niedziela, 23 lutego 2014

Hamowanie aktywności, czyli motywacja na obcasach


Zdecydowana większość ludzi nie uprawia żadnej formy aktywności fizycznej. Ludzie tego nie lubią, nie czują potrzeby ruchu. Czasem się wydaje, że jakiś wewnętrzny głos odstrasza ich od dłuższego marszu, nordic walkingu, siłowni lub innej formy aktywności. I mimo tego, że ludzki organizm intuicyjnie domaga się ruchu, mimo tego, że nasz umysł i podświadomość dają sygnały, by taką aktywność podjąć, by się przespacerować, by pogimnastykować zastałe mięśnie, by robić to systematycznie, wielu ludzi wynajduje różne wymówki, by tego nie robić.
Skąd się wzięła u ludzi ta niechęć do ćwiczeń?
Kiedy nauczyliśmy się takiego leniuchowania?
Kto jest odpowiedzialny za tak fatalne nawyki w dziedzinie aktywności człowieka?
Czyj to głos ciągle się odzywa u dorosłych już ludzi, powstrzymując od ćwiczeń, od aktywności?


No cóż, nie ma co owijać w bawełnę. Trzeba wymienić winnych z imienia i nazwiska. Może się poczują odpowiedzialni i zmienią podejście, bo naprawdę od ich postawy wiele zależy. Oto ci winni: rodzice i nauczyciele.


Hamowanie aktywności zaczyna się już w niemowlęcym wieku. Hamują ją oczywiście rodzice. Opatulają dzieci tak mocno, że te nie mogą się wręcz ruszyć.


Później, gdy dziecko zaczyna już chodzić, pilnują, by nie zrobiło sobie krzywdy, albo nie stłukło jakiegoś zbyt cennego wazonu. Zamykają dzieci w klatkach, łóżeczkach, chodzikach. Gdy dziecko folguje swojej aktywności, strofują je, pouczają, krzyczą. Mówią – przestań tak latać bez celu, nie biegaj tyle, bo się spocisz i przeziębisz, uważaj, bo się przewrócisz (przewracanie się i podnoszenie po upadku jest wprogramowane w rozwój dziecka, zabraniając mu upadać, pozbawiamy sporej nauki jaką dziecko odbiera od życia).


Na spacer z dzieckiem mamusia wychodzi wtedy, gdy jej się chce, a nie wtedy gdy dziecko potrzebuje. Wiezie malucha przez większość drogi w wózku, bo dziecko, nie daj Boże, się przewróci i usmaruje sobie rączki, lub zabrudzi rajtuzki.


Jeszcze gorzej jest, gdy dziecko trafia do żłobka, a później przedszkola. Tam dzieci są „kiszone” przez większą część dnia w salach. Na dwór, na plac zabaw wychodzą tylko wtedy, gdy pani wychowawczyni uzna, iż … ona nie zmarznie, albo wtedy, gdy będzie absolutnie pewna, że żadne z dzieci nie upadnie, nie zrobi sobie krzywdy w czasie takiej eskapady.


Hamowanie jest kontynuowane w szkole. Dzieje się to pod przymusem, bo przecież dziecko musi być spokojne i musi powstrzymać na siłę swoją niepohamowaną, intuicyjną chęć do rozładowywania energii. To rozładowywanie dzieje się później na przerwie, ale w sposób skanalizowany, kontrolowany, pod czujnym okiem nauczycielki dyżurnej. Ale przerwa ma to do siebie, że zanim się zacznie na dobre, to już się kończy. A na dodatek kosztem przerwy są kończone jeszcze zadania, sprzątana ławka szkolna, lub następuje długie przebieranie się w stosowne ciuchy.


Są oczywiście wuefy, a raczej … trudno to teraz nazwać – właściwie nie wiadomo co to jest. W nauczaniu zintegrowanym nauczycielki realizują napięty program z różnych przedmiotów i same najczęściej, nie lubiąc aktywności fizycznej, zmniejszają ilość „bezsensownego biegania” przeznaczając zaoszczędzony czas na inne „ważniejsze” przedmioty.


Przelewają swoją niechęć do ćwiczeń na dzieci, pokazując się w „stosownym” do ćwiczeń ubiorze, a szczególnie w butach na wysokim obcasie. Robią wszystko, by dzieci nie przebierały się do ćwiczeń zbyt krótko, a później pilnują, by dzieci sobie zanadto nie poszalały, bo przede wszystkim liczy się bezpieczeństwo. Zresztą trudno wymagać, by panie na obcasach odpowiednio zmotywowały dzieci do wysiłku, którego same nie cierpią. Tak naprawdę dzieci wcale nie potrzebują motywacji, potrzebują odrobiny woli, by im pozwolić rozładować naturalną w młodych ciałach i umysłach energię.


Duża część tych programowych wuefów jest zresztą przeznaczana na nadrabianie zaległości z ważniejszych przecież przedmiotów takich jak polski, czy matematyka. Wymówką jest oczywiście brak warunków w szkole, ciasnota na sali gimnastycznej. A zastępczo, oczywiście dla dobra dzieci, tych parę przysiadów i wymachów ramionami zrobi się w sali lekcyjnej … i po bólu.


A wyjście na dwór, a szczególnie w listopadzie i styczniu to rzadkość. No i rzadko w takich warunkach pada pozwolenie na wybieganie się przez dzieci po śniegu i lodzie.


Te najmłodsze lata, to kształtowanie u dzieci nawyków dotyczących aktywności fizycznej. To zaspakajanie naturalnej potrzeby ruchu, a ruch jest potrzebny nie tylko do rozwoju ciała, ale i do prawidłowego rozwoju umysłowego i kształtowania podstaw zdrowia.


Zamiast tego kształtowania jest hamowanie. Trudno się później dziwić, że w większości, starsze dzieci już tego nie lubią, nie chcą ćwiczyć. Nie mają ukształtowanych nawyków.


A najtragiczniejsze jest to, iż dziecko już nigdy tego nie nadrobi.


Bo później zamiast instynktu będzie już pracował nawyk. Jeśli nawyki nie zostały wcześnie ukształtowane, to dzieci i później już dorosłe osoby będą stroniły od ruchu. Ten ukształtowany w ten sposób nawyk to siedzenie, wypoczywanie, oglądanie telewizji i oczywiście wirtualne gry w piłkę nożną i koszykówkę przy komputerze.


I nie jest problemem to, iż rodzice lub nauczyciele nie mają kwalifikacji, by prowadzić ćwiczenia, stosować odpowiednie dawki ruchu, ordynować coś na kształt lekcji wf, chodzi o to, by nie hamować. I jedynie o to chodzi.


Gdybym miał udzielić jakiejś rady dla rodziców i wychowawców w przedszkolach i szkołach, to proszę:

W żadnym przypadku nie hamować naturalnej potrzeby ruchu, a wręcz ją pobudzać, umożliwiać, stwarzać warunki, by ruchu dzieci miały jak najwięcej. I im częściej dzieci będą robiły te niebezpieczne, waszym zdaniem, upadki i ekwilibrystyczne sztuczki z własnym ciałem, tym tak naprawdę będą bardziej bezpieczne w przyszłości. Będą bardziej sprawne i zdrowe.
Służyć swoim przykładem
Pozwolić dziecku przebiec odpowiednią ilość kilometrów każdego dnia, taką na jaką ma ochotę, a odpowiednio motywując do zabawy tę dawkę zwiększać. I nie trzeba się obawiać, że będzie za dużo. I to nie wystarczy raz dziennie, trzeba pozwolić, a nawet wymusić kilka razy dziennie.
Zmotywować można kupując dziecku odpowiedni strój do ćwiczeń i pokazując swoim przykładem „jak to się robi”.
To samo dotyczy nauczycielek. Niestety za to wam płacą, byście się panie przebrały w dresiki i adidasy, i poszpanowały trochę razem z dziećmi. Na nic wasze gadanie o zdrowiu wynikającym z ćwiczeń, gdy wasze ciała świadczą o czymś zupełnie innym. Wasz entuzjazm do ćwiczeń – musicie to wiedzieć – udziela się innym, udziela się dzieciom, więc bądźcie panie entuzjastyczne w ćwiczeniach i prowadzeniu ćwiczeń.
Zadaniem dbającego o swoje dzieci rodzica jest wyegzekwować od szkoły, od przedszkola, taką postawę i taki entuzjazm

I na koniec jedna tajemnica sukcesu nauczycielki nauczania zintegrowanego i przedszkolnego. Co zrobić, by polepszyć wyniki dzieci w nauce? Pozwolić im się porządnie wyszaleć fizycznie, wybiegać, wyskakać, wykrzyczeć. Bez żadnego hamowania. Naprawdę będą wtedy bardziej skoncentrowane, chętne do nauki. Dlaczego? Bo zrobią to w ramach wypoczynku przed następnym „szaleństwem”.


Piotr Kiewra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Twoje komentarze są moderowane.