poniedziałek, 29 lutego 2016

AUTOTERAPIA – SAMOUZDRAWIANIE KRĘGOSŁUPA

·        Czy słyszałeś o operacjach, lub długo trwającym leczeniu, które ludzie przeszli, a okazało się to niepotrzebne, kosztowne, a nawet szkodliwe, ból trwa nadal, albo nawet jest większy?
·        A może sam tego doświadczyłeś?
·        Czy jesteśmy nieodwołalnie skazani na ból, na cierpienia ciała związane z tempem życia, jego stylem?
·        Czy rozwiązania proponowane przez lekarzy zawsze są słuszne i są jedynymi możliwymi do zastosowania?
·        Czy istnieje sposób na skuteczne wyleczenie się z bólu kręgosłupa, miednicy, barków, bez operacji, środków przeciwbólowych, innych bardziej lub mniej tajemnych sztuk?
·        Czy możemy się obejść bez kosztownych, bo trwających całe lata terapii, takich jak masaże, naświetlania i inne?
·        Czy możemy zapobiec nawrotom bólu i niesprawności?
·        Czy istnieje sposób na zdrowie kręgosłupa, jego bezbolesne, sprawne funkcjonowanie przez całe życie, mimo korzystania ze zdobyczy cywilizacji, mimo wymogów w pracy, itp.?
·        Czy istnieje sposób na zdrowie pozostałych części aparatu ruchu: bioder, barków, kończyn, przez długie lata życia, bez tych problemów, które dotyczą większości ludzi?

Otóż istnieje.
·        I nie jest to sposób kosztowny - w zasadzie jest darmowy (prawie darmowy, o czym za chwilę).
·        Jest bezpieczny, bo naturalny.
·        Jest tak prosty, że nie mogą w niego uwierzyć ci, którzy go nie stosują.
·        Jest tak skuteczny, że aż …  jest lekceważony przez medycynę, sporą część terapeutów, bo do jego stosowania medycyna nie jest potrzebna, terapeuci są - w wiekszości – niepotrzebni (ten sposób nie przynosi zysków medycynie, producentom leków i większości terapeutów, więc są mu przeciwni, lub są wobec niego obojętni).

Jednak jakieś koszta stosowania tego sposobu trzeba ponieść, nie są one małe, lecz nieprzeliczalne na pieniądze. Ten sposób wymaga:
·        Twojego zaangażowania
·        Zrozumienia go, więc potrzebne jest szkolenie (książka, strona – blog w internecie, warsztaty, lub jednorazowa (najczęściej) wizyta u odpowiedniej klasy fachowca, by nauczyć się słuchania ciała, jego sygnałów, samodzielnego diagnozowania (lub z pomocą fachowca)
·        Systematycznego stosowania potrzebnych ćwiczeń
·        Zmiany stylu życia (małe lub duże zmiany), np. wyeliminowania przynoszących ciału szkodę nawyków, systematycznego stosowania określonej porcji ruchu, zmiany sposobu odżywiania, itd.
·        Wytrwałości, konsekwencji, systematyczności
·        Czasem trzeba wykorzystać domowe urządzenia, typu krzesło, łóżko, karimata, lub trzeba będzie zakupić jakiś sprzęt, np. ławeczkę Lajin, odpowiednie paski, itd., (więc, jest to najczęście wydatek jednorazowy i niewielki).

Ten sposób – metoda, to samouzdrawianie – autoterapia.
Tego się można i trzeba nauczyć.
Co proponuję, zatem?

Naucz się i zacznij korzystać! Gdy się nauczysz i będziesz praktykować, będziesz korzystać ze zdrowia ciała, z jego bezbolesnej służby.  A czy wiesz, czym jest wolność od bólu, od choroby, od wielkich kosztów leczenia?
To dobrze, że wiesz, ale wiedza to za mało, ważne jest, by doświadczać tego, na co dzień, przez całe życie i by doświadczali tego samego twoi bliscy. A gdy ty będziesz umiał to stosować, to ich nauczysz, wykształcisz takie nawyki u swoich dzieci.

Gdzie i od kogo się nauczyć?

Od ludzi, którzy tak żyją. No tak, ale wokół ciebie wszyscy narzekają. Więc naucz się od fachowca - od dr Brylki.

Kim jest dr Brylka?

Jest byłym sportowcem, członkiem kadry kulomiotów (wraz z Władysławem Komarem – mistrzem olimpijskim). Sport zniszczył mu zdrowie, doznał poważnego uszkodzenia kręgosłupa, a lekarze orzekli, że czeka go wózek inwalidzki. Nie poddał się wyrokowi jednak, dzięki temu poznał dogłębnie anatomię i wszystko, co związane jest z aparatem ruchu i znalazł sposób na swój własny kręgosłup. Kilkadziesiąt następnych lat życia, to ciągłe doskonalenie się, praca naukowa z tym związana, w Polsce i za granicą (Uniwersytet w Heidelbergu), praktyka i pomoc dla tysięcy cierpiących na dolegliwości pleców i całego aparatu ruchu, wykształcenie wielu swoich studentów, stusujących tę metodę (jest to tak proste, iż nawet trudno to nazwać metodą). To wszystko sprawia, iż warto się z tym zapoznać i stosować.

Jego dewizą jest nauczyć ludzi pomagać sobie samym, czyli nauczyć ich samouzdrawiania – autoterapii.

Na czym polega ten sposób?
·        
Metoda polega na poszukiwaniu i usuwaniu przyczyn dolegliwości w aktywnej współpracy z cierpiącym.
·        Jej treścią jest dokładna diagnoza, lokalizacja bólu, nauka autoterapii i przeprogramowanie stylu życia na sprzyjający profilaktyce i samouzdrawianiu.
·        Zaletą metody jest maksymalne obniżenie kosztów ewentualnego leczenia przy wyeksponowaniu technik zapobiegawczych.
·        Oryginalną częścią tej metody są proste domowe, jak również profesjonalne urządzenia treningowe.
Czego potrzebujesz? Wiedzy i umiejętności? Tak, troszkę potrzeba. By zacząć korzystać z profitów bezbolesnego życia skorzystaj z jednego z warsztatów, które dr Brylka organizuje. Skorzystaj z jego porady.

Więcej o tym na stronie dr Brylki. Tam znajdziesz kontakt, znajdziesz informacje o warsztatach, znajdziesz też pomoc w przypadku, gdy twoje dzieci mają problem z wadami postawy. Dr Brylka jest też zwolennikiem i propagatorem szeroko pojętego samouzdrawiania i właśnie w nim mam wielkiego sojusznika.
Oto jego strona:  http://dr-brylka.pl/

Wraz z dr Brylką organizuję warsztaty z samouzdrawiania – auoterapii, nie tylko w dolegliwościach pleców i aparatu ruchu, lecz też z m.in. z medycyny chińskiej – Paida, Lajin, bioaktywnego odżywiania, a nawet mentalnych i duchowych aspektów samouzdrawiania.

Oto opinia jednej z klientek dr Brylki:

 Półtora roku temu trafiłam do dr Brylki tuż przed wyznaczonym terminem operacji kręgosłupa szyjnego. Jechałam samochodem na umówioną wizytę z bolącą, sztywną szyją. Nie potrafiłam poruszać głową bez bólu. By spojrzeć w lewe, czy prawe lusterko w samochodzie musiałam obracać cały tułów.
Oprócz szyi, bolał mnie krzyż, biodro, bark. Traciłam momentami czucie w palcach. Bolała mnie głowa, kolana, całe ciało.
Zanim tutaj trafiłam korzystałam z pomocy innych terapeutów, masażu, naświetlań, prądów, pasków, no i oczywiście, z całych kilogramów środków przeciwbólowych.
Pan Teofil przeprowadził ze mną szczegółowy wywiad, zlokalizował miejsce największego bólu i nauczył mnie wykonywania dwóch ćwiczeń. Już w czasie pierwszej wizyty ból szyi minął na tyle, że mogłam poruszać głową. W czasie drugiej wizyty nagrałam sobie komórką filmik  z zaproponowanymi mi ćwiczeniami, by w domu wykonywać je dokładnie (jedno z nich było dość trudne do zapamiętania wszystkich szczegółów i kolejności ruchów).
Na drugiej wizycie się skończyło. Od tamtego czasu ból nie powraca, a jako profilaktykę stosuję specjalne ćwiczenie zaproponowane mi przez Pana Teofila.
W czasie moich trwających wiele lat problemów z kręgosłupem wydałam mnóstwo pieniędzy na różne metody leczenia, żyłam z bólem i w stresie, bo bałam się operacji (słyszałam od innych, że nie zawsze pomagają i że są obarczone ryzykiem). Ta metoda okazała się najbardziej skuteczna i jednocześnie najtańsza. Pan Teofil nauczył mnie jak samdzielnie uzdrawiać mój kręgosłup i o niego dbać.
Operacja okazała się niepotrzebna, chociaż lekarz twierdził, że się bez niej nie obejdzie i że nie będę mogła normalnie funkcjonować, jeśli się jej nie poddam.
A jednak dzisiaj funkcjonuję normalnie, mam wyprostowaną postawę, mogę unieśc ręce do góry (czego wcześniej nie potrafiłam), mogę ćwiczyć (chodzę na siłownię, mogę biegać, chodzę z kijkami. Jako profilaktykę stosuję ławkę Lajin).

Dziękuję Panie Teofilu.
Monika M. Gorzów Wlkp.

Pamiętaj! Nie kieruję Ciebie na terapie, na kosztowne leczenie, kieruję Cię do siebie samego, do Twojego samoozdrowieńczego potencjału.

Nasze szkolenia, lub wizyta u dr Brylki, ma Ci dać wiarę w siebie, w ten potencjał - nic więcej.


Piotr Kiewra

sobota, 13 lutego 2016

Trwonienie energetycznego potencjału

Wg nauk Wschodu, człowiek dysponuje ograniczonym, dość ściśle określonym zasobem energii życiowej. Każdym swoim ruchem, działaniem, jakimkolwiek rodzajem aktywności, wyczerpuje ten potencjał. Gdy jej zasoby ulegają zużyciu nadchodzi kres naszej ziemskiej wędrówki. Gdy magazyn jest już opróżniony, gdy się czuje jego dno, gdy koniec jest bliski, aktywność spada, organizm coraz gorzej funkcjonuje, zamierają funkcje życiowe. Wraz z końcem tej energii, życie opuszcza ciało.

Samo podtrzymanie funkcji życiowych wymaga energii: oddychanie, krążenie krwi, trawienie, przemiana materii, gospodarowanie energią seksualną, działanie zmysłów, ruchy ciała przy użyciu mięśni, ciągłe obumieranie i odnawianie się komórek, wszystkie procesy w komórkach, i wiele innych rzeczy potrzebują doładowania, potrzebują „prądu”.

Tego „prądu” wymaga też myślenie. Zużywa, go całkiem sporo, podobno na myślenie idzie jej najwięcej, nawet ponad 90% całego potencjału energetycznego. Tak podobno jest, a mało, kto sobie z tego zdaje sprawę.  

Ludzie dysponujący małą wiedzą o energiach, by przedłużyć swój żywot wymyślili … małą żywotność, życie na pół gwizdka, wieczne odpoczywanie, lenistwo, nicnierobienie, eskapizm i mnóstwo innych teorii i praktycznie podejmowanych bezczynności, po to, by oszczędzać energię.

Czy im się to udaje?

Nie. Bardzo rzadko komu się to udaje. Dlaczego?

Oto mój wgląd w tę sprawę.

Po pierwsze:
Odeszliśmy od natury w wielu zakresach życia, np. w sposobie odżywiania. Jemy głównie żywność przetworzoną, a ponieważ nasze systemy trawienne nie są z takim sposobem odżywiania kompatybilne, zużywamy na dostosowanie enzymów, przetworzenie tego w komórkach i wydalenie śmieci około pięciokrotnie więcej energii. Dlatego właśnie jesteśmy przy takim sposobie odżywiania bardzo apatyczni.
Poza tym organizm nie potrafiąc wydalić toksyn, nadmiaru pustej energii, oraz w reakcji na stres kumuluje energię, śmieci – stąd nadwaga, otyłość, a podtrzymanie tej większej masy wymaga całkiem sporych nakładów energii. Leżenie przed telewizorem niewiele tu da, bo samo życie, samo odpoczywanie nie oszczędza tu energii. Wręcz przeciwnie, znacznie zwiększa jej wydatkowanie, a więc skraca życie i to wydatnie, bo chorujemy, a to wymaga energii, nosimy większe ciężary, i coraz bardziej się zatruwamy, a to wszystko kosztuje.
Wygody, przegrzane mieszkania, nadmierna higiena, ubrania, pola magnetyczne, toksyny w środowisku, używki, leki, nawet tak wydawałoby się błahe rzeczy, jak chodzenie w butach, niedostateczna ilość światła słonecznego, złej jakości woda, zakłócają równowagę, oddalają od natury, wywołują choroby, stres, a to kolejne koszty … zwiększone wydatki energetyczne.

Po drugie:
Wielu ludzi ogranicza ruch, a ta filozofia jest szczególnie szkodliwa i paradoksalnie powoduje przyspieszenie jej zużycia.
Ograniczanie ruchu prowadzi do mniejszej sprawności całego organizmu, zakłóca się krążenie krwi, blokują się kanały energetyczne, zakłóca się gospodarka hormonalna, rośnie nadwaga, a w związku z tym przyspiesza tętno, przyspiesza oddech, nawet w spoczynku. Niezużyte, niezneutralizowane produkty stresu wzmagają te procesy. Organizm się rozharmonizowuje i popada w choroby. Samuzdrawianie jest energochłonne, a leczenie farmakologiczne to kolejne zwiększanie tych kosztów.
Wniosek: ograniczenie ruchu powoduje większe zużycie energii. Jest to paradoks, który bardzo trudno ludziom zrozumieć.

Po trzecie:
Zaręczam, tu szok będzie największy. W tym przypadku zużywamy najwięcej energii i najbardziej skracamy swój żywot, najszybciej się starzeją nasze ciała, najintensywniej zużywamy swoją życiową energię. Im bardziej staramy się ją oszczędzać, tym bardziej ją trwonimy.

Oto ta straszna dla ciebie wiadomość. Najszybciej, najintensywniej wydatkujesz swoją energię, najszybciej się postarzasz poprzez … myślenie.
To właśnie myślenie jest tą studnią bez dna, tym najmniej ekonomicznym piecem, czynnikiem, który powoduje, że zamiast iść w ślady biblijnego Matuzalema, nasz żywot kończy się 10 krotnie szybciej. Może to brzmieć niewiarygodnie, nieprawdziwie, sensacyjnie, a nawet całkiem niedorzecznie i głupio, ale … taki jest mój wgląd, tak to rozumiem i tak to rozumie wielu mistyków Wschodu i nie tylko …
Nasze ambicje, nasza gonitwa za materią, za sukcesem, za marzeniami, za miłościami, spełnianiem się oczekiwań, za naszą zaplanowaną, zaprojektowaną w szczegółach wielkością, naprężają do granic możliwości „muskuły” naszego mózgu. To wymaga wielkiej energii. Potwierdzają to naukowcy, psycholodzy, psychiatrzy, lekarze Zachodu: stres jest dzisiaj największym zabójcą - nie tylko jest zabójcą - jest energetyczną studnia bez dna.
Niezrealizowane marzenia, niemożność osiągnięcia zaprojektowanej wielkości, zbyt mały sukces, niesatysfakconujące osiągnięcia materialne, poczucie osamotnienia, nieudane życie, rodzą frustracje, urazy, zmartwienia, roczarowania, przygnębienie, smutek, depresję, psychiczne zaburzenia. Przede wszystkim rodzą wielki zgiełk myśli w głowie. A te myśli zabijają, bo trwonią naszą życiową energię, topią ją bezproduktywnie poprzez rozpamiętywanie przeszłości, oraz działanie wyobraźni – myślenie o przyszłości: walkę o lepsze jutro …

Głowa staje się poligonem atomowym, pęka w szwach od hałasu, zgiełku, wiedzy, przekonań, obecnych tam tłumów ludzi, chcianych i niechcianych rzeczy, wizerunków i ciągłych porównań, rywalizacji, ocen i … przegranych walk, upadków.

Cywilizacja stworzyła mechanizm nakręcania tego młyna, stworzyła karuzelę, z której prawie nie można zejść, bo tak pędzi. Stworzyła coś takiego jak motywację. I to właśnie motywacja nakręca spiralę, powoduje, że dziesięciokrotnie wzrastają nasze energetyczne wydatki, że aż tak bardzo rośnie koszt naszej egzystencji, naszego życia. To motywacja skraca życie, sprowadza na ludzi cierpienia.

By znowu wrócić do „raju”, mistycy Wschodu odkryli medytację, sposób na ograniczenie władzy umysłu, sposób na wyzwolenie się z „wyścigu szczurów”, na pozbycie się strachu, cierpienia, na powrót do źródła, do Boga, a więc do ciszy, do ufności, miłości, wolności, do wiecznego życia.

Oto mój wgląd, moja prawda. Dla mnie jest to prawdą. Dla ciebie moja prawda jest czymś subiektywnym, by stała się twoja prawdą, zgłębiaj ją, kontempluj, medytuj – bez oczekiwania w napięciu na reultaty, a może … z czegoś subiektywnego, przerodzi się w coś obiektywnego, w coś, co będzie twoim TERAZ, twoim życiem.

Życzę ci wielkich oszczędności energii, lecz to będzie wymagało wielkiego wysiłku, lecz mój wgląd mi podpowiada, że ta inwestycja jest bardzo opłacalna, jest tu bardzo duży procent jej zwrotu.

Zainwestuj zatem. Ten blog (i drugi, który prowadzę – znajdziesz linka do niego pod hasłem „polecany blog”) i to co napisałem powyżej, jest zestawem potrzebnych informacji do rozpoczęcia tej inwestycji.

Zacznij ją, a odkryjesz radość. Radość jest oznaką, że twój potencjał energetyczny zużywa się wolniej, bo wewnętrzna, bezprzyczynowa radość jest sygnałem, że idziesz właściwą ścieżką. Ponieważ jest z wewnątrz, nie zużywa energii. Wszystko, co pochodzi z wewnątrz jej nie potrzebuje: miłość, ufność, wolność, świadomość. Ich przeciwieństwa: strach, nieufność, przywiązania, nadmiar myśli, potrzebują i to dużo.

Wędrówka w tę stronę, nie tylko oszczędza energię, (mimo, że od tej chwili będziesz żył naprawdę totalnie) jest też wędrówką w stronę … wieczności, ale o tym, to już nie ja będę ci opowiadał.



Piotr Kiewra

sobota, 6 lutego 2016

O samouzdrawianiu wodą, czyli o ufności, głupcach, cudach i … mądrości ciała

Od wielu lat moim codziennym, nocnym i porannym, rytuałem stało się picie wody. Zanim wstałem, kilka razy piłem.
Dzieje się to instynktownie, po prostu, chce mi się pić. Czasem, szczególnie latem, jest to na tyle duże pragnienie, że trudno spać dalej, jeśli się nie napiję. Zawsze nalewam wtedy świeżej wody do szklanki, prosto z kranu i piję. Jest to najczęściej jednorazowo nieco więcej niż pół szklanki, czyli około 150 ml, rzadko więcej.
I tak kilka razy, 3-5 razy w odstępach czasowych, różnych, ale najczęściej wychodzi to po pół godziny – godzina. Oczywiście na pusty żołądek.
Jak już powiedziałem działo się to instynktownie i od wielu lat, właściwie od dzieciństwa. I nie widziałem w tym nic niezwykłego, czy pozytywnego, a nawet odwrotnie, wydawało mi się to kłopotliwe. Po prostu piłem i nie zastanawiałem się nad jakimiś szczególnymi walorami tego porannego zwyczaju i potrzeby zarazem.
I pewnego dnia znajduję materiał na facebooku, w którym podaje się poranne picie wody na pusty żołądek, jako cudowny sposób na zapobieganie i leczenie wielu chorób. Tak wiem, że woda jest cudownym lekiem, ale tutaj oprócz tych właściwości wody, mówi się o tym, by stosować poranne picie 4 szklanek wody, na pusty żołądek, co najmniej 45-60 minut przed jedzeniem, jako celową kurację leczniczą.
Jaki wniosek z tego wypływa?
Wiele wniosków, ale jeden dla mnie jest szczególnie ważny: nasz organizm, nasze ciało, wie, co jest mu potrzebne i potrafi nam to okazać. 

I gdy się nad tym zastanowić, to nie ma tu żadnego wielkiego odkrycia. Jest to zgodne z naturą: tak jest u zwierząt i jeśli człowiek nie ma zagubionego instynktu, to tak jest u człowieka. Poranne picie jest czymś instynktownym, zupełnie naturalnym, a więc zdrowym. 

Problemem naszym natomiast jest, by w odpowiedni sposób korzystać z tego instynktu, by odbierać, odczytywać te sygnały. Trzeba więc obserwować własne ciało, słuchać jego podpowiedzi, bo ono nie tylko sygnalizuje swoje potrzeby, np. ruch, bliskość, seksualność, pragnienie, głód, chęć snu i odpoczynku, ale też pokazuje swoje niezadowolenie z naszego stylu życia, czy wręcz symptomy chorób i same choroby. Idzie jeszcze dalej: potrafi pokazać nam rozwiązania, sposób samouzdrawiania. I to o czym wyżej piszę, jest nie tylko zaspokajaniem pragnienia, potrzebą wypicia wody z powodu odwodnienia, lub konieczności pozbycia się toksyn z organizmu, ale również podpowiedzią, a zarazem jego działaniem samo-uzdrawiającym.
I nie jest tu ważne to, że nie wiemy o jakie schorzenie lub symptomy chodzi, ważne, że organizm nam to sygnalizuje i jednocześnie podejmuje kroki, i zapobiegawcze, i lecznicze. Naszym zadaniem jest mu zaufać i poddać się jego wskazówkom i wykonanej już pracy.

Trzeba się nauczyć go słuchać, obserwować i rozmawiać. No i trzeba mu pomagać, a nie przeszkadzać. Częściej mu jednak przeszkadzamy, co doprowadza do rozharmonizowania, do zachwiania równowagi w komórkach, tkankach, organach i całości. Dla naszego ciała, nasza głuchota, ślepota i głupota to wyrok. Ono walczy i wysyła coraz silniejsze sygnały, ale w pewnym momencie się poddaje, bo z głupotą, ślepotą i głuchotą nie wygra, z powodu naszej pychy, ego, zbyt dużej, ale nieprawdziwej wiedzy, a przede wszystkim z powodu braku ufności.
Mówię, że jeśli zaufamy ciału to nie ma powodu, by się wgłębiać w nazwy schorzeń, powinny nas jedynie zastanowić przyczyny – musimy je znaleźć w naszych nawykach, przekonaniach, stylu życia, sposobie myślenia, bo przyczyna jest zawsze i ciało doskonale je zna i podpowiada.

Tylko głupcy i ignoranci nie są w stanie ich odczytać. Nie bądź więc głupcem i ignorantem, bo inaczej drogo za to zapłacisz: chorobą, skróconym życiem, wysokimi kosztami leczenia, stratą czasu, niepotrzebnie przedłużającym się cierpieniem i bólem, zmniejszonym potencjałem rozwoju, dyskomfortem, złym samopoczuciem. Nie są w stanie, ponieważ gorączkowo poszukują metod leczenia na zewnątrz, poszukują leków, medyków, cudów, a ignorują to, co na tacy daje im własne ciało. Daje im właśnie cud – cudowny sposób na ratowanie własnego zdrowia i życia, a my tego nie zauważamy, bo …
Nie są w stanie wykorzystać tych cudów, bo umysł im każe biegać: gonić za i uciekać przed fatamorganami, obiecując szczęście i same profity, podczas gdy w ten sposób przyczynia się do unicestwienia i ciała i siebie.
Tak, ufność to, wraz z wolnością i miłością, największa wartość duchowa. Bez niej „każdy sobie rzepkę skrobie”, czyli ciało i umysł idą własnymi ścieżkami, bez porozumienia i bez zdrowia – ku samozagładzie.
Tak, ufność to worek z cudami, to skrzynka pełna tajemnych dla nauki, dla rozumu rzeczy – cudów, lecz głupcy w to nie wierzą, bo są głupcami, bo słuchają „głupot” swojego własnego rozumu, zamiast mądrości ciała, mądrości natury, mądrości … wody.
Taka jest prawda, a te tak proste prawdy potrafi pokazać woda. I czy potrzebujemy to w jakikolwiek sposób rozumieć, badać, znajdować przyczyny i skutki, analizować naukowo, badać pod mikroskopem? Nie! Ufnośc to ufność. Ufność to wartość duchowa, jak powiedziałem powyżej, więc poza zasięgiem rozumu, jedyne czego rozum potrzebuje to jej się poddać, poddać się życiu – zaufać.
To jest ufność: PODDANIE SIĘ, AKCEPTACJA, A NIE WALKA.  
Czy bąk zastanawia się, dlaczego lata? Nie, bo gdyby się zastanawiał, to by nie latał, nauka podpowiedziałaby mu, że w jego przypadku latanie nie jest możliwe, bo wg fizyki ma za małą powierzchnię skrzydeł do … ale to dla niego nieistotne. W naszym, ludzkim ujęciu, jest głupcem, bo nie słucha rozumu, ale tak naprawdę jest mędrcem, właśnie dlatego, że go nie słucha.

I to jest paradoks, który bardzo trudno zrozumieć umysłem: mędrcy są mędrcami, bo nie słuchają rozumu, lecz mądrości z innego źródła.
W umyśle nie ma mądrości, w umysle jest wiedza, a wiedza i mądrość, to zupełnie dwie różne rzeczy.
I to by było na tyle.

Link do innego mojego tekstu o wodzie, oraz do filmu o samouzdrawianiu wodą:  




Polecam całą serię filmików o samouzdrawianiu, lecz skierowana ona jest do ufnych 

Piotr Kiewra