- Dziękuję mamusiu! – gdy to usłyszała od swojej córki, rozpłakała się. Usiadła, ale natychmiast wstała i przytuliła ją.
Dzień się toczył dalej, ale nie był już tym samym dniem. Ileż więcej radości się w nim pojawiło, ileż łez szczęścia, ale i wspomnień …
Przez jej ciało przebiegły dreszcze wzruszenia, gdy przed oczami stanęła jej własna mama. Teraz wreszcie mogła sobie wyobrazić co poczuła, gdy kiedyś, dawno temu, od niej – jej córki, mamunia usłyszała takie właśnie słowa wdzięczności. Jak mocno musiało bić jej serce, gdy padły słowa przebaczenia, gdy jej własne dziecko powiedziało, że ją kocha? Dopiero teraz tego się dowiedziała, bo sama tego doświadczyła.
Przez długie lata myśl, że mogłaby przebaczyć swoim rodzicom i powiedzieć: „kocham cię mamusiu, kocham cię tato”, nie mogła i nie chciała się pojawić w jej głowie. Potrzebna była wieloletnia terapia, w której wszystkie złe obrazy z jej dzieciństwa i młodości musiały się pojawić na nowo, musiały ożyć, nawet się wzmocnić, musiały przepłynąć przez nią jak wzburzona, ciemna rzeka. Musiały przepłynąć wszystkie szczegóły, które dotknęły każdej komórki jej ciała, każdej cząstki jej umysłu, ale tak jak rzeka – wzburzona rzeka oczyszcza, tak i ją to oczyściło. Tak jak rzeka zabiera śmieci, osady, niechciane rzeczy do morza, tak i terapia stała się oczyszczeniem, spowiedzią, modlitwą. Była jednak zupełnie inną modlitwą, nie prośbą, ale dziękczynieniem.
Jak trudno jest powiedzieć dziękuję, trudno powiedzieć wybacz, jak trudno powiedzieć kocham cię ojcu, matce, innym bliskim jeśli nie zostało się tego nauczonym, jeśli nie wyrosło się w atmosferze wdzięczności, miłości w rodzinnym domu, tylko ona wiedziała? Ile trzeba przeczytać książek, ile przejść trudów terapii, ilu doznać porażek, ile zmian w sobie dokonać, by te słowa chciały przejść przez gardło, by stały się częścią jej umysłu, a szczególnie jej serca? Ile myśli trzeba przepuścić przez własną głowę, ile poznać przykładów innych ludzi, ile zdobyć wiedzy o świecie, ale przede wszystkim o sobie samej, by zrozumieć … lęk, by go zaakceptować, by wreszcie znikł, by się rozpuścił, by się przeobraził.
Lęku obecnego w niej, a wyniesionego z domu rodzinnego przestraszył się mąż, jej zalęknionej miłości bał się jej przyjaciel, bali się inni mężczyźni, no i została sama z córkami. Postanowiła poświęcić się córkom i dalszemu rozwojowi.
„Dziękuję mamusiu” - jak słodkimi stały się te słowa, gdy się je usłyszało, a jeszcze bardziej, gdy się je wypowiedziało, lecz jak były gorzkie, gdy tkwiły w gardle, sercu, w niej całej, zanim zostały wypowiedziane? Jak paliły jej wnętrze, zatruwały spokój, wierciły, targały nią zanim je z siebie wyrzuciła, zanim nie poprzedziła ich innymi słowy: przepraszam, wybacz? Teraz już nie pytała dlaczego ma przepraszać, skoro to ona została skrzywdzona, bo wiedziała, że trwając w nienawiści szkodzi sobie, swoim córkom, całemu światu. Próbując oddać to co otrzymała, nie wybaczając, stałaby się w przyszłości taką samą jak ci, którzy ją krzywdzili. Gdy to zrozumiała mogła już powiedzieć po cichu: wybaczam wam. Po tym mogły przez nią przejść trudniejsze słowa: „dziękuję mamo, dziękuję tato”, a jeszcze później najtrudniejsze ze słów: „kocham cię”. Gdy poczuła ulgę, gdy poczuła, że to działa, pewnego razu powiedziała to mamie już pełnym głosem, to samo dla ojca – przy jego grobie. Usłyszał, bo zaznała spokoju, bo zamiast nienawiści i lęku zaczęło pojawiać się powoli coś czego nie znała do tej pory, pojawiło się ciepło w okolicy serca. Od tej pory zmieniła się postawa jej ciała, jej gesty, jej wyraz twarzy, zniknęło emanujące z jej oczu, jej ciała, z jej umysłu cierpienie, które było jej towarzyszem od najmłodszych lat. Kiedyś wydarzenia, ludzie, nawet szkolni koledzy, wszystko zadawało jej cierpienia, było go więcej i więcej. Teraz gdy potrafiła pokonać swój wewnętrzny ból, to przestał napływać również ten z zewnątrz. To była magia, tak to czuła, bo jakże inaczej to zrozumieć. Do tej pory ból przyciągał ból, a lęk kolejne lęki, teraz rodząca się w niej miłość przyciągała miłość, naprawdę to poczuła.
Poczuła, że wraz ze słowami, wypowiedzianymi, lub odczytanymi z napisanych przez nią listów, zaczął się uwalniać strach, a w jego miejsce natychmiast pojawiło się coś ciepłego w sercu, coś co ją zmieniało, coś co było tak miłe, tak dobre, tyle przynosiło spokoju, radości, lekkości jej bytu, że prawie uniosła się nad ziemię. Pamięta, wtedy od razu wokół niej zmieniły się barwy na bardziej żywe, zniknęła wieczna szarość i czerń, zaczęła odnajdywać, dostrzegać więcej kwiatów, błękitnego nieba, w jej mieszkaniu pojawiły się aniołki: na zdjęciach, w figurkach, w myślach, w prezentach, ale zaczęła je dostrzegać w ludziach, nawet w tych, którzy byli kiedyś źli, złośliwi, nienawistni.
Zrozumiała po latach doświadczania w życiu łez, całych tygodni depresji, ale przede wszystkim po zmianach w niej samej, że:
poznać, zrozumieć i pokochać innych można tak głęboko, na ile głęboko poznało, zrozumiało i pokochało się siebie samą.
To była trudna wiedza, szczególnie trudne było przełożenie tego na praktykę życia i powiedzenie swoim bliskim, że się ich kocha, że się im wybacza, że się jest im wdzięcznym. Jeszcze trudniejsze było znalezienie takich uczuć w swoim własnym sercu. Trudne, bo … szukała tego powodów, dopiero po wielu latach przyszło zrozumienie, że kocha się, że czuje się wdzięczność nie z jakiegoś powodu, kocha się i jest się wdzięcznym zupełnie bez powodu, ot tak … nawet do wrogów, do nieprzychylnych jej ludzi, do ludzi, których wcześniej nie mogła pokochać.
Nikt nie uczył jej tego, by szukać swego własnego serca, by odszukać, by odkryć drogi i ścieżki do niego prowadzące. Wszyscy uczyli jej myślenia, rozumienia, zasad, moralności, kształtowali jej charakter, ale bez odczuwania. Serce okazało się czymś niepotrzebnym dla większości jej życiowych nauczycieli, czymś nieprzystającym do obecnych czasów. Uznali że człowiek składa się z ciała i umysłu, że jeśli włoży się do głowy odpowiedni zastrzyk wiedzy, jeśli poukłada się tam parę tysięcy zasad, to wystarczy … okazało się , że nie wystarczy, bo zasady, nauki, filozofie, słowa, pojęcia, rzeczy, np. „dobro”, „miłość”, są tylko hasłami, rzeczami, słowami dla człowieka, że póki nie poczuje sercem czym – kim jest, jeśli nie poczuje się innego człowieka, jeśli nie wejdzie w jego skórę, w jego buty, jeśli nie współodczuje się razem z nim, to sama wiedza, to tylko słowa, słowa, słowa i nieszczęście, wieczna tułaczka smutnego i samotnego człowieka, wieczne niezrozumienie, tysiące problemów, że nie ma gruntu na którym można się porozumieć.
Najważniejsze było jej własne doświadczenie, cała wiedza z zewnątrz okazała się nic nie warta, dopóki nie pozwoliła odkryć prawdy. Prawda nie przychodziła bowiem z zewnątrz, od innych ludzi, czy z książek, pochodziła z niej samej, a wydobywało ją z niej jej własne doświadczanie życia, jej własne cierpienie. To życie było nauczycielem, to ono uczyło jej dojrzałości. Książki i mądrzy ludzie mogli tylko pokazać właściwe ścieżki, choć pokazywali też fałszywe, doświadczenie i wynikające z niego cierpienie nigdy nie kłamały. Przeżywanie tego pozwalało nauczyć się podnosić po upadkach, pozwalało uniezależnić się od dziesiątek pomocnych dłoni, bo te osłabiały zamiast wzmacniać, zabierały wolność, przyzwyczajały do czekania, aż ktoś się zlituje, okaże współczucie.
I gdy swoje serce uruchomiła, na początek niewielki jego zakamarek, a ten każdego dnia powiększał się, rósł jak ciasto drożdżowe, jak trawa po deszczu, wszystko stało się wtedy łatwiejsze, również decyzje. Stało się to możliwe po tym jak postanowiła: – Jadę do mamy! Coś jej mam do powiedzenia. Pójdę na cmentarz, odwiedzę tatę! Jemu też coś powiem! Od tego dnia zaczęły kiełkować wysiane kiedyś nasiona, te z książek, terapii, ale i od napotkanych ludzi – jej mistrzów.
Od tej pory zaczęły się dziać cuda, zaczęła fruwać, zaczęła się uśmiechać, było jej lżej. Jej serce krzyczało do niej: kocham cię, kocham cię! Dziękuję ci, dziękuję ci! I wszystko się wokół zmieniało, było inaczej, bardziej kolorowo, bardziej wesoło, radośnie, łatwiej. Przede wszystkim łatwiej się żyło. Inaczej patrzyli na nią ludzie, inne wiadomości przychodziły ze świata, choćby z telewizji, o czym innym czytała miedzy wierszami książek, o czym innym informowało ją wszystko wokół. Skąd się nagle tyle dobra na świecie wzięło, skąd tyle w ludziach uśmiechu i życzliwości, skąd tylu przyjaciół? – pytała siebie. Właśnie stąd, z serca, ze zmian wewnątrz niej. Tam wszystko jest ukryte. To wszystko czeka na nasz ruch w tę stronę, na zdjęcie zasłon z oczu, z serca, na zrozumienie. Gdy to zrobiła, wszystko się zmieniło. I na koniec przyszło: „Dziękuję mamusiu” – przyszło od własnej córki.
Mimo tego, że jej najbliżsi –mamusia i tatuś, nauczyli ją przede wszystkim bać się, potrafiła to zmienić, oczyścić się. Oni zabrali z jej życia prawdziwy obraz miłości, a w to miejsce zaszczepili lęk, wiele lęku. Przez cała życie słuchała opowiadań, oglądała filmy, czytała książki, szukała, by się dowiedzieć czym jest prawdziwa miłość, by przekazać następnie to swoim córkom. Odkryła że miłość nie wyrasta z pragnienia, lecz z miłości, z dzielenia się miłością. Właśnie w ten sposób złamała swoją karmę, przerwała ten zaklęty krąg, niemoc wyjścia poza rodzinne, poza rodzicielskie ograniczenia. To był niechciany spadek. Gdy wybaczyła, gdy podziękowała , gdy serce przepełniło się miłością nawet do tych, którzy ja skrzywdzili, zniknęły koszmary, złe sny, zniknęło zło, smutek, powód depresji, zadręczania się.
Miłość, to było jej prawdziwe oddanie, podzielenie się sobą. Nie wiedziała komu ma podziękować, kogo za to pokochać, więc pokochała jeszcze głębiej siebie, swoje córki. Podziękowała sobie, światu … dziękowała i dziękowała. To dziękczynienie przelewało się z jej serca, nie było słowem, tysiącami próżnych słów, wypowiedzianych mantr, afirmacji, lecz było uczuciem. A to uczucie odbierali inni. Nie musieli jej słyszeć, odbierać jej telefonów, maili … po prostu to czuli.
Starsza z córek wyssała część swojej dojrzałości, mądrości chyba już z mlekiem matki, uczyła się patrząc na mamę, na jej cierpienie, czując to co ona przeżywa. Druga była inna.
Gdy jej młodsza córka, słodka, śliczna, grzeczna i mądra mała dziewczynka poduczyła się trochę życia w szkole, wśród koleżanek i kolegów i .. zaczęła protestować. Pojawiał się problem za problemem. Matka znowu cierpiała. Wróciła więc znowu do odkrytego wcześniej lekarstwa – dała jej wtedy jeszcze więcej miłości, została jej przyjacielem, partnerką, po prostu mamą. Przestała być kierownikiem, władzą, kontrolerem, nauczycielem, kimś kto tylko wydaje polecenia, steruje, kieruje, wymaga. Stała się kimś kto daje i wcale nie oczekuje, nie wymaga tego samego. Okazało się że córka potrzebuje tylko miłości od niej, zrozumienia, przyjaźni, potrzebuje kochającej mamy, potrzebuje przytulania po dziesięć, sto i więcej razy dziennie, potrzebuje słów, ale potrzebuje przede wszystkim zainteresowania, uczucia, serca, bo tylko w ten sposób sama się może nauczyć tego czym jest uczucie, skąd pochodzi, a tylko to może ją nauczyć łączyć się z innymi, współodczuwać, nawiązywać przyjaźnie, rozumieć rówieśników, nauczycieli, kochać, akceptować, tylko to.
I CHYBA DLATEGO JEJ CÓRKA OKAZAŁA WDZIĘCZNŚĆ, WŁASNIE DLATEGO, BO BYŁA WSTANIE ZROZUMIEĆ SWOJA MAMĘ, JEJ TROSKĘ, JEJ MIŁOŚĆ, a nauczyła się tego od niej.
I to jej oddała przed chwilą córka. I ta jedna chwila, ten jeden gest, to uczucie sprawiło że odpłynęły wspomnienia gorzkich chwil, wielkiej troski, łez, poczucia nieszczęścia, nieprzyjemnych chwil, które od własnej córki zaznała. Tysiące kłamstewek, jej oszustw, powodów do rozczulania się, zmartwień, złego samopoczucia nagle odpłynęły. Ostatnie lata, miesiące, tysiące wizyt w szkole, skarg nauczycieli, złe towarzystwo i podążanie ich ścieżką, przejmowanie wzorców, których nie chciała widzieć u swojej córki – to wszystko stało się przeszłością, i przestało mieć znaczenie … To jedno „dziękuję mamusiu” sprawiło, że mama stała się spokojna, że zaufała swojej córce, że uwierzyła w jej przyszłość, w ich wspólną, dobra przyszłość. Poczuła jej serce przy swoim sercu, bicie jej serduszka, tak blisko, i tak bez lęku jak kiedyś, jak kilkanaście lat temu, gdy były jednym ciałem. Teraz też stały się jednym. To miłość sprawiła, że jej córka nauczyła się kochać … Cóż większego, piękniejszego, bardziej optymistycznego może spotkać matkę? Cóż większego niż oddanie własnej córki, niż jej miłość, niż jej wdzięczność, niż umiejętność dzielenia się, obdarowywania?
„Dziękuję mamusiu” – te słowa, to uczucie, gdy przyszło, zrozumiała swoją własną za wszystko odpowiedzialność, ale też to, iż jest jeszcze tyle do zrobienia. Trzeba przestać wreszcie uciekać, trzeba się odwrócić i zajrzeć lękowi - jego resztkom, w oczy! On gdzieś jest w niej, gdzieś głęboko jest, bo ona to czuje i czują to ludzie prawdziwie ją kochający. Dlatego wie, że trzeba do końca zatańczyć taniec wojownika i po upadku nie czekać na pomocną dłoń, czas się podnieść samej, bo tylko to dodaje sił! – powiedziała to do siebie wiele razy szczęśliwa kobieta, szczęśliwa mama.
Czas się odwrócić! Zrobiła to już we śnie, czas zrobić to teraz na jawie, czas się przebudzić – ze snu na jawie! Czas przestać myśleć o życiu, czas żyć! Czas przestać uciekać, czas na obecność!
Piotr Kiewra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Twoje komentarze są moderowane.