Już w progu Piotr zauważył niewyraźną minę cioci. Do tej pory zgadywał od razu co cioci dolega, ale tym razem to było coś innego, coś czego nigdy nie widział na jej twarzy, w jej oczach. Nawet w ruchach, w postawie ciała, było coś, co Piotra mocno zaniepokoiło.
- Powiedz ciociu, co się stało, jak ci mogę pomóc? – pytał.
- Nic takiego, nic się nie stało, wszystko jest w porządku. Nic mi nie jest. – odpowiedziała, ale widział, że ciocia nie chce o tym mówić.
- Ależ ciociu, przecież widzę, coś cię niepokoi. Opowiedz mi o tym! – naciskał.
- Piotr, naprawdę jestem zdrowa, dobrze się czuję, a nawet powiem ci, że jest mi wesoło – odpowiedziała, jednak on w niej nie mógł się doszukać nawet odrobiny wesołości. Wypróbował więc swoją starą „sztuczkę”:
- No tak, nie chcesz mi powiedzieć, nie ufasz mi, nie szanujesz mnie, chyba sobie pójdę. – powiedział, wstał i już postawił krok w kierunku drzwi, gdy ciocia zatrzymała go i zapytała:
- Piotr, nie wiem, czy będziesz chciał słuchać zrzędzenia starej ciotki? A poza tym to stare dzieje. Ledwo to już pamiętam.
Spoglądał na nią i dostrzegał głęboki smutek – smutek na twarzy, smutek w oczach, smutek w postawie jej ciała. Usiedli. Czekał, ciocia zaś powędrowała myślami gdzieś bardzo daleko. A później zaczęła opowiadać. Poznał historię, która na zawsze odmieniła jej życie. Nie spodziewał się jednak, że ta historia odmieni również jego. Oto ta historia.
- Piotr, pamiętasz naszą ostatnią rozmowę? Powiedziałeś mi o … „kropelce”. Po rozmowie z tobą sięgnęłam do starych zdjęć. Przeglądałam je, aż natrafiłam na jedno i … i wszystko odżyło. Myślałam, że już nie pamiętam, ale nagle wróciły wspomnienia. Poczułam, że po mojej twarzy leją się łzy – łzy, których nigdy nikomu nie pokazywałam. Poczułam to „coś”, co wypełniało moje serce pięćdziesiąt lat temu, poczułam żal, z którym żyłam przez owe pięćdziesiąt lat. To było tylko zwykłe zdjęcie. Ot fotka, a na niej łąka. Jedyne zdjęcie, które mi zostało z tamtego czasu. Niby tylko czarno – białe zdjęcie, czarno białe kwiaty, trawy, motyl w locie. Wpatrywałam się w to zdjęcie i … powoli wracały kolory, zapachy, wróciło wspomnienie, wróciła moja łąka – opowiadała, a łzy ciekły jej ciurkiem, a ona bezwiednie je ścierała.
- To było bardzo dawno, naprawdę bardzo dawno temu. Miałam wtedy osiemnaście lat. Rozpoczęły się wakacje. Była piękna, czerwcowa pogoda. Pięknie śpiewały ptaki, wszędzie pełno kwiatów. Tak mi było lekko na duszy, tak we mnie się wszystko radowało, że pobiegłam na łąkę za miastem. To było moje ulubione miejsce. Często tam chodziłam, siadałam na trawie lub kładłam się i obserwowałam niebo, płynące po nim chmury. Słuchałam śpiewu ptaków. Byłam tam prawie codziennie, szczególnie wiosną i latem.
I właśnie tego dnia też tam pobiegłam. Było tak pięknie, tak kolorowo. Kwiaty tak pachniały, że … chciało się latać, więc postanowiłam … polatać. Rozłożyłam ręce i … leciałam od kwiatka do kwiatka – jak pszczółka. Wiatr rozwiewał moje włosy, a ja biegałam. Zataczałam kółka, jedno, drugie, trzecie. Później ścigałam się z motylami, ach … to mnie w ogóle nie męczyło. Wydawało mi się, że mogę tak „latać” całe życie. Poczułam się jak ptak. Słyszałam śpiewy skowronków, zawieszonych gdzieś wysoko nad moją głową, więc … wszystko we mnie śpiewało. Latałam i śpiewałam w rytmie tej łąki, w rytmie wiatru, śpiewających ptaków, w rytmie uciekającego przede mną motyla.
Nie widziałam niczego poza kwiatami, łąką i motylem.
To była „moja” łąka. Nikogo tu nie było. Byłam więc wolna, zapominałam o świecie. Moim światem stawała się ta łąka i tak było też tego dnia.
Zatoczyłam może dwudzieste, może pięćdziesiąte siódme kółko, gdy nagle, na samym środku łąki wpadłam na … chłopaka. Stanęłam jak wryta. On też był zupełnie zaskoczony. Byłam zła, bo ktoś nieproszony znalazł się na mojej łące. Tak się schował, że go nie widziałam, więc byłam zła również na siebie. Przecież mógł widzieć moje harce. Pewnie wziął mnie za wariatkę – pomyślałam. Coś burknęłam do niego, ale on nic nie odpowiedział. Wstał i patrzył na mnie. Nic nie mówił. Widziałam na jego twarzy zamieszanie. Chciał coś powiedzieć, ale tylko poczerwieniał na twarzy. Miał szeroko otwarte oczy, jednak patrzył na mnie ukradkiem, tak jakby się wstydził, jakby czuł się winny.
- Nie wiedziałam, że ktoś tu jest. Myślałam, że jestem sama, no i widzisz … mało cię nie rozdeptałam. – powiedziałam do niego, śmiejąc się z tej sytuacji – Naprawdę nie wiedziałam, że ktoś sobie leży na mojej łące. Może masz mnie za wariatkę, co? – zapytałam patrząc na niego.
- Nie, nie. Przepraszam … ja … ja myślałem, że ta łąka … że jest niczyja. Przepraszam. – wyjąkał nieśmiało.
- Jest niczyja. Ale gdybym wiedziała, że tu ktoś jest … to bym się tak nie wygłupiała. – odpowiedziałam zmieszana i zapytałam natychmiast – A ty co tu robisz?
- Nic. Leżałem sobie. Też lubię tę łąkę, więc przychodzę czasami sobie tu poleżeć. Leżałem, aż przybiegłaś ty, więc … trochę patrzyłem jak biegasz. Naprawdę nie chciałem. Zaraz sobie pójdę. – tłumaczył się nieśmiało chłopak.
Powiedziałam mu, że nic się nie stało, że to jest też jego łąka. Bardzo byłam ciekawa, co sobie pomyślał, jak mnie zobaczył „wygłupiającą się” na tej łące. Powiedział, że nic złego. Później wydobyłam z niego parę słów więcej. Wydobyłam, bo był tak nieśmiały, że trudno mu było cokolwiek powiedzieć. Powiedział – a właściwie przyznał się, że widział we mnie piękną dziewczynę biegającą – latającą jak ptak. Nie mógł się napatrzeć, zachwyciły go moje rozwiane włosy, beztroska mina, skoki od kwiatka do kwiatka.
Wypytywałam go o wiele rzeczy. Nieśmiało odpowiadał. W końcu tak się „oswoił”, że jego nieśmiałość gdzieś ustąpiła i mogliśmy już swobodnie rozmawiać. Poczuł się na tyle swobodnie, że … umówiliśmy się na następny dzień na „naszej” łące.
W następnych dniach rozmawialiśmy, dużo rozmawialiśmy. Poczułam w nim bratnią duszę. Spotykaliśmy się codziennie – nawet, gdy padał deszcz. Minęły czerwcowe dni, później lipcowe, przeżyliśmy tam nawet burzę, drżałam wtedy ze strachu. Nie zdążyliśmy się nigdzie schronić – nie zauważyliśmy, że nadchodzi. Śmialiśmy się później z tego, choć wyglądaliśmy jak zmokłe kury.
Ani razu nie spotkaliśmy się poza naszą łąką, … nie, nie, raz się spotkaliśmy – w mieście. Zaproponowałam, byśmy usiedli na ławeczkach w kawiarni pod gołym niebem, ale widziałam, że czuł się tam nieswojo, pobiegliśmy więc na „naszą łąkę”.
Któregoś dnia tak się zagadaliśmy, że nie zauważyliśmy jak zaszło słońce, nie zauważyliśmy jak zapadł zmrok, jak zaświeciły gwiazdy. Spoglądaliśmy na nie, jak do nas mrugają, okazują swoją przychylność. Mówiły nam, że świat jest piękny, że świecą specjalnie dla nas. Liczyliśmy te spadające, wróżąc sobie przyszłość.
Po raz pierwszy też, mój łąkowy chłopak powiedział mi, że … mnie lubi. Uśmiechnęłam się i zapytałam jak bardzo mnie lubi. To było dla niego trudne pytanie, długo zbierał się na odwagę, kilka razy już coś miał powiedzieć i … znowu spoglądał w gwiazdy. Siedzieliśmy w milczeniu, patrzyliśmy to w ciemność łąki, to znów w świecące na niebie punkciki. Po jakimś czasie zobaczyłam na jego policzku łzę. Lśniła odbijając gwiezdne światełka. Poczuł moje spojrzenie, odwrócił się do mnie i powiedział, że mnie kocha. Odpowiedziałam mu szybko, że ja też go kocham.
Nic nie odpowiedział. Pojawiła się tylko druga, a później trzecia łezka, a gdy spadły z jego policzków był już inny, bardziej pewny siebie. Powiedział mi, że jesteśmy jak dwie połówki jednej kropelki wody. Te kropelki połączyła łąka i na zawsze pozostaną już połączone. Powiedział że jak się kiedyś zagubimy, to odnajdziemy się znów na łące, bo ona zawsze będzie trwała i zawsze będzie nasza.
Zapamiętałam te słowa na zawsze.
Gdy wróciłam do domu byłam oszołomiona, nie wiedziałam co się stało. Nie mogłam zasnąć. Następnego ranka zobaczyliśmy się znowu. Snuliśmy razem opowieści, odkryliśmy nasze najskrytsze marzenia. On opowiedział o nieprzespanej nocy i znowu o „kropelce”.
Naprawdę tak samo myśleliśmy, lubiliśmy te same rzeczy, to samo nas wzruszało. Tak samo czuliśmy zapach kwiatów na łące, tak samo patrzyliśmy na słońce, na chmury, tak samo zachwycał nas śpiew skowronków, tak samo lubiliśmy podglądać i słuchać jak wiatr kołysze trawami, tak samo milczeliśmy obserwując jak gwiazdy mrugają do nas. To samo też słyszeliśmy, gdy gwiazdy – specjalnie dla nas – przepowiadały nam naszą przyszłość.
Powoli mijały ostatnie dni sierpnia. Powiedział mi, że za parę dni wyjeżdża, bo już kończą się wakacje. Postanowiliśmy do siebie pisać.
Gdy nadszedł czas jego wyjazdu długo patrzyłam na niego, a on na mnie. Właściwie to cały dzień przesiedzieliśmy na naszej łące patrząc na siebie w milczeniu. Jego zakochane oczy mówiły mi wszystko i nie musiał mówić niczego. Wierzyłam, że zawsze będziemy razem i wiedziałam, że on wierzy w to samo.
Następnego dnia byłam na swojej łące już sama.
Zaczęła się szkoła. Minął wrzesień, minęła zima. Co kilka dni otrzymywałam list, co kilka dni ja wysyłałam swój do niego. To były piękne listy, piękne słowa, ale ja widziałam w nich realny świat. Znów widziałam go na łące razem ze mną, jak biegamy razem za motylami, jak leżymy ze wzrokiem skierowanym w niebo, jak słuchamy skowronków.
Był bardzo nieśmiały. Nigdy nie dotknął nawet mojej ręki. By mi coś powiedzieć zbierał się całymi dniami, godzinami. Zupełnie nie przeszkadzała mi ta jego nieśmiałość.
Miał przyjechać na kolejne wakacje, ale okazało się, że jego babcia, u której był poprzednio, wyjechała i nie miał gdzie zamieszkać. To był trudny czas. Wiedziałam, że go to boli. Chciał przyjechać choć na jeden dzień. Przyjechał, ale akurat w tym dniu, ja gdzieś wyjechałam. Czuliśmy się źle. Nie było wtedy telefonów.
Minęła wiosna, lato, następnna jesień i zima.
Kolejnej wiosny pojawił się inny chłopak. Ten był bardziej śmiały, był bardzo śmiały. Latem zostałam jego żoną.
Gdy się w końcu zebrałam na odwagę, by napisać o tym do mojego łąkowego chłopaka, zalałam ten list morzem swoich łez.
Odpisał mi tylko jednym zdaniem, zdaniem, które zapadło mi w pamięć i przez następnych pięćdziesiąt lat codziennie przypominało mi o nim:
„Moja kropelka przepadła gdzieś w oceanie, już nigdy jej nie odnajdę”.
Tu ciocia przerwała na dłuższą chwilę. Odwróciła się, wyszła i wróciła dopiero po kilkunastu minutach. Wróciła, by dokończyć, choć Piotr wiedział z jakim trudem jej to przyjdzie.
- Moja łąka przestała istnieć. Coś tam wybudowano. Mój bardzo śmiały mąż pewnego dnia mnie zostawił i zostałam sama.
Nie miałam w tym miasteczku ani mojego męża, ani mojej łąki, więc wyjechałam. Wyjechałam, by zapomnieć. Ale było to trudne, bo za każdym razem, gdy widziałam falującą gdzieś trawę, motyla, słyszałam gdzieś skowronki, czy patrzyłam w niebo, lub w gwiazdy, przypominała mi się moja łąka, mój łąkowy chłopak, przypominała mi się „kropelka”.
Zewsząd zaczął mnie otaczać ocean, utonęłam w nim. Błądzę w nim do dziś. – znów przerwała i znów wyszła. Tym razem wróciła już szybciej. Usiadła i już nic nie mówiła.
Piotr spoglądał na ciocię wzruszony. Nie wiedział co powiedzieć. Nie znalazł żadnego słowa, żadnego argumentu, by ciocię pocieszyć. Więc milczał. Po pewnym czasie ciocia odezwała się jednak:
- Piotr, mówiłeś mi o swojej „kropelce”. Nie dopuść do tego, by przepadła w oceanie. Nie wolno ci. Nie wolno. Pamiętaj!
- Tak, ale … – nie wiedział jednak co ma dalej powiedzieć.
- Bądź ufny i czekaj. Wierz! – są tylko dwie takie połówki i muszą być razem. Skoro się raz odnalazły, to nie mogą już się zagubić. Nie mogą. A jak się zagubią, to nawet w oceanie mogą się odnaleźć. Uwierz! – Piotr wysłuchał tego. Bardzo go ciocia tym podbudowała i w pewnym momencie poweselał, a wręcz trysnął radością:
- Ciociu, czy ty pamiętasz, co ty przed chwilą powiedziałaś? Ciociu, co ty powiedziałaś? Pomyśl szybko, co ty powiedziałaś? – zapytał z entuzjazmem. Ty powiedziałaś, bym uwierzył, bym czekał, bym … Ciociu, a ty? Czemu ty nie wierzysz? Czemu ty zrezygnowałaś? Daj tu szybko internet!
Piotr postanowił działać. Zobaczył w myślach swoją ciocię znów na łące, jako dziewczynę z rozwianymi wiatrem włosami, biegającą za motylami. Zobaczył na tej samej łące, obok niej, nieśmiałego chłopaka jak podaje jej rękę. Zobaczył to.
Postanowił na początek wpisać imię i nazwisko ciocinej „kropelki” w wyszukiwarkę internetową.
- Ciociu, ta łąka jeszcze nie umarła, ona trwa w tobie i zawsze trwała, dzisiaj się o tym przekonałem. W twoim łąkowym chłopaku na pewno też trwa i cały ten czas trwała. A dopóki trwa, możecie się odnaleźć, jesteście przecież dwiema połówkami tej samej kropelki. W żadnym oceanie nie mogliście się zagubić na tyle, by się nie móc odnaleźć. Odnajdziecie się na łące, bo ona nadal trwa i zawsze już będzie wasza.
Ciocia natychmiast poczuła jakby zagrała najwspanialsza na świecie orkiestra, składająca się z samych skowronków, a ona jako jej solistka, tańczyła najwspanialszy na świecie taniec, taniec na łące, wśród kwiatów, motyli … taniec dla jednego tylko widza.
Piotr poczuł, że ciocia odnalazła nadzieję. Sam też lepiej się poczuł.
Piotr Kiewra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Twoje komentarze są moderowane.