poniedziałek, 24 lutego 2014

Bieg w deszczu

Miałem ruszyć w swoją trasę rano. Ale to i tamto stanęło na przeszkodzie. Później zakupy, koszenie trawnika, jedzenie obiadu i odczekanie, aż żołądek sobie poradzi z treścią, … a jeszcze później przyszła burza i ulewa. Już pod wieczór doszedłem jednak do wniosku, iż tylko te ostatnie argumenty nie były wymówkami. Reszta to typowe, bezczelne wymówki, które sobie samemu funduję z powodu upału, z powodu tego, iż nie chciało mi się wcześnie wstać, np. o 5 rano, gdy w lesie był jeszcze nocny chłodek.
Gdy tylko pomruki burzy ucichły o tyle, że było je ledwo słychać, wyszedłem. Minąłem bramkę. Gdy usłyszałem charakterystyczny przy jej zamykaniu dźwięk, poczułem, że jestem we właściwym miejscu, że robię właściwą rzecz, i że na pewno będzie przyjemnie, no i że … nie ma odwrotu.
- Jestem chyba inny, niż większość ludzi – tak pomyślałem. Ulica pusta, ścieżki na których w ładną pogodę spotykam ludzi na spacerach, maszerujących, truchtających, jadących rodzinnie na rowerach, albo przynajmniej wyprowadzających psy na spacer, również puste. Nikogo. Żadnego człowieka, żywej duszy, nawet psa, ani kota. Tylko ja. – Chyba jestem jednak inny – jeszcze raz pomyślałem o sobie … i zaraz dodałem w myślach – ale to nawet lepiej, bo czemuż miałbym się czuć przez to gorzej?
Tyle razy biegałem od ponad czterdziestu lat i wiem czym jest bieg, czym jest trucht, jakie mi daje korzyści, ile przeżywam przyjemności i wiem, jak to ważne dla mojego samopoczucia, dla zdrowia.
Pomyślałem – Dobrze, napiszę co czuję w czasie takiego deszczu, dlaczego pobiegłem, mimo, że „normalni” ludzie siedzą sobie w domu, oglądają telewizję i nie robią z siebie idiotów.
To wyróżnione zdanie, to argument, który często słyszałem, gdy w taką pogodę, lub nawet gorszą, wyruszałem do lasu na kolejny bieg. Słyszałem to nawet od bliskich mi osób. Nigdy jednak taki argument na mnie nie działał, nie był w stanie mnie zatrzymać, wręcz przeciwnie, na zasadzie chyba przekory, powodował, że robiłem to z jeszcze większym przekonaniem.
A więc co czuję w czasie biegu, w czasie biegu w deszczu?
  • Czy taki bieg wymaga samozaparcia, dyscypliny, walki z samym sobą?
  • Czy biegnę tylko dlatego, iż jestem świadomy jakie korzyści daje bieg dla zdrowia?
  • Czy liczę kalorie, które w czasie takiego biegu spalę?
  • Czy biegnąc pokonuję wielką niechęć, bo jednak niesprzyjające warunki, dyskomfort?
Nie, nic z tych rzeczy.
  • Czy to w ogóle może być przyjemne?
  • Czy bieg, a szczególnie bieg w niesprzyjających warunkach pogodowych może być przyjemny?
- Jestem chyba inny niż inni ludzie, bo nikt z tych ludzi, którzy siedzą sobie teraz w domu, nie może sobie wyobrazić, że to może być przyjemne, a naprawdę jest – wysunąłem argument, który powinienem zaakcentować, no i akcentuję:
Bieganie naprawdę jest przyjemne i jest na to wytłumaczenie naukowe. Ludzie nie zdają sobie z tego sprawy, ale każdy człowiek, gdyby tylko częściej tak postępował jak ja, odczuwałby to samo. Dlaczego?
Ponieważ, wg badań naukowych, ruch, taki właśnie umiarkowany, systematyczny, dość długi wysiłek powoduje wydzielanie się endorfin w mózgu.
Endorfiny nazywane hormonami szczęścia powodują, że lepiej się czujemy, jesteśmy zadowoleni, bardziej radośni, śmiejemy się, itd.
Potęguje wydzielanie się endorfin dodatkowo przebywanie w lesie, w otoczeniu, które korzystnie wpływa na nasze zmysły, a szczególnie wiosną, latem. To wzmacnia, wyostrza percepcję i nasze zmysły odbierają wtedy więcej, łatwiej, intensywniej. Przetwarzają się później te bodźce na poprawiające nasze samopoczucie wrażenia, na pozytywne emocje. Inaczej krąży wtedy krew, inaczej oddychamy, rośnie poziom motywacji i optymizmu, wzrasta poczucie własnej wartości, zmniejsza się ilość stresów, albo ulegają one neutralizacji. Powodują to: piękna zieleń i kolory kwiatów, wspaniałe zapachy, olejki eteryczne, anielskie śpiewy ptaków i inne dźwięki.
Tyle mówi nauka. To potwierdza dlaczego dla wielu biegaczy bieganie stało się jak narkotyk, że ciągnie ich do truchtu nawet w niepogodę. Bieganie uzależnia.
Tak jest i ze mną. Czyli, nie jestem jakiś wyjątkowy, inny. Tylko mój organizm doświadcza czegoś przyjemnego.
Mój mózg lubi bieganie, bo dostaje nagrodę w postaci endorfin za aktywność ciała.
Prozaiczne, prawda? Ludzie tego nie wiedzą, więc siedzą w domu. Ja też tego nie wiedziałem. Dowiedziałem się o tym niedawno, ale nie musiałem tego wiedzieć, ja to czułem, tak jak to czuje miliony biegających na całym świecie. Duża część z nich nie wie, że w ich mózgu wydziela się coś działającego jak narkotyk, a mimo tego biegają. Po prostu biegają dlatego, że to sprawia im radość. I tyle. Tak samo jest ze mną.
Czyli nie ma w tym jakiejś filozofii, jakichś duchowych argumentów. Nawet tak do końca nie ma argumentu zdrowia. Większość z nich – spośród biegających – ja również, nie musi się motywować, stawiać zdrowia wysoko w hierarchii życiowych celów, a mimo to biegają. To się dzieje intuicyjnie. Po prostu biochemia. Nasze ciała, nasza głowa to lubi, bo odczuwają przyjemność. Jest radość z biegania, jest radość z biegania w lesie, biegania wśród natury, więc biegamy.
Więc biegam, maszeruję, spaceruję.
Ale ja obiecałem tę swoją radość opisać – a więc do dzieła.  
Zaczynam lekko, jak zawsze. Rozgrzewka dla nóg. Najpierw marsz. Kilometr, dwa. Później już trucht, lekki trucht. Lekko, szczególnie jak ma się trochę więcej lat. Im się ma więcej lat, tym nogi wymagają dłuższej rozgrzewki. Ale to powolne zaczynanie ma też tę zaletę, że wolno się rozgrzewa nasz układ oddechowy, układ krążenia i nasze … komórki. Tak. Po jakiejś pół godzinie takiego wysiłku, nasze komórki zaczynają spalać tłuszcz. Mięśnie przechodzą ze spalania cukrów na tłuszcz. Od tego momentu można już biec i biec. To już tylko czysta przyjemność. Żadnego zmęczenia, żadnego bólu, żadnej zadyszki, żadnego zmuszania się do biegu, żadnego myślenia o tym co robię.
Zaczyna się medytacja. Zaczyna się obserwowanie. Umysł się wyłącza, a wyostrzają zmysły. Dlatego dochodzą do mnie śpiewy ptaków, krople uderzające o liście, widzę więcej kolorów, więcej odcieni szarości, widzę więcej tańca w zwykłym locie kukułki, wróbla, kosa, czy żurawia. Znacznie głębiej wnika we mnie śpiew kosa, śpiewy innych ptaków, których nazw nie znam. Śpiewem staje się nawet szczekanie uciekającej sarny, a chroniącej zapewne w ten sposób swoje ukryte gdzieś w pobliżu młode sarniątko. Krzyczą żurawie latające wysoko nad moją głową. Ich krzyk dla mnie też jest śpiewem.
Wokół śpiew i taniec. Wokół wszędzie poezja. Ktoś, kto by potrafił zamienić to co tu widzi i czuje, na słowa, oddałby i tak tylko część tego, co tu się czuje, bo słów za mało. Trzeba by ich utworzyć jeszcze następnych tysiące, może miliony… A kto by je rozumiał? A zresztą po co? Lepiej przeżywać to teraz – na żywo, niż zachwycać się cudzymi słowami, cudzymi emocjami, uczuciami, opiniami, dawno minionymi chwilami.
Natura, przyroda są bardzo radosne. To widać w ich naturalnym środowisku. Zwierzęta, rośliny nie odczuwają lęku, nie przeżywają stresów, radują się. To udziela się tym, którzy tu przyszli, przybiegli, przyjechali rowerem. Dzisiaj jestem tylko ja, więc słyszę więcej, widzę więcej, bo w takiej ciszy, natura daje więcej, niż wtedy, gdy pojawiają się tu tłumy. Zwierzęta, rośliny nie robią niczego na pokaz, więc są bardziej sobą, gdy tłumy im nie przeszkadzają. W zoo zwierzęta są smutne, bo są w niewoli, tutaj w lesie są sobą, bo ich radość pobudza wolność. Tłumy gapiów, szczególnie hałaśliwych, tę wolność im ograniczają, więc uciekają od ludzi głębiej w las.
Zwierzęta niczego nie robią na pokaz, bo w przeciwieństwie do człowieka, nie mają „ego”. To właśnie ego każe człowiekowi robić wiele rzeczy: dla udowodnienia, dla podniesienia własnej wartości, dla zaimponowania, dla awansu, dla … kto jeszcze wie czego. Tutaj w samotnym biegu, z dala od innych ludzi, w czasie medytacji ego znika. Może dlatego tak dobrze się czujemy! Może …
Moje rytmiczne kroki działają jak bębny, które choć słabe, ledwo słyszalne, tak działają, jakby wymierzały rytm oddechu, rytm serca, rytm jakiejś melodii, która we mnie gra.
Prawdę powiedziawszy, gdy biegnę czuję w sobie jakąś melodię, muzykę. Nie jest to jakaś kompozycja, którą kiedyś zasłyszałem, a ona ciągle pobrzmiewa, jest to chyba … muzyka duszy – tak myślę. Jest to delikatna, niesłyszalna uchem muzyka, ona pobrzmiewa w każdej komórce, w mięśniach, w naczyniach krwionośnych, w płucach. Mięśnie poruszają ciałem w jej rytmie, całe ciało się z nią zestraja. Do tej wewnętrznej symfonii przyłączają się inne muzyki, te z zewnątrz, z lasu. I co najciekawsze – mimo, że nie ma dyrygenta, wszystko jest w pełnej harmonii – fantastyczne porozumienie tego co wewnątrz i na zewnątrz.
To co słychać – to rytm oddechu. W czasie biegu bezwiednie się obserwuje swój oddech. Tak się nie dzieje w czasie innych czynności, ani w czasie snu, ani na jawie, a jednak w czasie biegu – tak. A obserwowanie oddechu sprawia, iż stajemy się świadomi istnienia. W takich chwilach powstaje głęboka ufność w  życie, w siłę swojego ciała, w siebie, w zdrowie. Czujemy się tak dobrze, że … przestajemy myśleć. To jest właśnie medytacja.
Wielu ludzi sądzi, że medytacja to jest myślenie o czymś. Jest odwrotnie – w czasie medytacji się nie myśli. Myśli gdzieś się podziewają. Płyniemy bezwiednie, nikt nami nie steruje, nikt nie decyduje, wszystko dzieje się samo. Wszystko wokół to film, który oglądamy. Powstaje wrażenie, że to my jesteśmy nieruchomi a na taśmie filmowej wszystko przesuwa się nam przed oczami, przed innymi naszymi zmysłami. Zamiast bycia uczestnikiem biegu, stajemy się jego świadkiem. Chyba dlatego taki bieg nie męczy – wręcz przeciwnie ładuje energią, chęcią do życia, optymizmem, zdrowiem, siłą. Znikają takie rzeczy jak przeszłość i przyszłość, pozostaje tylko to co się dzieje teraz. Nie ma wspomnień, nie ma planów na przyszłość, ambicji, celów, pieniędzy, braków, złych wiadomości, czegokolwiek – jest pełnia radości.
Ci, którzy przynajmniej raz to poczuli, będą to robić już tysiące razy, może będą to robić do końca życia. A jest takich ludzi miliony, ale rozproszonych na całym świecie. Część z nich spotyka się na zawodach, ale większość biega tylko dla siebie, dla doświadczenia tego co tu opisuję, dla radości z biegania. Robią to dla siebie.
Taki bieg musi być długi (dokładnie tym samym może być marsz, jazda rowerem). Przynajmniej kilka kilometrów. Ja obserwuję u siebie, że muszę przebiec przynajmniej 7-9 km, by opisany tu stan się pojawił. Dlatego biegam znacznie dłuższe kawałki: 12, 16, 21, a od czasu do czasu, 32km, lub więcej. Najczęściej jednak 16 – 21km.
Zapominam, że biegnę. Zapominam nie tylko, gdy biegnę sam, lecz nawet gdy biegam z kimś, czy w grupie. Zapominam i bieg staje się wtedy taką czynnością obok, filmem, opowieścią, snem. Jednak w większości samotne bieganie daje więcej możliwości wyciszenia się.
Ciągle pada. Dobiegam do jeziorka. Biegnę wzdłuż jego brzegu. Później pojawiam się nad drugim jeziorem. Przedzieram się przez pas roślinności i docieram do wody. Tu się zatrzymuję. Tutaj słyszę jak krople uderzają o wodę i stają się jednością ze swoim prawdziwym środowiskiem, z oceanem – tak to stąd widać. Mgiełki przesłoniły tak wiele, iż prawie nie widać drugiego brzegu – moje jeziorko zatem zamieniło się w ocean.
Znad wody tego jeziorka, dzisiaj oceanu, unosi się mgiełka, dziesiątki mgiełek – małych chmurek, delikatnych, poszarpanych, różnokształtnych. Nie spadają, lecz unoszą się. Nad głową, nisko, bardzo nisko, na wyciągnięcie ręki, płyną zaś chmury. Więc płyną chmury od góry i od dołu, niesamowite.
Znam to jezioro w każdą pogodę, widziałem je w pełnym słońcu, wiosną, jesienią, zimą, latem. Dzisiaj jest inne. Zamiast soczystej zieleni, ostrego słońca, połyskującej brylantami wody – szarość, tysiące odcieni szarości. Nawet zieleń jest szara. Szarość od bieli do czerni. Sprawia to niesamowite wrażenie – kraina ze snów. To jak nurkowanie w chmurach. Czuję się ptakiem.
Bardzo przytulnie, ciepło, przyjemnie. Jaki ten świat mały? Wszystkiego można dotknąć – chmury, zapachów, kolorów, snu – marzenia. Widziałem coś podobnego kiedyś w górach. Nie odda tego żadne zdjęcie, żadne opowiadanie, żadna poezja, trzeba tu być. Trzeba pobiec w deszczu, by to zobaczyć, by to poczuć.
Lustro jeziora, to dzisiaj naprawdę lustro. Żadnej fali wywołanej wiatrem, za to tysiące kółeczek, miliony kółeczek powstających od spadających z góry kropel deszczu. Czuje się zapach tych kółeczek, tych mgiełek, tej wody, chmur, deszczu. Czuje się drgania od uderzeń kropli w wodę, w liście, korę drzew, w podłoże. W takich momentach się czuje, jakby kolory, zapachy, kształty, były jednością. Bez względu na to jakim zmysłem to odbieramy, czujemy to samo. Wszystko w harmonii. Ja chyba też.
Jak to zauważam? Jak się harmonizuję z otoczeniem?
Otóż, już klika razy zauważyłem, że gdy mam wrażenie, że jestem częścią tej przyrody, tego otoczenia, gdy czuję tę harmonię, to nie uciekają ode mnie ptaki, zające, sarny. Mogę przebiegać w pobliżu, a one się nie boją. Patrzą, przyglądają się, ufają, znają moje zamiary. Dziwne, ale prawdziwe. To tak jakby istniała jakaś energia, jakaś fala, jakaś niewidzialna nić porozumienia ze światem zwierząt, którą człowiek posiada, ale której nie jest świadom i dlatego jej nie używa. By jej użyć, potrzeba się zharmonizować. Zaś by się zharmonizować, trzeba doświadczyć medytacji – a więc trzeba pobiec.
Biegnę dalej. Deszcz większy. Przy mojej ścieżce coś się czerwieni – to maliny. Zjadam kilkanaście. To pora na maliny, na jagody, na poziomki. Po kilka, po kilkanaście trafia do mego żołądka. W lesie teraz ich pełno. Doświadczam smaków wszystkich tych owoców i do całego zestawu wrażeń odbieranych przez inne zmysły, uświadamiam sobie jeszcze jeden – zmysł smaku. Dzięki temu dopiero teraz odkrywam, że te mgiełki, krople deszczu, kolory, zapachy mokrych sosen, trawy i mchu pod nogami, mają też swój smak. Teraz rozumiem – w czasie takiego biegu pracują wszystkie zmysły, a może i więcej. Może pracują też takie, których do tej pory nie nazwaliśmy, a skoro ich nie nazwaliśmy, to wydaje się nam, że nie istnieją. Jednak istnieją, muszą istnieć, bo trudno wytłumaczyć i zrozumieć wszystko posługując się tylko tym, co nazwaliśmy jako ludzie do tej pory.
Kończy się mój bieg, widzę już osiedle. Co chciałem jeszcze powiedzieć? Otóż:
Jeszcze wiele do odkrycia przed nami, jeszcze wiele do odkrycia w czasie takich biegów – jak ten dzisiejszy bieg w deszczu.   Ja już sporo odkryłem, ale przekonuję, by zaczęli odkrywać ten zupełnie inny świat, też inni. By zaczęli go odkrywać dla siebie. Odkrywanie tego świata jest odkrywaniem – poznawaniem siebie. I co dziwne, w czasie takich biegów, bardziej niż swoje ciało, odkrywamy swoje wnętrze – tak myślę.
By to odkryli inni, dzielę się tymi wrażeniami. Wielu  wrażeń nie opiszę, bo są nie do opisania (przynajmniej dla mnie). One są do przeżycia, do odczuwania. Biegaj więc. Biegaj również w deszczu.
Czy wszyscy ludzie odczuwają przyjemność z biegania?
Nie, nie odczuwają jej ci, którzy … nie biegają, biegają za rzadko, za krótko, za szybko, albo traktują bieganie jako narzędzie do osiągnięcia czegoś. Bieganie powinno być … bieganiem. Ot i cała tajemnica: powinniśmy biegać dla radości z samego biegania.
Tu inny, motywujący do biegania mój tekst:                                   http://piotrkiewra.pl/%E2%80%9Emagiczne%E2%80%9D-drzwi/
Piotr Kiewra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Twoje komentarze są moderowane.