„Gdybym mówił językami ludzi i aniołów,
a miłości bym nie miał,
stałbym się jak miedź brzęcząca
albo cymbał brzmiący”.
a miłości bym nie miał,
stałbym się jak miedź brzęcząca
albo cymbał brzmiący”.
Biblia. Z listu do Koryntian, Hymn o miłości
Zaczęła pisać pamiętnik jako nastolatka. Stał się on świadkiem jej życia. Dzięki niemu wiele osiągnęła, dokonała wielu zmian, ominęły ją kolejne błędy. Jednak powroty do wspomnień były tak gorzkie, iż uznała pamiętnik za zbyt ciężki worek, by go dźwigać, więc go spaliła. – Zapisane – rozliczone – adieu! - tak to potraktowała. Jej dawne czasy odpłynęły jak woda w rzece – do oceanu. Czy dzięki temu było łatwiej? Może. W pewnym stopniu oczyściła się ze strachów, lęków, zastąpiła je miłością. Stała się lepsza, zauważali to inni i ona sama.
Wyrzuciła pamiętnik, lecz życie toczyło się dalej. Powstał więc kolejny, tego nie mogła wyrzucić, bo ten nowy stał się przyjacielem. Pomagał, doradzał, pokazywał co ważne, a co błahe, przypominał o marzeniach, o ludziach, którym nie wybaczyła, których nie doceniła, o tych, którzy obdarzyli ją przyjaźnią, którzy zrobili dla niej wiele dobrego. Gdy wracała do starszych wpisów rodziły się sugestie, pomysły, wnioski.
Kolejne dni przynosiły nie tylko fakty, spostrzeżenia z jej doświadczeń, ale aforyzmy, sentencje, często jej własne, z jej własnych przeżyć. Pojawiały się pytania, na które, póki co, nie znalazła odpowiedzi.
Taki był jej pamiętnik.
Któregoś razu, wzięła go do ręki i uświadomiła sobie, że on przechowuje nie tylko przeszłość, pomaga jej w teraźniejszości, ale można znaleźć też w nim pewne tajemnice – proroctwa dotyczące jej przyszłego życia, wydarzeń, które nadejdą, zmian w niej samej, które dopiero nastąpią. Powoli pamiętnik przestawał być pamiętnikiem, a stawał się książką, podręcznikiem, z którego mogła czerpać wiedzę jak żyć. Stał się miarą jej rozwoju, jej tajną księgą mądrości, pełną ukrytego przesłania, inspiracji.
Dzisiaj, gdy sprzątała, gdy przecierała jego twardą oprawę, nagle, ni stąd, ni zowąd, otworzył się na stronie zapisanej lata temu. Przeczytała ten fragment … kilka razy.
Już wcześniej wracała do tego miejsca w pamiętniku i zastanawiała się nad znaczeniem zapisanych tam słów. Co zostało, czy były to tylko słowa, obrazy? – pytała siebie.
Nagle dotarło do niej … to nie był tylko zapis zdarzenia z przeszłości, jedno z tysięcy jej wspomnień, to klucz do prawdy o niej. Najciekawsze jednak było to, że ten klucz nie był zawarty w słowach, lecz w ich braku. W tym była tajemnica. To nie słowa opisujące zdarzenie były ważne, to cisza, coś co się za nią ukrywa, albo ona sama. Do tej pory rozpoznawała ludzi, ich uczucia po słowach, które głoszą. Teraz odkryła, że nie mogą tego uczynić, bo nie można nimi przekazać tego, co się naprawdę czuje, prawdy, poznać człowieka, świata. Teraz, gdy to sobie uświadomiła, przed jej oczami ponownie stanął milczący chłopak. Gdy go spotkała w górach nie powiedział jej właściwie nic, owszem wysłuchał … – tak do tej pory myślała.
- O Boże! Ja go wtedy zagadałam i jeszcze miałam pretensje, że się nie odzywa, że nie ma nic do powiedzenia … – O Boże! – powtórzyła.
- O Boże! On był jak góry milczący, ale jak góry wymowny, nic nie mówił, a … ile powiedział. – Dopiero teraz to zauważyła. Musiało minąć kilka lat, by to zrozumieć. Uświadomiła sobie, że podziwiała przecież piękno gór, ich oddech wolności, uczyła się od nich miłości … ale nie przy pomocy słów, przecież czuła to sercem. Tak samo, czyli sercem, słuchała i obserwowała drzewa, kwiaty, chmury, jej ulubione kaczuszki na miejskim stawie. A ludzi? W jaki sposób ich słuchamy, w jaki sposób ich widzimy? Starając się zrozumieć człowieka myślimy, czyli używamy głowy, słów, a nie serca.
- Do tej pory, potrzebowałam słów, by wiedzieć co czują inni, potrzebowałam ich dużo, bardzo dużo , by powiedzieć co sama czuję. Słowa to nie są owoce, to tylko nasiona, a stają się owocami, gdy dojrzeją w sercu. Wiele rzeczy jest jednak bardziej wymownych, nieraz wcale ich nie potrzeba, szczególnie wtedy, gdy się patrzy sercem. Wtedy cisza jest w stanie powiedzieć więcej niż tysiące słów. – tak to podsumowała.
- Ale co jeszcze? Co jeszcze wtedy się wydarzyło? – wróciły stare pytania. I znowu nagle – olśnienie: – No tak, w tym sęk, że nic się nie wydarzyło. Ten człowiek nie próbował jej zdobyć, zagadać, czymś zaimponować, nie, nie , nie zrobił tego. Tym ją ujął. Tak, właśnie tym, a ona przez kilka lat doszukiwała się czegoś zupełnie innego. On nie zrobił nic, milczał, choć w jego sercu – teraz to wie, była miłość. Gdy pierwszy raz go widziała – siedział i patrzył jakby nieobecny, ale tym milczeniem mówi jej dzisiaj więcej o sobie, niż ktokolwiek w jej życiu do tej pory. Mówi więcej o niej, choć to tylko wspomnienie z przeszłości. Gdy tylko tak pomyślała, znowu zapytała: – Czy to tylko wspomnienie, czy to nie jest coś co trwa nadal?
Łezka w jego oku, gdy patrzył na góry, to tylko niedostrzegalny jakby wyraz smutku – tak myślała do tej pory, a teraz odkryła, że to wyraz bezgranicznej, bezwarunkowej miłości, nie do czegoś, ot miłości. To było dawanie, ale nie słowem, nie gestem na pokaz, ale ciche, prawdziwe obdarowywanie. Bez krzyku, ostentacyjnego chwalenia się, okazywania wszem i wobec, które tak naprawdę nic nie znaczy. A poza tym słowa są interesowne, często obliczone na skutek jaki wywołają. Uczucie płynące z serca, takie nie jest – jest bezinteresowne. Nie jest celem, nie jest obliczone, nie wynika z logiki zysków i strat, po prostu jest. Po prostu się zdarza. I CHYBA WTEDY SIĘ ZDARZYŁO.
Widziała go tylko dwa razy. Raz gdzieś wysoko, gdy wpatrywał się w otaczające ich góry i doliny, dostrzegła łezkę w jego oku i … „mazgaj” – pomyślała.
Drugi raz, w czasie burzy, gdy schodziła z Granatów. Nie spodziewała się jej, bo dzień zapowiadał się pięknie i … nie wzięła płaszcza przeciwdeszczowego, ani kurtki. Pomyślała, że po co ma nieść zbędne ciężary – przecież nie zapowiadano pogorszenia pogody.
Gdy uświadomiła sobie, że zmoknie, że zmarznie, a była jeszcze tuż pod wierzchołkiem, przyspieszyła. Schodziła szybko, zbyt szybko. Gdy zaczął padać grad jeszcze przyspieszyła … nagle potknęła się i o mało nie spadła. Zimny dreszcz ją przeszył od wewnątrz, a od góry uderzyły zimnem pierwsze bryłki lodu na jej ciele, na głowie, twarzy, udach i łydkach. Teraz się zatrzymała. Wzięła kilka głębokich oddechów – trochę się uspokoiła i uświadomiła sobie ból w kostce: skręciłam, no nieźle, tego tylko brakowało. No dobrze przeczekam to. Co będzie to będzie. – pocieszała samą siebie. Zrobiło się zimno, szaro, strasznie. Na dwa metry nic nie było widać. Przykucnęła na skalistej ścieżce i postanowiła czekać, choć wiedziała co to może oznaczać.
Nagle coś zaszeleściło i tuż przed jej oczami ukazała się wyciągnięta dłoń z płaszczem przeciwdeszczowym. – Załóż to! – usłyszała. Nieznajomy mężczyzna oddał jej swój płaszcz.
- Załóż, bo zmokniesz i zmarzniesz! Przeczekamy i pójdziemy. Widziałem, że kulejesz … Dasz radę? – zapytał.
Szybko wciągnęła go przez głowę, zakryła nim całe ciało, na koniec schowała dłonie. Poczuła się lepiej, strach minął, choć burza rozszalała się na całego. Skuliła się, przysiadła i … czekała bezpieczna.
Po kilkunastu minutach, tak nagle jak burza przyszła, tak i odeszła. Rozjaśniło się, ukazała się ścieżka, kilka metrów dalej zobaczyła mężczyznę w niebieskiej kurtce. Czekał na nią. Ociekał wodą. Na jego zasłoniętych spodenkami do połowy udach, na kapturze, na rękawach, widać było jeszcze przyklejone białe grudki, które szybko topniały.
Podszedł do niej i zapytał: – Jak się czujesz? Dasz radę iść? Za chwilę te resztki śniegu i gradu się roztopią i będziemy mogli pójść, bo teraz jeszcze za ślisko. Jak twoja noga?
- Powoli będę mogła iść. Trochę boli, dam radę. Dziękuję za płaszcz. Oddałeś mi swój, zmokłeś, zmarzniesz! – odpowiedziała. Chciała zdjąć płaszcz.
- Nie zdejmuj. Jesteś mokra, szybko się wychłodzisz. Dopiero na dole będzie cieplej. O mnie się martw, jestem odporny na zimno. Możemy iść. Będę szedł pierwszy, blisko ciebie, bardzo powoli. Gdybyś potrzebowała pomocy, daj znać. – zaproponował.
Odwrócił się, obserwował jej pierwszych kilka kroków. Gdy się upewnił, że ona da radę, szedł już dalej, tak jak powiedział, powoli, w każdej chwili gotów, by podać rękę, zaczekać. Szedł w ciszy, nic nie mówił, natomiast ona ciągle mówiła. Najpierw wytłumaczyła się ze swojego błędu z wyposażeniem na wycieczkę w góry, później już mówiła na wiele innych tematów, właściwie to opowiedziała historię swojego życia. Szli tak ponad dwie godziny do Czarnego Stawu Gąsienicowego i kolejne trzy do Kuźnic, nie licząc dwóch dłuższych przerw, jednej przy stawie, drugiej przy schronisku.
- Czy mogę cię o coś zapytać? – zwróciła się do niego. – Idę z tobą już ładny kawałek drogi, o nic mnie nie zapytałeś, nic mi nie chciałeś powiedzieć. Czy martwisz się czymś? Może się coś stało? Jaka jest przyczyna twego milczenia? Może ja coś powiedziałam niestosownego?
- Nic się nie stało? Przepraszam …, ale ja nie wiem co ja mam powiedzieć. Nie umiem za dużo mówić. Nie wiem o co miałbym zapytać, ot tak po prostu. Poza tym, lubię cię słuchać, lubię twoje: „i tak dalej i tak dalej” – odpowiedział po krótkim namyśle, uśmiechając się szczerze. Głośno się zaśmiała gdy to usłyszała.
- Nie przepraszaj, nie masz za co. – powiedziała, a później dłuższą chwilę zastanawiała się. – Wiesz, jesteś jak te góry. Nie, nie mam niczego złego na myśli. To zaleta, to chyba twoja wielka zaleta. Naprawdę. Pytałam, bo mężczyźni, których spotykam, najczęściej dużo mówią, próbują zagadać. Ty jesteś inny. I powiem, że to mi się spodobało.
- Jesteś nieśmiały? – pytała dalej.
- Kiedyś byłem. Teraz już raczej nie. A nie pytam, bo ty sama mówisz, bez moich pytań. Poza tym, mam wrażenie, że cię dobrze znam, więc nie muszę pytać. Nie wiem skąd znam, nie wiem. To chyba nie zasługa słów, które wypowiadasz, zresztą nie wiem … – odpowiedział, krótko.
- Ooo, znasz mnie? Chyba to sprawdzę! - zażartowała. – Jesteś bardzo milczący. Dzisiaj widzę cię drugi raz. Wcześniej, chyba wczoraj widziałam cię na Czerwonych Wierchach. Tam też byłeś milczący i byłeś sam. Jesteś sam? Jeśli mogę zapytać? - pytała bardzo odważnie, bo taką się czuła: bardzo odważną, szczerą, otwartą.
- Sam? Nie, nie czuję się sam. Mam góry, mam wielu przyjaciół. Po prostu żyję, a wszystko przychodzi samo. Niczego nie pragnę, niczego nie zdobywam, nawet tych gór, ja je tylko poznaję, odwiedzam i … kocham je, ale nie mówię im o tym. One to wiedzą … – znowu nie dokończył.
- Brawo, wreszcie coś odważnego. Mówisz, że nie wiesz, a ja mam wrażenie że wiesz, lecz o tym nie mówisz, jakbyś się czegoś lękał, jakbyś się bał słów. Dlaczego nie lubisz zdobywać? – pytała
- Nie umiem zdobywać. Nie potrafię pokazywać lepszego siebie, niż jestem, bo ja nie wiem jaki jestem. Parę razy próbowałem imponować dziewczynom, opowiedzieć lub zrobić coś fajnego. Kończyło się to jednak źle, bo nigdy nie zgadłem, co mogłoby im się spodobać. Kiedyś próbowałem grać, stawać się taki jak moi kumple. Ale nie mogłem im dorównać, kobiety widziały moją niezdarność, nieautentyczność, a ja się źle z tym czułem. Więc nie zagaduję, nie nawiązuję jako pierwszy rozmowy, bo naprawdę nie umiem. I sądzę, że się tego nie nauczę, bo nie leży to w mojej naturze.
Zauważyła, że jedyna metodą, by prowadzić z nim rozmowę jest zadawanie pytań, więc tak zrobiła.
- Mam do ciebie prośbę. Powiesz mi kim jesteś!
Zastanawiał się przez chwilę, spojrzał na nią, następnie rozejrzał się wokół: – Jestem jak góry. Po prostu są, trwają. Nie kłamią, ale też prawd o sobie nie ogłaszają światu słowami, dają się poznać poprzez doświadczenie. Niczego nie pragną i nie muszą być jak inni: mieć, zmieniać, zdobywać, gonić. Są cierpliwe. Są otwarte, gotowe na słońce, deszcz, śnieg, na ludzi. Jestem jak góry, lecz akurat „te” góry są jak kobieta, … jak kobieta, która czeka.
Ona próbowała szybko zrozumieć, co powiedział, ale bez następnych pytań, to okazało się niemożliwe, postanowiła więc je odłożyć na później, a teraz chciała zapytać o coś, co interesowało ją znacznie bardziej. – Mam w takim razie jeszcze jedną prośbę, powiedz mi, kim ja jestem!
- Ty jesteś jak słońce. Ono rozdaje swoje uśmiechy, szczerość, dobro, światło, dolinom i szczytom. Ty jesteś jak słońce, które lubi zdobywać szczyty, rozświetlać mroki, odkrywać tajemnice. Jesteś jak słońce radosne w dzień, lecz smutne w nocy. Tak, jesteś jak słońce, lecz akurat „to” słońce jest jak … mężczyzna, jak wojownik, który się lęka.
- Wow, jestem jak słońce, jak wojownik. Pięknie. Ty jesteś jak góry, ja jestem jak słońce. Zapamiętam to. Ciekawe. Powiedz mi jednak, dlaczego słońce – wojownik się lęka? – zapytała.
- Nie wiem. – to „nie wiem” zabrzmiało nieszczerze, od razu to zauważyła i postanowiła się dowiedzieć.
- O nic mnie nie pytałeś, za długo mnie nie obserwowałeś a wydaje się, że sporo o mnie wiesz. Skąd wiesz? – pytała zaintrygowana.
- Sama mi powiedziałaś, część przy pomocy słów, większość odczytałem patrząc na ciebie, oraz z tego co poczułem, choć to ukryłaś.
- Nieźle potrafisz czytać ludzi, a siebie też potrafisz tak dobrze czytać? – odbiła piłeczkę w jego stronę lekko niezadowolona.
- Siebie? To trudniejsze, bo jest się za blisko, bo to wymaga zdolności patrzenia w głąb i wymaga czasu, wymaga obecności innych ludzi i w końcu wymaga akceptacji, pogodzenia się z tym kim jestem. – odpowiedział, lecz ona uznała, że to niewiele jej pomogło.
- Ach, dziwny jest ten świat, nieprawdaż? A właśnie, powiedz mi, co w świecie „tych” gór i „tego” słońca – wojownika, zalęknionego wojownika, jest takiego dziwnego? – kontynuowała, bo koniecznie chciała się dowiedzieć, co miał na myśli.
- Jest dziwny, w jednym i drugim przypadku z powodu lęku. Tak, dziwny jest świat. – chwilę się zastanawiał, po czym cicho, prawie szeptem dokończył: – Dziwny jest świat gór i słońca – wojownika, bo jeden boi się, że nikt go nie pokocha, a drugi boi się pokochać.
- Co, te dwa światy, mogłyby zrobić, w takim razie?
- Zrozumieć i zaakceptować swoje lęki, wtedy przenikną się nawzajem i staną się tym samym, jednocześnie słońcem i górami. – odpowiedział.
- I wojownik zniknie? – zapytała.
- Tak, nie będzie już wojownika.
- Dziękuję. Dziękuję. – powiedziała i te słowa zamknęły ich rozmowę. On do końca ich wspólnej ścieżki szedł milczący, ona zamyślona i zaskoczona, a nawet zła, bo nie zgodziła się z obrazem jej świata, który on przedstawił.
Odstawiła pamiętnik. Przez tych parę lat myślała o kilku zdaniach, które wypowiedział „milczący chłopak” – jak go nazwała. Zgadzała się z tym, że świat jest dziwny, ale nie wiedziała, dlaczego. Jednak teraz, gdy po raz kolejny przypomniała sobie przebieg ich rozmowy, przy pomocy tych kilka zdań, do których wypowiedzenia go sprowokowała, coś sobie uzmysłowiła. Do tej pory analizowała, to co powiedział na jej temat, a może trzeba przeanalizować też to, co powiedział o sobie, albo też to, czego nie dopowiedział, może nawet to co czuł. I nagle odkryła, co chciał jej przekazać. On to wiedział już wtedy, lecz nie potrafił pokonać ostatniego szczebla – lęku. Wszystko inne zrozumiał, również to, że wystarczy czekać, ufać, a wszystko przyjdzie samo.
Uświadomiła sobie, że on i ona są jak ćwiartki jednej kropli. On jest mężczyzną, choć dużo w nim kobiety, więc czeka, a ona jest kobietą, lecz dużo w niej mężczyzny, więc szuka, lubi zdobywać. On się boi zwykłych kobiet, bo go nie pokochają, bo jest za mało męski, ona się boi mężczyzn, bo jest wojownikiem i z każdym napotkanym mężczyzną wojownikiem, będzie walczyć, a wojna nie leży w jej naturze. Tak, jest wojownikiem, zalęknionym wojownikiem, który nie lubi walczyć, a nie lubi, bo druga jego część jest kobieca. Wtedy wszystko co do tej pory przeżyła stało się jasne. Dlaczego? – pytanie, które w jej pamiętniku pojawiało się najczęściej, wreszcie znalazło odpowiedzi.
Tak, jej naturą jest zdobywanie, a to w jej życiu oznaczało pełną za siebie odpowiedzialność. Nigdy nikomu nie dała sobą kierować, dominować, ograniczać w żaden sposób jej wolności. To jako kobiecie sprawiało sporo problemów. Nie pasowała do roli potulnego dziecka, później jako nastolatka, nie była tylko jednym z kilkorga dzieci, stała się ich drugą mamą. Jeszcze później poniosła kilka porażek, przede wszystkim jako żona, partnerka.
Postanowiła być sama, stała się Zosią Samosią – tak siebie nazwała i było jej z tym dobrze. Zapanowała więc, na początek, nad swoim ciałem, które w latach jej młodości za bardzo się „rozpanoszyło” – zrzuciła więc ten 50 kilogramowy balast. Zaczęła go słuchać, odbierać i analizować jego ból, dawać mu to czego się domaga: ruchu, zdrowego pożywienia, tańca, słońca. Polubiła rower, biegowe ścieżki, siłownię, pływalnię, góry. Jej ciało nauczyło się ją informować, co jest dla niej dobre, ale też jej ciało odczuwało lęki, tej informacji nie potrafiła jednak do tej pory wykorzystać.
Szybko nauczyła się też, że wolność w dziedzinie ekonomicznej łatwiej osiągnąć prowadząc swój własny biznes. Jednak pieniądze nie stały się jej celem: było nim zapewnienie dachu nad głową sobie i córkom, oraz … miłość. Zaakceptowała swoją inność, dawała sobie ze wszystkim radę. Patrzyła na świat sercem, więc widziała w ludziach dobro, przyjaźń, potencjał miłości. Przysparzało jej to przyjaciół, wielu mężczyzn wielbicieli, chociaż odkryła też, że jej wolność, odpowiedzialność, to że była szczęśliwa, nie wszystkim się podobało. Wielu mężczyzn czuło się sfrustrowanych tym, że nie mogli zdobyć tej fortecy – bo taką się stała. Nie mogli zrozumieć jednego, że jej nie można zdominować, zdobyć, wykorzystać, że jej nie można pokonać walcząc, bo z jednej strony sama była wojownikiem, a z drugiej nie znosiła walki o nią samą.
Wiedziała że była inna, ale jaka naprawdę była? Pytała siebie i wydawało się jej, że wiedziała, tak było do tej pory, dzisiaj odkryła, że to nie była cała prawda o niej. Chyba nigdy do końca nie odkryje, bo w takim razie po co mielibyśmy mieć tak długie życie, po co tyle kolejnych dni, z których każdy przynosi nowe odkrycie?
Obdarowywała więc miłością, wrażliwością, swoje córki, ludzi, świat, choć jej droga okupiona była morzem łez, chwilami zwątpień, lęków, a nawet depresji. Za każdym razem podnosiła się z tego, nowa, odrodzona, z większą ufnością. Te lata doprowadziły ją do głębokiego zrozumienia siebie, do odkrycia mądrości z książek, ale też tych z własnego wnętrza, do radości z rozwijania się. Dzięki samotności odkryła, zaakceptowała i pokochała siebie, poznała smak wolności, nie tęskniła więc do tego, za czym tęskną miliony innych ludzi. Nauczyła się nie oczekiwać niczego od innych, od życia, nie przywiązywać do tego, co tylko pozornie szczęście zapewnia. Przekonała się, że posiadanie i realizowanie marzeń – tak powszechnie przez ludzi stawianych jako warunek szczęścia, nie jest jej potrzebne. Zrozumiała, że jeśli jej własny świat będzie pozytywny, dobry, szczęśliwy, pełen miłości, to tak będzie wokół niej. Tak żyła. To spowodowało, że widziała siebie szczęśliwą. Lecz czy naprawdę była? Teraz zwątpiła, bo skąd w takim razie lęki, brak wiary, gorsze dni, potrzeba zabawy?
Tak, do tej pory żyła w lęku, stąd tak trudno było o pełnię szczęścia, o radość każdego dnia. Wróciła pamięcią do słów milczącego mężczyzny: „jeden boi się, że nikt go nie pokocha, a drugi boi się pokochać”. – Dlaczego ja boję się kochać? – zapytała siebie. Teraz łatwiej jej było odpowiedzieć niż do tej pory. – Boję się, bo to burzy mój świat, świat słońca wojownika. Boję się bo … tracę wtedy poczucie bezpieczeństwa. Zadała sobie kolejne pytanie: – Co jest ważniejsze, szczęście czy bezpieczeństwo? – ale już po chwili, doszła do wniosku, że obie wartości nie stoją ze sobą w sprzeczności, że obawa przed zmianą zapewnia iluzoryczne bezpieczeństwo.
Przypomniała sobie swój ulubiony hymn z Biblii a on ją zainspirował: – Nie mogę bać się miłości, bo nie mogę kalkulować, co mi się opłaca. Przecież nie jestem jak „miedź brzęcząca”, ani jak „cymbał brzmiący” … tak, teraz już wiem, zakochałam się w ciszy milczącego chłopaka. Czas mu pokazać, że on niepotrzebnie się boi. – postanowiła w myślach.
Piotr Kiewra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Twoje komentarze są moderowane.