujeżdżając oddech.”

 „Atisha mówi: zacznij być pełen współczucia. Metoda polega na tym, że gdy robisz wdech – słuchaj uważnie, to jedna z najwspanialszych metod – gdy robisz wdech, pomyśl, że wdychasz całą niedolę wszystkich ludzi. Wdychasz wszelką ciemność, wszelką negatywność, całe istniejące piekło. Niech twoje serce wchłonie je. 
Może czytałeś lub słyszałeś o tak zwanych pozytywnych myślicielach Zachodu. Mówią coś dokładnie przeciwnego, ale nie wiedzą, co mówią. Mówią: „Gdy robisz wydech, wyrzucaj całą swoją niedolę i negatywność, a gdy robisz wdech, wdychaj radość, szczęście, pozytywność, pogodność”.
Metoda Atishy jest tego przeciwieństwem: na wdechu wchłaniaj wszelką niedolę i cierpienie wszystkich istnień świata, przeszłych, teraźniejszych i przyszłych. Gdy robisz wydech, wydychaj całą swoją radość, całą swoją błogość, wszelkie błogosławieństwo, które masz. Zrób wydech, wlej siebie w egzystencję. To jest metoda współczucia: wchłaniaj wszelkie cierpienia i wylewaj wszelkie błogosławieństwa. 

Jeśli to zrobisz, będziesz zaskoczony. Gdy wchłaniasz wszystkie cierpienia świata, przestają być cierpieniami. Serce natychmiast przemienia energię. Serce to siła dokonująca przemiany: wchłoń niedolę, a zostanie przemieniona w błogość … wtedy ją wlej.

Kiedy dowiesz się, że twoje serce potrafi dokonywać tej sztuczki, tego cudu, wciąż będziesz chciał to powtarzać. Spróbuj. Jest to jedna z najbardziej praktycznych metod, prosta i przynosząca natychmiastowe efekty. Zrób to dzisiaj i przekonaj się.”

Atisha jest bardzo naukowy i na pewno będzie zyskiwał coraz większe uznanie. Przekona również naukowy umysł, gdyż mówi:  

„Wszystko, o czym mówię można praktykować. Nie mówię byś wierzył, mówię, byś eksperymentował, doświadczał. Uwierz tylko wtedy, gdy sam to poczujesz. W przeciwnym razie nie trzeba wierzyć”.
Wypróbuj tę piękną metodę współczucia: wchłoń wszelką niedolę i wylej wszelką radość.”

I to by było na tyle. Naprawisz siebie, naprawisz świat. 
Nie ma innego leku. Medytacja jest jedynym, przy pomocy którego, dotykając duchem, dotykasz też materię. 

Piotr Kiewra 
na podstawie OSHO: Księga mądrości. Siedem punktów treningu umysłu. Komentarze do traktatu Atishy. Wydawnictwo KOS

środa, 25 marca 2020

Problemem nie są wirusy, czy bakterie, problemem jest odporność

Kilka dni temu Facebook zablokował moje teksty dotyczące odporności, kształtowania zdrowia. Wg mnie to działanie, potwierdza, iż całe to zamieszanie z wirusem to swego rodzaju spisek. Tylko w tym kontekście mogę zrozumieć ich decyzję. Czyżby posiadanie odporności na choroby, ćwiczenie jej i proponowane przeze mnie zabiegi były nielegalne?  Czyżby choroba była legalna, a zdrowie nie? Na to wygląda. ...
Poniższe zdjęcie obrazuje czym jest odporność. Ten dąb ma 700 lat i przeżył wiele chorób,  wirusów i bakterii, wiele szkodliwych ludzkich działań. Nigdy nie był szczepiony ani leczony. Jak mu się to udało?  Dzięki odporności.  Każdy człowiek może "to" mieć.  Część to świadome działania, styl życia, ale i pewna duchowa właściwość, a przede wszystkim radzenie sobie ze strachem, ze stresem.  I o tym mówię. Okazuje się jednak, iż "to" komuś - czemuś szkodzi. Szkodzi potwornej idei pieniądza. Odporność stoi na drodze ich nieograniczonego  napływu.  Choroba jest " perpetum mobile" - doskonałym narzędziem, źródłem z którego, naszym kosztem, ktoś może bez ograniczeń, prawie bez ograniczeń, korzystać.
Jeśli się zdarzają to się je usuwa.  No tak, rozumiem i czy coś z tym robię?  Nie. Dlaczego? Bo wszystko ma swój cel, choroba i cierpienie również.
I nie chodzi tu o ludzkie cele. ...
Poniżej zablokowany tekst.

Nie pytaj mnie o choroby, pytaj o zdrowie

Odebrał połączenie od cioci: 
- Wiesz, Piotrze, boję się tego koronawirusa. No wiesz, tyle się o nim mówi, tyle osób zachorowało, istna pandemia. Boję się i dlatego dzwonię, a nie proszę o pogawendkę u mnie. Chciałam o parę rzeczy zapytać, bo ty się znasz na chorobach.  
- Ciociu, tyle razy ci mówiłem, że nie znam się na chorobach, nie zajmuję się nimi. Wiem tylko, co nieco o zdrowiu i to swoim. – odpowiedział.
- No, ale o tym wirusie to na pewno dużo wiesz. – upierała się.
- Nie, nic o nim nie wiem i nie będę wiedział, póki się z nim nie spotkam. 
- Piotr, nie żartuj! Ja mówię całkiem poważnie, przecież to śmiertelna choroba. – apelowała.
- Ciociu nie żartuję. Jeśli tylko będziesz wiedziała, że go masz, to po niego przyjdę. Naprawdę. To jest moja metoda. Zawsze byłem otwarty na grypy i anginy, które przechodziłaś i które inni przechodzili. Już tyle razy odwiedzałem cię w chorobie, by się zarazić od ciebie i od każdego, kto tylko narzekał na przeziębienie, lub cokolwiek wywołanego bakteriami i wirusami. Pamiętasz przecież i potwierdzisz?
- No tak, prawda. I nigdy się nie zaraziłeś. – potwierdziła.
- Nie. Było odwrotnie. Zaraziłem się za każdym razem i dlatego nie chorowałem. 
– Zaraz, zaraz, nie rozumiem. Zaraziłeś się, a nie byłeś chory? – pytała zdziwiona.
- Tak ciociu. To była moja szczepionka, która wzmacniała mój układ odpornościowy, mój system samouzdrawiający. Widzisz, odporność jest jak mięśnie, serce i płuca, trzeba ją ćwiczyć by była sprawniejsza. Odporność potrzebuje wyzwań. W miarę jak rośnie, można jej stawiać coraz wyższe wymagania, a ona sobie z tym radzi. Zanim pojawiła się choroba to moje przeciwciała zniszczyły wirusy i bakterie. Wygrywały z nimi wojnę, zanim zdążyły zaatakować i cokolwiek zniszczyć, zachwiać równowagę w moim ciele. Być może przyszedł teraz czas na koronawirusa. A na pewno się z nim spotkam i ty się spotkasz, i wszyscy się spotkają. Może, tak jak ja, tego nie odczują, może zachorują, być może umrą, ale odpowiedzialność zawsze jest po stronie każdego człowieka za siebie samego. Odpwiedzialność nie z powodu zarażenia się, lecz z powodu braku gotowości na spotkanie, z powodu słabej odporności .
- Hola, hola Piotrze, ale nie wszyscy mogą mieć dużą odporność. Na przykład starsi ludzie, tacy jak ja. Mam już prawie osiemdziesiątkę. W tym wieku odporność słabnie. Przecież o tym wiesz. 
- To fakt, lecz nie z powodu wieku, tylko dlatego, że starsi na ogół nie ćwiczą swojej odporności. Izolują się od chorób, są mniej ruchliwi. Stawiają ciału mniej wyzwań, unikają zimy, zimna, unikają ruchu, unikają słońca, deszczu. Ich odżywianie jest dalekie od naturalnego, bo takie jest zdrowe. Unikają innych ludzi. Nie zabiegają o zdrowie, lecz martwią się chorobami. Coraz więcej w nich strachu. Znam wielu starszych ludzi i widzę to u nich. Widzę w nich strach, lęk nie tylko przed chorobami. Mówią dużo o chorobach, w ogóle dużo mówią, a to świadectwo lęku. Tak, gadatliwość, to najczęściej objaw lęków.
Zdrowie i choroba to dwa przeciwieństwa, ale są bardzo ze sobą powiązane, a właściwie to stanowią jedność. Jeśli potrafisz patrzeć na siebie ze spokojem, z ufnością, jeśli potrafisz słuchać swojego ciała i dawać mu to czego potrzebuje, to ono trwa w zdrowiu. A ono potrzebuje wyzwań, potrzebuje kontaktu z wirusami, bakteriami, potrzebuje ruchliwości, męczenia się, potrzebuje treningu odporności. Nie potrzebuje notorycznego zamartwiania się, lęku, napięcia, niepokoju. 
Starsze osoby są ciągle zmęczone. Dlaczego? Bo dużo myślą i za dużo odpoczywają. Męczenie się i odpoczynek powinny następować naprzemiennie. A oni ciągle odpoczywają. Jeśli ciągle odpoczywasz, jak możesz mieć sprawne mięśnie, płuca, serce? Jak możesz mieć sprawną odporność bez treningu, bez zarażania się? Jak możesz być odporna na koronawirusa, nie spotykając się z innymi wirusami i z nim samym? To niemożliwe. 
Ciociu, od pięćdziesięciu lat spotykam się świadomie i nieświadomie, bez lęku ze wszelkimi zarazkami, nie trylko w Polsce, lecz i za granicą i … to działa. Sprawdziłem to na sobie. 
- No tak, ale skąd wiesz, jak się zachowa ten wirus? Mówiłeś, że jeszcze się z nim nie spotkałeś i nic o nim nie wiesz?
- Nie muszę tego wiedzieć, mówiłem ci, zaufałem ciału, a ono od milionów lat rozwiązuje tego typu problemy i to skutecznie. Dowodem jest to, iż jakoś się nam udało przetrwać mimo miliardów wirusów i innych zagrożeń. A to, co pno wypracuje, przekazuje za pomocą genów następnym pokoleniom.  
Naprawdę nie muszę się martwić. To nie głowy sprawa wirusy, bakterie, wszelkie choroby. Gdyby głowa się w to wszystko nie mieszała, to wielu chorób ludzkość w ogóle nie doświadczyłaby.
- No tak, a sportowcy? Oni chorują. – przerwała, by zapytać.
- Oni przesadzają. Ćwiczą tak intensywnie. U nich jest odwrotnie niż u starszych ludzi. Za dużo ćwiczą, za mało odpoczywają. Jak widzisz dobry jest środek, pożądana jest równowaga – harmonia. I właśnie tym jest zdrowie – harmonią, równowagą. Jeśli przechylisz się za bardzo w lewo, lub w prawo, chorujesz, bo tracisz równowagę. 
- To skąd mam wiedzieć, gdzie jest ten złoty środek?
- Obserwuj ciało, rozmawiaj, a właściwie słuchaj go, miej z nim kontakt. Ciało to kocha i odpłaci ci harmonią, czyli zdrowiem. 
Ludzie sądzą, że potrzeba wielkiej wiedzy, że trzeba skończyć medycynę, dietetykę, i wiele innych fakultetów, by móc być skutecznym w utrzymaniu zdrowia. Otóż nie, ciociu. Zaufaj ciału. Jeśli słuchasz jego informacji, to od niego w sprzężeniu zwrotnym otrzymasz odpowiedź co i jak. Jeśli dasz mu co potrzebuje, wtedy doświadczysz czegoś takiego jak „w zdrowym ciele zdrowy duch”.  To nie jest kwestia wiedzy, lecz zaufania i po prostu bycia sobą. Mistycy, mędrcy, mówią: Bądź sobą, bądź tu i teraz i to pomaga ciału i psychice. 
Trzeba zacząć od ciała. Wtedy koronawirus nie będzie groźny i żadne media nie wywołają w tobie strachu, bo nie im będziesz ufać, lecz sobie i swojemu ciału. 
Nauka i medycyna długo jeszcze będą błądzić, zanim dotrą do tej wiedzy i tych środków, jakie posiada ciało, jakie posiada natura.
I co jeszcze? 
Pewnie będą bładzić jeszcze dziesiątki, a może setki lub tysiące lat zanim znajdą tak skuteczny lek na wszystko jak ten duchowy, bardzo prosty, jakim jest ufność, powierzenie się, jakim są miłość, akceptacja, bycie sobą. 
Jednak większość ludzi woli zaufać mediom, gadającym stamtąd głowom i tej błądzącej na manowcach, pasącej się łatwym pieniądzem nauce i medycynie niż naturze, niż sobie, niż ciału z tak olbrzymim potencjałem jakim jest nasz układ odpornościowy i samouzdrawiający.
Dlatego wszystkim i tobie ciociu powtarzam: zajmijmy się swoim własnym zdrowiem, nie chorobą! 
No i najważniejsze: strach potrafi zniszczyć system odpornościowy i dlatego wyrzuciłem telewizor, radio i nie kupuję gazet. W ten sposób znika chyba z 90% lęków. Resztę załatwia prosta rzecz: bycie sobą.  
No więc ciociu, nie mam najlepszych wieści dla ciebie: jeszcze musisz się tu pokrcić między ludźmi przynajmniej do setki. Koronawirus nie ma z tobą żadnych szans: jesteś zbyt żywotna, zbyt ciekawa świata, zbyt silna, zbyt żywa, zbyt zdrowa, no nawet zbyt młoda ( bo coż to te osiemdziesiąt lat w zestawieniu z twoim potencjałem?). Ponadto twój strach jest malowany na szkle i zmyje go twoja pierwsza łza, czy smutku czy radości. Jesteś pełna miłości, optymizmu, ufności … koronawirus nie ma z tobą żadnych szans. Jeszcze trochę pracy i marszu w swoją własną stronę i wszystkie wirusy będą schodzić ci z drogi z daleka. 
I śmiali się oboje głośno aż w słuchawkach telefenów huczało.

Piotr Kiewra


środa, 18 marca 2020

Nie pytaj mnie o choroby, pytaj o zdrowie


Odebrał połączenie od cioci: 
- Wiesz, Piotrze, boję się tego koronawirusa. No wiesz, tyle się o nim mówi, tyle osób zachorowało, istna pandemia. Boję się i dlatego dzwonię, a nie proszę o pogawendkę u mnie. Chciałam o parę rzeczy zapytać, bo ty się znasz na chorobach.  
- Ciociu, tyle razy ci mówiłem, że nie znam się na chorobach, nie zajmuję się nimi. Wiem tylko, co nieco o zdrowiu i to swoim. – odpowiedział.
- No, ale o tym wirusie to na pewno dużo wiesz. – upierała się.
- Nie, nic o nim nie wiem i nie będę wiedział, póki się z nim nie spotkam. 
- Piotr, nie żartuj! Ja mówię całkiem poważnie, przecież to śmiertelna choroba. – apelowała.
- Ciociu nie żartuję. Jeśli tylko będziesz wiedziała, że go masz, to po niego przyjdę. Naprawdę. To jest moja metoda. Zawsze byłem otwarty na grypy i anginy, które przechodziłaś i które inni przechodzili. Już tyle razy odwiedzałem cię w chorobie, by się zarazić od ciebie i od każdego, kto tylko narzekał na przeziębienie, lub cokolwiek wywołanego bakteriami i wirusami. Pamiętasz przecież i potwierdzisz?
- No tak, prawda. I nigdy się nie zaraziłeś. – potwierdziła.
- Nie. Było odwrotnie. Zaraziłem się za każdym razem i dlatego nie chorowałem. 
– Zaraz, zaraz, nie rozumiem. Zaraziłeś się, a nie byłeś chory? – pytała zdziwiona.
- Tak ciociu. To była moja szczepionka, która wzmacniała mój układ odpornościowy, mój system samouzdrawiający. Widzisz, odporność jest jak mięśnie, serce i płuca, trzeba ją ćwiczyć by była sprawniejsza. Odporność potrzebuje wyzwań. W miarę jak rośnie, można jej stawiać coraz wyższe wymagania, a ona sobie z tym radzi. Zanim pojawiła się choroba to moje przeciwciała zniszczyły wirusy i bakterie. Wygrywały z nimi wojnę, zanim zdążyły zaatakować i cokolwiek zniszczyć, zachwiać równowagę w moim ciele. Być może przyszedł teraz czas na koronawirusa. A na pewno się z nim spotkam i ty się spotkasz, i wszyscy się spotkają. Może, tak jak ja, tego nie odczują, może zachorują, być może umrą, ale odpowiedzialność zawsze jest po stronie każdego człowieka za siebie samego. Odpwiedzialność nie z powodu zarażenia się, lecz z powodu braku gotowości na spotkanie, z powodu słabej odporności .
- Hola, hola Piotrze, ale nie wszyscy mogą mieć dużą odporność. Na przykład starsi ludzie, tacy jak ja. Mam już prawie osiemdziesiątkę. W tym wieku odporność słabnie. Przecież o tym wiesz. 
- To fakt, lecz nie z powodu wieku, tylko dlatego, że starsi na ogół nie ćwiczą swojej odporności. Izolują się od chorób, są mniej ruchliwi. Stawiają ciału mniej wyzwań, unikają zimy, zimna, unikają ruchu, unikają słońca, deszczu. Ich odżywianie jest dalekie od naturalnego, a tylko naturalne jest zdrowe. Unikają innych ludzi. Nie zabiegają o zdrowie, lecz martwią się chorobami. Coraz więcej w nich strachu. Znam wielu starszych ludzi i widzę to u nich. Widzę w nich strach, lęk nie tylko przed chorobami. Mówią dużo o chorobach, w ogóle dużo mówią, a to świadectwo lęku. Tak, gadatliwość, to najczęściej objaw lęków.
Zdrowie i choroba to dwa przeciwieństwa, ale są bardzo ze sobą powiązane, a właściwie to stanowią jedność. Jeśli potrafisz patrzeć na siebie ze spokojem, z ufnością, jeśli potrafisz słuchać swojego ciała i dawać mu to czego potrzebuje, to ono trwa w zdrowiu. A ono potrzebuje wyzwań, potrzebuje kontaktu z wirusami, bakteriami, potrzebuje ruchliwości, męczenia się, potrzebuje treningu odporności. Nie potrzebuje notorycznego zamartwiania się, lęku, napięcia, niepokoju. 
Starsze osoby są ciągle zmęczone. Dlaczego? Bo dużo myślą i za dużo odpoczywają. Męczenie się i odpoczynek powinny następować naprzemiennie. A oni ciągle odpoczywają. Jeśli ciągle odpoczywasz, jak możesz mieć sprawne mięśnie, płuca, serce? Jak możesz mieć sprawną odporność bez treningu, bez zarażania się? Jak możesz być odporna na koronawirusa, nie spotykając się z innymi wirusami i z nim samym? To niemożliwe. 
Ciociu, od pięćdziesięciu lat spotykam się świadomie i nieświadomie, bez lęku ze wszelkimi zarazkami, nie tylko w Polsce, lecz i za granicą i … to działa. Sprawdziłem to na sobie. 
- No tak, ale skąd wiesz, jak się zachowa ten wirus? Mówiłeś, że jeszcze się z nim nie spotkałeś i nic o nim nie wiesz?
- Nie muszę tego wiedzieć, mówiłem ci, zaufałem ciału, a ono od milionów lat rozwiązuje tego typu problemy i to skutecznie. Dowodem jest to, iż jakoś się nam udało przetrwać mimo miliardów wirusów i innych zagrożeń. A to, co ono wypracuje, przekazuje za pomocą genów następnym pokoleniom.  
Naprawdę nie muszę się martwić. To nie głowy sprawa: wirusy, bakterie, wszelkie choroby. Gdyby głowa się w to wszystko nie mieszała, to wielu chorób ludzkość w ogóle nie doświadczyłaby.
- No tak, a sportowcy? Oni chorują. – przerwała, by zapytać.
- Oni przesadzają. Ćwiczą tak intensywnie. U nich jest odwrotnie niż u starszych ludzi. Za dużo ćwiczą, za mało odpoczywają. Jak widzisz dobry jest środek, pożądana jest równowaga – harmonia. I właśnie tym jest zdrowie – harmonią, równowagą. Jeśli przechylisz się za bardzo w lewo, lub w prawo, chorujesz, bo tracisz równowagę. 
- To skąd mam wiedzieć, gdzie jest ten złoty środek?
- Obserwuj ciało, rozmawiaj, a właściwie słuchaj go, miej z nim kontakt. Ciało to kocha i odpłaci ci harmonią, czyli zdrowiem. 
Ludzie sądzą, że potrzeba wielkiej wiedzy, że trzeba skończyć medycynę, dietetykę, i wiele innych fakultetów, by móc być skutecznym w utrzymaniu zdrowia. Otóż nie, ciociu. Zaufaj ciału. Jeśli słuchasz jego informacji, to od niego w sprzężeniu zwrotnym otrzymasz odpowiedź, co i jak. Jeśli dasz mu co potrzebuje, wtedy doświadczysz czegoś takiego jak „w zdrowym ciele zdrowy duch”.  To nie jest kwestia wiedzy, lecz zaufania i po prostu bycia sobą. Mistycy, mędrcy, mówią: Bądź sobą, bądź tu i teraz i to pomaga ciału i psychice. 
Trzeba zacząć od ciała. Wtedy koronawirus nie będzie groźny i żadne media nie wywołają w tobie strachu, bo nie im będziesz ufać, lecz sobie i swojemu ciału. 
Nauka i medycyna długo jeszcze będą błądzić, zanim dotrą do tej wiedzy i tych środków, jakie posiada ciało, jakie posiada natura.
I co jeszcze? 
Pewnie będą błądzić jeszcze dziesiątki, a może setki lub tysiące lat zanim znajdą tak skuteczny lek na wszystko jak ten duchowy, bardzo prosty, jakim jest ufność, powierzenie się, jakim są miłość, akceptacja, bycie sobą. 
Jednak większość ludzi woli zaufać mediom, gadającym stamtąd głowom i tej błądzącej na manowcach, pasącej się łatwym pieniądzem nauce i medycynie niż naturze, niż sobie, niż ciału z tak olbrzymim potencjałem jakim jest nasz układ odpornościowy i samouzdrawiający.
Dlatego wszystkim i tobie ciociu powtarzam: zajmijmy się swoim własnym zdrowiem, nie chorobą! 
No i najważniejsze: strach potrafi zniszczyć system odpornościowy i dlatego wyrzuciłem telewizor, radio i nie kupuję gazet. W ten sposób znika chyba z 90% lęków. Resztę załatwia prosta rzecz: bycie sobą.  
No więc ciociu, nie mam najlepszych wieści dla ciebie: jeszcze musisz się tu na Ziemii pokręcić między ludźmi przynajmniej do setki. Koronawirus nie ma z tobą żadnych szans: jesteś zbyt żywotna, zbyt ciekawa świata, zbyt silna, zbyt żywa, zbyt zdrowa, no nawet zbyt młoda ( bo coż to te osiemdziesiąt lat w zestawieniu z twoim potencjałem?). Ponadto twój strach jest malowany na szkle i zmyje go twoja pierwsza łza, czy to smutku, czy radości. Jesteś pełna miłości, optymizmu, ufności … koronawirus nie ma z tobą żadnych szans. Jeszcze trochę pracy i marszu w swoją własną stronę i wszystkie wirusy będą schodzić ci z drogi z daleka. 
I śmiali się oboje głośno aż w słuchawkach telefenów huczało.

Piotr Kiewra


poniedziałek, 17 lutego 2020

Pokochać siebie, czyli niewalentynkowa miłość

Parę lat temu, w pełni wiosny, pod błękitem i jaśniejącym gorącem słońcem, wśród żółcących się aż po horyzont rzepaków, jechałem rowerem, gdy zadzwonił mój smartfon. Miły, kobiecy głos, zapytał, czy znajdę chwilę na rozmowę. Zgodziłem się. 
Chwila rozrosła się do dwóch godzin, a opowieść kobiety tak mnie wciągnęła, że mój rower na dobre rozgościł się wśród pierwszych maków i chabrów w przydrożnym rowie, a ja stojąc wśród poruszanego wiatrem złota słuchałem i … słuchałem.
Oto ta spisana później opowieść o chorobie, cierpieniu, miłości, byciu sobą, zdrowiu i … Walentynkach. 
-Jestem stałą czytelniczką pana blogów, tego o zdrowiu i tego z opowiadaniami. Stąd mój telefon. Postanowiłam opowiedzieć swoją historię, bo uznałam, że takich jak ja jest większość. Oni wszyscy, tak jak kiedyś ja, słyszą rady, czytają mądre książki, korzystają z przykładu innych, a jednak cierpią, chorują, są nieszczęśliwi.
Tysiące razy słuchałam, czytałam: „Pokochaj siebie! Bądź sobą! Bądź tu i teraz!”,  a jednak nie rozumiałam, co to znaczy „siebie pokochać”, co to znaczy „byś sobą”. Daję głowę, że inni też tego nie rozumieją. Nie mogą rozumieć, bo to jest widoczne poprzez ich zdrowie i mówi o tym ich cierpienie. Ja też myślałam, że wiem, lecz poprzez myśl nie można poznać prawdy … No dobrze, ale może zacznę od początku. 
Dokładnie 15 miesięcy temu moje ciało było ciężko chore. Nie tylko ono, jeszcze bardziej byłam chora mentalnie, emocjonalnie i duchowo. Wtedy zdawałam sobie sprawę z chorób ciała, wszystko inne wydawało mi się zdrowe. No może nie całkiem, bo przez wiele lat byłam pod opieką terapeutów, psychologów, wykonywałam sama dużą pracę nad sobą. Wydawało mi się, że te inne problemy poza ciałem mam poza sobą. Miałam nieszczęśliwe dzieciństwo i młodość – można tak powiedzieć, bo uzależnienie od alkoholizmu rodziców, sceny, które rozegrały się przed moimi oczami dziecka i młodej dziewczyny ukształtowały moje przekonania, moje odczucia, moją wrażliwość, emocjonalność – moje myślenie. Niektóre z nich pamiętam, lecz większość tych obrazów pozostała pewnie zapamiętana przez mój podświadomy umysł. Mogę powiedzieć, że od tamtej pory - z dzisiejszego punktu widzenia – rządził mną strach – lęk. Nie zdawałam sobie z tego sprawy. 
Wydawało mi się, że jestem silna, bo sobie z tym radzę, bo pomagam młodszemu rodzeństwu, bo, w dużej mierze, to ja prowadzę dom. Wydawało mi się, że jestem silna, bo potrafię zapłakać nad nieszczęściem innych, że sama nie upadłam i nie stałam się taka „jak oni”. 
Wydawało mi się, że potrafię kochać. Wyszłam za mąż, uwierzyłam jemu i sobie, iż już zawsze będzie pięknie, dożyjemy razem starości, w której przed domem, na ławeczce wspomnienia będą wyciskać z nas łzy radości. Jednak nie cieszyłam się długo sielankowym życiem: mąż odszedł w siną dal, a na ławeczce we snach i na jawie pozostała już na zawsze gorzko płacząca babcia. 
Przyszedł ciężki czas próby, czas poznawania swojej prawdziwej siły. Poczułam się silna, bo przetrwałam ten czas walki o istnienie, o samodzielne istnienie. 
Byłam silna, lecz to nie o taką siłę chodziło, nie o fizyczne przetrwanie, lecz … Lecz nie zdawałam sobie sprawy, że moim życiem rządził lęk, emocje, że tak naprawdę uciekałam …
No więc byłam chora na ciele … Nie chcę tu wymieniać moich chorób, bo wszyscy je znają, bo je też mają. Rozmawiają o nich, chwalą się nimi i … ze mną też tak było. Właściwie w każdej rozmowie, prawie w każdej dłuższej rozmowie, z mężczyzną, czy kobietą opowiadałam o swoich dolegliwościach, problemach i emocjach. Opowiadałam swoją historię … w różnych słowach, w różnych kontekstach, lecz podświadomie coś z tego wrzucałam do ogródka moich słuchaczy. Dzisiaj to wyraźnie widzę. Dzisiaj to czuję, że zabiegałam w ten sposób o czyjeś współczucie, zrozumienie, obecność, przyjaźń, miłość. Kiedyś nie przyznałabym się do tego … 
Gdyby ktoś mi mówił o miłości, to ja byłabym pierwsza, bo … przecież ja wiem, czym ona jest, a czym nie. Gdyby ktoś wspomniał o miłości do samego siebie … to ja byłabym pierwsza, bo przecież ja siebie kocham, bo skąd byłaby moja siła, moja wrażliwość, mój … smutek, moja umiejętność i potrzeba bycia samą. Gdyby ktoś zapytał o bycie sobą, to też mogłabym wszystkich tego nauczyć, bo przecież, kto jak kto, ale ja wiem kim jestem, a kim nie jestem. Tak, przecież ja siebie akceptuję, sobie ufam …
Tak mi się wydawało. Naprawdę! Byłam o tym święcie przekonana. To nic, że dopadała mnie depresja, częściej gościł we mnie smutek niż radość, że uciekałam przed związkami, że brakowało mi wielu rzeczy: nie ufałam innym ludziom, że świat dzielił się na ten dobry, który akceptowałam i ten zły, który odrzucałam, że przecież inni … 
Bałam się i … zazdrościłam.  Naprawdę zazdrościłam staruszkom, zgodnie żyjącym parom starszych ludzi. W nich widziałam moje spełnione marzenie.
Nie widziałam tego, że tak naprawdę lgnęli do mnie, a może odwrotnie to ja lgnęłam do ludzi, do mężczyzn z problemami, do kobieciarzy, do tych, którzy pięknie potrafili mówić, którzy wyglądali na atrakcyjnych, bo przecież mnie przyciągali i pociągali … lecz nie wiedziałam dlaczego.
Wiele rzeczy mi się wydawało, a szczególnie, że kocham siebie, że potrafię kochać, bo przecież kochałam, że wiem kim jestem, że siebie akceptuję i że sobie ufam. Na tym się opierałam. Przez całe moje dotychczasowe życie wiara w to była niezachwiana. Do tego stopnia niezachwiana, iż swoją emocjonalność uznawałam za przejaw głębokiej miłości do siebie samej, jako przejaw głębi i siły mojej miłości w ogóle. 
Tak, tylko, że nie zdawałam sobie sprawy, że emocje biorą się z lęku, a nie z miłości … 
I pewnego dnia, akurat w dniu Walentynek, piętnaście miesięcy temu, gdy usłyszałam wiele słów o miłości, zobaczyłam wiele gadżetów przekazywanych sobie nawzajem przez różnych ludzi, jako dowodów miłości, nagle zauważyłam sztuczność tego wszystkiego. Coś do mnie dotarło, że słowo i materia w zestawieniu z prawdą miłości nic nie znaczą. Nagle zrozumiałam, że żadne słowo , żadna myśl, żaden przedmiot nie może oddać miłości, że nie można jej wyrazić słowem, myślą, działaniem, że ona jest czymś zupełnie innym.
Czym? Nie wiedziałam. 
Wiedziałam tylko jedno, że nie mogę o nią nikogo zapytać, nigdzie przeczytać, nigdzie zobaczyć, nigdzie usłyszeć, że nie mogę jej dostać, ani nikomu jej dać, że nie mogę jej zrozumieć. Zrozumiałam, że jest tajemnicą.
Jest tajemnicą, a skoro tak, to im więcej o niej mówisz, myślisz, to tym mniej nią znasz. Jej źródło jest w innym miejscu niż w głowie.
I tego samego dnia, gdy na chwilę zapadłam w jakiś dziwny stan bez myśli, nagle się „przestroiłam”. Tak, naprawdę. Naprawdę, poczułam się jak przestrojone radio. Zaczęła do mnie docierać zupełnie inna stacja, ta, której nigdy nie słyszałam. Pojawiła się inna muzyka, inne brzmienie, inne światło. Świat stał się inny. Wszystko wokół wyinniało, przede wszystkim ja. Stało się to w mgnieniu oka, dosłownie jak przestrojenie radia jednym guzikiem.
Co się stało? 
Moja stacja zaczęła nadawać z wewnątrz. Nie był to żaden głos, żadna myśl, sugestia, wspomnienie, marzenie, pragnienie. To była energia. Zrozumiałam, że ona zawsze musiała być, lecz to grające słowami i myślami radio ją zagłuszało. Gdy ta stacja na chwilę zamilkła, uciszyła się, usłyszałam, poczułam energię.
Od tej pory odbierałam ją coraz silniej. Pierwszego dnia – w pierwszej chwili zagrała tu – w okolicy serca – później rozeszła się. Przepływała już przez całe moje ciało. 
W ciągu paru dni odeszło ode mnie parę moich dolegliwości. W ciągu miesiąca, dwóch, pozostałe moje choroby ciała. 
Wtedy zrozumiałam … to nie moje ciało było chore. Chore miałam myślenie, a moją największą chorobą był lęk. 
Uzdrowiłam się duchowo, czyli moja prawda wypłynęła na wierzch. Wypłynęła ponad moje myśli, słowa, emocje, ponad to, co uważałam za siebie do tej pory, ponad moje „ja”. Moje „ja” przesunęło się gdzieś do tyłu, opadło na dno.
Przestroiłam się. Zniknął mój niepokój, smutek, zniknęły moje „różne” myśli, potrzeby: moja potrzeba dzielenia się słowem, potrzeba eksponowania siebie, bycia dla kogoś. Zniknęła moja potrzeba posiadania marzeń, ale zniknęła moja przeszłość. Nie, wspomnienia pozostały, lecz stały się inne, stały się doświadczeniem, mądrością, bo nie były już przywiązane do mnie emocjami. 
Tak, w tej dziedzinie odczuwam to najmocniej. Zamiast emocji, są wibracje. To jest zupełnie coś innego. One sprawiają radość. Mam poczucie, że jestem wszędzie, we wszystkim i we wszystkich, że inni są mną, a ja jestem wszystkimi. 
Z emocjami wiązał się smutek, apatia, złe samopoczucie, napięcie, łzy – prawie nieustanny, przerywany krótkimi chwilami zabawy i przyjemności, płacz. Płakałam wspominając, słuchając muzyki, oglądając filmy, rozmawiając, czytając. Czasem, by inni nie widzieli, płakałam gdzieś w środku, wtedy moja mina, moje słowa mówiły – nie podchodź, idź precz! Emocje zamykały mnie dla ludzi i dla siebie. Wtedy nie żyłam – wegetowałam, byłam nieobecna. No i chorowałam, byłam obolała i do granic napięta. Często przypominałam wulkan.
Z wibrującą we mnie enrgią wiąże się radość, obecność, bycie, uważność – współczucie. To współczucie jest inne, bo nie jest emocją, płytką emocją, jest czymś nieporównanie głębszym, czymś, czego nie da się opisać i wypowiedzieć.
Teraz to widzę i czuję: moja  emocjonalność pochłaniała olbrzymie ilości energii, stąd nie starczało jej na bycie, na miłość, na zdrowie, na radość. Gdy to poznałam, nauczyłam się ją gromadzić. Gdy jest się uważnym obserwatorem jej obiegu nie zużywa się jej nieświadomie, nie marnuje. Gnijące bagno staje się źródłem, tryskającym świeżością, życiem, młodością, zdrowiem, źródłem.

Kim jestem? Nie muszę zadawać sobie i innym tego pytania. Teraz to czuję. Pytania przestały być potrzebne, a szczególnie te o miłość. 
Czuję jedno, że jest ona we mnie, i nawet nie wiedząc, czym ona jest, wiem, że jest i to wystarczy. Nie muszę jej brać, znikąd i od nikogo dostawać, bo czuję jej obecność we mnie. Czuję, że się ze mnie sama przelewa. Jestem naczyniem nią wypełnionym, a ona się rozlewa bez żadnego wysiłku z mojej strony, bez żadnego gestu, ruchu, bez żadnego ukierunkowania. Ona po prostu płynie. Jest energią.
Gdy ją odczułam, odnalazłam akceptację, ufność. Nawet nie specjalnie ich szukałam, bo to inne imiona miłości, to jej bracia i siostry. 
Od tej pory nie czuję żadnego napięcia. Wszystko stało się takie jak powinno być. Właściwie to zawsze takie było, ale ja krzywo, bez zrozumienia na to patrzyłam.
Och! Och jak wspaniale jest uwolnić się od emocji, od lęku, od tysięcy myśli i słów, od osób, sytuacji, materii. 
Nie. Nie żebym coś ze swojego życia usuwała. Z niczego na siłę się nie oczyszczam. Wszystko samo się oczyściło: i moje relacje, i nibymiłości, i pragnienia, i moje pytania. Świat się oczyścił, z moich brudów się oczyścił, bo to ja go zanieczyszczałam. Tak, niektórzy odeszli z mojego życia, bo teraz, tak czuję, że to oni się mnie boją, bo widzą, że ja widzę ich prawdę, widzę i czuję ich chęć wykorzystania mnie.
Stałam się inna. Widzę siebie inną w lustrze. Inni mnie inaczej widzą. Mówią, że moje oczy, gesty, postawa są inne, lepsze. 
A najważniejsze? Czuję, że nie muszę niczego poprawiać. Nie muszę poprawiać niczego w sobie, w innych i w świecie. Tak, to naprawdę rozluźnia.
Teraz jestem zdziwiona. Naprawdę. Każdego dnia, w każdej chwili jestem zdziwiona: ileż ja teraz dostrzegam miłości wszędzie, ileż dobra, porządku, pokoju, ciszy, rownowagi, piękna, głębi. Iluż pięknych swoją głębią, swoją prostotą ludzi pojawiło się wokół, ba, nawet sposród moich wrogów. Teraz ich widzę jako aniołów. I to nie oni się przeminili, to nie ja ich przemieniłam, to ja teraz tak ich postrzegam.
Niby patrzę nadal oczami, lecz moje oczy inaczej widzą. Widzą całość: tę materialną i tę energetyczną.
Wszędzie wokół słyszę, że moja obecność uspokaja, łagodzi, wycisza, napełnia czymś dobrym. Ja nie czynię żadnych wysiłków, niczego nie wybieram, nie muszę o nic pytać, ani odpowiadać na pytania, nauczać, cokolwiek opowiadać, wyrażać, wystarczy, że jestem.
Co się stało? Czym jest ta niewalentynkowa miłość?
Czy musiałam cokolwiek zrobić, by siebie pokochać, by poznać, kim naprawdę jestem? Otóż nie! Było naprawdę odwrotnie. To się stało wtedy, gdy, chwilę, dosłownie chwilę, zaprzestałam szukać, pytać, wybierać, cokolwiek robić.
Gdybym miała przedstawić w słowach to, co mnie spotkało i to, kim jestem, czym jest miłość, ta miłość, którą kocham samą siebie, to użyłabym takiego oto czterowiersza zaczerpniętego z tradycji ZEN:
„Siedzę w ciszy,
Nic nie robię,
Wiosna przychodzi, 
A trawa sama rośnie.”
I to jest dla innych problem. Każdy człowiek, który poucza trawę, jak ma rosnąć, a co gorsza wysila się, walczy z nią, zakłóca siebie i porządek świata. Człowiek, który pragnie przyspieszyć wiosnę swoim robieniem, swoją walką, swoim marzeniem, swoimi myślami i słowami, oddala się od prawdy i od siebie samego. 
To jest tylko kwestia zrozumienia, takiego niementalnego, lecz energetycznego zrozumienia. Trzeba jedynie poczuć tę energię, którą jesteśmy wypełnieni, która przez nas ciągle przepływa. I to jest wszystko. Tyle i aż tyle. Tak dużo, ale i tak mało.
Gdy się rozumie, że wiosna sama przychodzi i że trawa sama rośnie, to znak, że się wie, kim się jest i że się kocha siebie. Reszta też sama przychodzi. 
To jest najtrudniejsze, z powodu naszej pychy, naszej wiedzy. Wydaje nam się, że wszystko wiemy. Lecz to nie w wiedzy jest prawda, ona po prostu jest. Nie trzeba jej szukać, o nią walczyć. Nie trzeba niczego zmieniać, trwonić energii. Otóż to, trzeba jedynie przyzwolić jej płynąć. I to cała tajemnica – przyzwolenie, poddanie się, powierzenie – UFNOŚĆ. 
To przyzwolenie uzdrawia ciało, umysł i duszę. 
To wszystko.

Gdy się rozłączyliśmy poczułem, mimo, że smartfon zamilkł, iż nadal jesteśmy połączeni energią. 
Jestem też razem z tym błękitem, z tą kryjącą się tam głębią, sięgającą najdalszych gwiazd, ze słońcem, z całym tym złotem na polach, z tą wiosną, z całą tą przestrzenią, z tym, co dalekie i bliskie. Jestem całością nawet z tymi natrętnymi muchami, w które też przelewa się moja miłość.
W domu przysiadłem na godzinkę do komputera by „spisać” tę energię. Być może, w tym pełnym walki, ambicji, celów, marzeń, pragnień świecie znajdzie się ktoś, kto też zrozumie, że wiosna sama przychodzi i trawa też rośnie sama. 
Może znajdzie się ktoś, kto też zrozumie, że tajemnicą naszego zdrowia, jest pokochanie siebie, jest bycią sobą, zaakceptowanie siebie i tego, co jest, takim jakie to jest. 
Może znajdzie się ktoś, kto zrozumie, że ciało, umysł i duch to jedno, a naszym zadaniem, jedynym prawdziwym jest przyzwolenie by Boska, by energia Całości po prostu bez przeszkód i blokad płynęła. 
Oto cała tajemnica: PRZYZWOLENIE.

Piotr Kiewra