„Człowiek
może być albo wojowniczy, albo kochający. Wybór należy do ciebie.”
Osho
Opowiadałem już o tym młodo wyglądającym i śmiejącym się
starcu. Spotkałem go pierwszy raz, na ławeczce nad jeziorem. Ponownie w biegu
różnymi ostępami poza moim rodzinnym miastem. Siedział na wzgórzu, w środku
lata, w drgającym, rozgrzanym słońcem powietrzu i słuchał skowronków, a patrzył
na … tak, patrzył na cmentarz widoczny z oddali. I śmiał się, w głos się śmiał.
Tak byłem zaskoczony tym spotkaniem, okolicznościami, że …
pobiegłem dalej. Lecz po chwili zawróciłem, bo coś we mnie kazało mi zawrócić.
Gdy podszedłem, zapytał:
- O co walczysz tym razem?
- Nie walczę, poddałem się nogom i oczom. To one mnie
prowadzą. I serce … - jego śmiech ustał. Powiedział, wchodząc w moje słowa:
- Pierwszy raz spotykam, kogoś tak dziwnego jak ty. Naprawdę
jesteś dziwny. Może nawet tak dziwny, jak ja. – i znowu się śmiał. Też się
uśmiałem.
- Czemu pytasz o walkę? Mój bieg to nie walka, to dar dla
ciała, to jego potrzeba, a i też podszept serca. To moje ciało tu mnie
doprowadziło, no i chyba serce … bo pogoda, lasy i to trawiaste wzgórze, bo te
okoliczności, a w nich … TY.
- No tak, czuję, że możesz się prawdziwie śmiać, bo nie
walczysz. Sam nie wiem, czemu pytam, bo rzadko rozmawiam z ludźmi i to raczej
nie ja pytam, lecz ludzie mnie pytają. Lecz gdy coś powiem, czem prędzej się
oddalają. Wzbudzam w nich strach, chyba tak jest, bo jestem … dziwny. Bo jestem
inny, bo nie walczę. No i tak jakoś wypłynęło ze mnie to pytanie. – ucichł i
patrzył dalej na cmentarz. Gdy spojrzałem, tak jak i on, na cmentarz, znowu się
śmiałem. I zrozumiałem też jego śmiech.Wtedy przypomniałem mu:
- Już się kiedyś spotkaliśmy, na ławce, nad jeziorem. Pewnie
ludzie, o których mówisz, pytają cię o tajemnicę twojego zdrowia, twojej
długowieczności, a słyszą o miłości, o myślach i słowach. Nie tego się
spodziewają, nie takim energiom przypisują wartość. Spodziewają się rzeczy i
czegoś, co może potwierdzić nauka. Dlatego uciekają. Spodziewają się twojego
przekonywania o porzuceniu mięsa, alkoholu, papierosów, spodziewają się
motywowania do walki, a ty mówisz o porzuceniu walki i o zaufaniu do siebie, do
ludzi, do świata. Są gotowi zostać abstynentami, nawet świętymi, ale by zaufać
komuś, światu, a przede wszystkim sobie … Na to nie są gotowi. Boją się ciebie,
bo od ciebie bije prawdą. Czyż nie tak?
No i jeszcze … przyznam ci się, że piszę o zdrowiu, o miłości
i o intrygujących, dziwnych ludziach i chciałbym opisać twoją historię. Taka mi
podpowiedź przyszła i prośba. – a on, nie
odrywając oczu od cmentarza i nadal się śmiejąc, odpowiedział:
- Masz rację, co do ludzi. Już ci opowiedziałem historię, a teraz
chciałbyś dłuższej … Ale najpierw odpowiedz mi: Czy to twoje pisanie nie jest
walką?
- Pytałem siebie o to i próbowałem odrzucić, ale jakiś cichy
głos nadal dyktuje mi treści. Piszę, bo coś mi każe każe siać nasiona. I sieję.
- Tak, to są rzadkie i dziwne nasiona. A więc skoro proszą o
nie, to dam. Nie trzymam ich dla siebie. Nic nie trzymam. Po coś żyłem, po coś
walczyłem. Może właśnie po to, by teraz o tym opowiedzieć przez ciebie. Takie
jest życie - tajemnicze i dziwne. Dobrze. Wysiej je ty! – zgodził się.
Snuł swą opowieść słuchając skowronków, nadal parząc na
cmentarz i cały czas się śmiejąc.
- Oto
nauka, którą odebrałem od życia.
Miłość
rodzi się w tobie wtedy, gdy umiera w tobie wojownik. Tak samo jest ze
wszystkim. Niczego w życiu sobie nie wywalczasz. I wolność, i ufność, i radość,
miłość, a nawet zdrowie przychodzi, gdy się poddajesz, gdy zaprzestajesz walki.
Tak, to wszystko przychodzi z poddania się życiu, z ufności. To dary, a nie
wojenne trofea.
Takie jest
moje doświadczenie.
Niczego nie
możesz wywalczyć, bo niczego nie możesz zabrać innym, czy światu. Niczego nie
możesz wywalczyć, bo to … już masz. Życie przepełnione walką, wojnami, o
cokolwiek – nie ma tu znaczenia, czy walczysz o największe, najbardziej istotne
rzeczy, czy drobiazgi, jest jednym wielkim cierpieniem.
Pójdę
jeszcze dalej – nawet stawianie oporu tworzy cierpienie. Gdy stawiasz opór
czemukolwiek, czy pogodzie, złu, słowom, chorobie, śmierci, to tak naprawdę
stawiasz opór życiu, a wtedy ono przynosi ci same porażki. Wojna, walka, opór to śmierć, to przegrana,
to choroba, to cierpienie, to ból, to niepokój, to smutek.
I tak
naprawdę tych wojen nie toczysz z innymi, ze złem świata, tylko z własną głową.
Prawda jest taka, że gdy umiera wojownik w twojej głowie, pojawia się miłość,
wolność. Kluczem jest - poddać się, nie walczyć, płynąć z życiem. Klucz to
ufność życiu. Ono przynosi różne rzeczy, lecz gdy jest się ufnym, przynosi to „dobre”.
Czasem to,
co dobre, jest w ubraniu złego, lecz, gdy to zło z ufnością przyjmujesz,
okazuje się, że pod spodem jest dobro. Zawsze tak jest i tak było, i będzie.
Odkryłem
to, gdy mój świat się zawalił, gdy przegrałem wszystkie wojny i walki, ze
wszystkim i ze wszystkimi. Przegrałem, jako wojownik w świecie i przegrał wojownik
w mojej głowie. Przegrałem wszystkie: i małe, i wielkie sprawy.
I dopiero będąc
na samym dole, po największej przegranej, gdy już cały świat trzymał ciężką stopę
zwyciężcy na mnie, uświadomiłem sobie – że to wszystko nie ma, nie miało sensu
i nigdy nie będzie miało.
Coś się
odwróciło. Tak, to było moje doświadczenie. Wtedy umarł wojownik.
Ja sam
byłem bliski śmierci, wydawałem w największym bólu ostatnie tchnienie, gdy
błysło we mnie światło, przyszło słowo: „Poddaj się, pokochaj to wszystko, co
cię pokonało.”
I … zaczęła
się druga połowa życia. Zupełnie inna. To raj. Same kwiaty, ciągła wiosna,
jedna wielka miłość. Wszystko przepływa samo, na nic nie czekam, niczego nie
chcę mieć, niczego nie oczekuję, o nic się nie modlę. Wręcz przeciwnie, za
wszystko dziekuję. Za wszystko, co dobre i złe. To nie ma znaczenia, bo tak
naprawdę nigdy nie wiem, co jest czym. Wszystko jest jak noc i dzień. Czy noc
jest zła? Czy deszcz jest zły? Czy ból jest zły?
Tylko
patrzę, obserwuję.
Wszystkiego
mam pod dostatkiem: i zdrowia, i lat życia, i dobra, i spokoju, i wolności, i
miłości, i deszczu i słońca. Mam, jak wszyscy, słoneczne dni i pochmurne, ale
nie walczę z tymi pochmurnymi. I co się okazuje, że to właśnie przez te
pochmurne, widzę całę piękno tych słonecznych.
Tak samo
jest z ludźmi. Gdy zaakceptuję, gdy nie walczę z ich pochmurnością, z ich
nieszczęściem i złem, to się okazuje, że poznaję ich.
Tak, oprócz
ich powierzchowności, poznaję też ich głębię. Na powierzchni są złodziejami,
bandytami - żebrakami, a pod spodem książetami i królami, bogami. Są boskością.
Widzę ją w nich i doceniam, lecz jeśli oni tego nie są w stanie zauważyć, to z
tym ich fałszywym obrazem nie walczę, nie przekonuję ich, bo wiem, że muszą
upaść, tak jak ja upadłem.
Jeszcze
jedno z moich doświadczeń: wojownik posługuje się bronią. Bywa nim miecz, ale
częściej, a właściwie zawsze są orężem myśli, słowa, nawyki, działanie. Miecz
to tylko przedłużenie tego oręża w głowie – myśli i słów. Natomiast, gdy
wojownik umiera, to wynika to z przeobrażenia głowy, umierają myśli i słowa,
rodzi się z nich uczucie.
Przemieniają
się, przeobrażają się, przemienia się jedno w drugie, z energii myśli zaczyna
czerpać serce i z wojownika rodzi się kochanek …
To wszystko
przyszło do mnie kiedyś nad rzeką. Przyszedłem tam chory ciałem i umysłem,
pijany, zły, agresywny, wojujący. Pokonałem, pobiłem już kumpli,wrogów,
fałszywych i prawdziwych przyjaciół, wystraszyłem wszystkich wokół, swoją
agresją: kobiety, dzieci, zwierzęta, wszystko.
Dosłownie,
po jakiejś większej bójce, z głową przepełnioną alkoholem i wręcz zbrodniczymi
myślami, przyszedłem nad rzekę. Chyba będąc pijanym, zmyliłem drogę i zamiast
do domu, trafiłem tu, nad małą rzeczkę.
Wtedy
wydawała mi się wielką, a mimo to chciałem ją pokonać i przeskoczyć. No i
wpadłem: w wodę, w błoto i nie mogłem się wydostać.
Dzisiaj się
cieszę z tej pomyłki, bo ta rzeka nauczyła mnie rozumu, odmieniła moje życie.
Jeszcze
wcześniej, zanim wyszedłem z baru, w którym narozrabiałem, kobieta, barmanka -
swoją drogą, bardzo odważna kobieta, nazwała mnie wstrętnym pijakiem i … tchórzem.
No nic mnie nie mogło bardziej dotknąć, jak to słowo: tchórz. Poczułem się
dziwnie. Wydawało mi się, że i na trzeźwo, i po pijanemu dokonałem tak wielu
wielkich rzeczy, odważnych i naprawdę wielkich, a tu – Tchórz! To mnie tak
powaliło, że opadły mnie siły i poszedłem do domu, czyli … nad rzeczkę, hihi.
Alkohol
przyszedł do mnie późno.
Byłem na
wojnie. Tak, byłem wielkim patriotą, bo w tej wojnie zwyciężyłem z najedźcą,
później też wygrałem wiele wojen, czy walcząc dla lokalnej społeczności w
polityce, dla ludzi, dla bliskich, dla siebie. Walczyłem w imię Boga, angażując
się w kościele. Lecz nie czułem się szczęśliwy.
Miałem
dużo: rodzinę, znajomych, przyjaciół, jakiś tam majątek, byłem tu i tam. Ludzie
mnie szanowali, doceniali. Ale to wszystko nie było tym, o co walczyłem, czego
poszukiwałem. Chciałem czegoś więcej. Gdy ktoś pytał, o co walczę, to
wymieniałem cele, ale czy to naprawdę były te cele? No cóż …
Im byłem bardziej ambitny, im większe były
moje plany, marzenia, tym bardziej byłem sfrustrowany, niespokojny i chory.
Moje ciało ciągle niedomagało.Chyba nie chciało być sojusznikeim w tych moich
wojnach. Uznało, że to są moje prywatne wojny, a ono się nie pisze na to. I to:
choroba, złe samopoczucie, było jego buntem.
Było
informacją, lecz cóż mnie mógł obchodzić bunt. To był kolejny przeciwnik, nie
chciał iść ze mną, to obróciłem się przeciwko niemu. Walczyłem dalej, mimo, że
… moja twierdza powoli rozsypywała się.
Bolała mnie
głowa, mięśnie i kości, wszystko w środku, ale i serce. To przepompowujące
krew, ale i to drugie. Sukcesy (tak wtedy to oceniałem) w walce były coraz
większe, a ja się czułem coraz bardziej przegrany.
Moje myśli
mnie goniły. Cały czas byłem naładowany nimi jak ciężarówka. Nie miałem wolnej
chwili, by czegoś nie planować, by czegoś nie dokonać, osiagnąć, wywalczyć, o
czymś nie śnić. Głowa popędzała: Działaj! Nie stój, działaj!Nie marnuj czasu,
działaj!
Już dzień
mi się zlał z nocą. W dzień realizowałem swoje sny, choć to raczej nie były
sny, lecz nocne koszmary. W końcu, raz czy dwa, coś zakropiłem alkoholem, i tak
to poszło.
I trafiłem
do rzeki. Nie pamiętam tej walki z rzeką, lecz gdy się przebudziłem na tyle, że
dotarło do mnie, gdzie jestem, jak nisko upadłem … poczułem bezsilność.
Jakieś
dzieci stojące na brzegu, w pobliżu, śmiały się ze mnie, a mi się nie chciało,
a właściwie to nie mogłem się wydostać. Im bardziej się wytężałem, tym bardziej
zagłębiałem się w błocie, tym głośniej się śmiały te dzieci.
Cała moja
wielkość w tym momencie upadła. Ten ich śmiech, to błoto, ta rzeka, zabiły
wszystko, zabiły wojownika.
Ta rzeka?
Cóż to za rzeka? To jakiś ściek, szeroki może na pół kroku, a mnie pokonał.
Gdy
dzieciom znudziło się patrzenie na mnie i śmianie się z mojej bezsilności, z
mojej słabości, poszły sobie – pewnie, by opowiedzieć to wszystkim wokół.
Ja
zostałem. Pamiętam, że spojrzałem na swoje dłonie, a te były puste. Oprócz
błota nic w nich nie było. Pamiętam mój smutek, mój żal do świata i
spostrzeżnie, które mnie otrzeźwiło, nie tylko z alkoholu, ale i w ogóle: Tyle
walki, tyle poświęcenia, a ręce nadal puste! Nic – tylko błoto!
Po tym
zdarzeniu zaszyłem się gdzieś z dala od ludzi. Chciałem się zaszyć, ale to
teraz inni zaczęli o mnie walczyć, bo kilka miesięcy chorowałem. Byłem na
krawędzi życia i śmierci. I JESZCZE WALCZYŁEM … tym razem o życie.
Chciałem
pokonać chorobę, lecz im bardziej się wytężałem, im bardziej mobilizowałem się,
tym byłem słabszy. Nie pomagały żadne leki, żadna opieka, żadne szpitale, ani
nawet modlitwy. Zaglądnęła mi w oczy śmierć.
Więc
zacząłem walczyć z nią, lecz ona śmiała się jak tamte dzieci nad rzeką. I ten
śmiech mnie pokonał – poddałem się.
I stała się
rzecz dziwna – zacząłem się śmiać. Tak, sam z siebie. Gdzieś tam z boku
patrzyłem na siebie i śmiałem się. To był śmiech dziecka, czyli nie śmiałem się
z czegoś konkretnego, raczej ze wszystkiego. Był to śmiech egzystencjalny.
Wszystko mnie śmieszyło, ja sam, życie, a najbardziej, gdy patrzyłem na te
wszystkie walki wokół. Wszędzie widziałem walczących, którzy taplają się w
błocie, mają pełne ręce błota, a mimo to dalej walczą.
Naprawdę
wydałem się sam sobie śmieszny. Te wszystkie moje dokonania, te wszystkie moje
wojny i ta światowa, i te lokalne i te wewnątrz mnie, nawet te najmniejsze,
wydały mi się śmieszne. Moje życie było śmieszne, moje sny i marzenia,
działania, słowa, myśli. Wszystko stało się śmieszne … i nieistotne.
Tak: Życie
jest śmiechem i ten śmiech jest istotny, a reszta jest nieistotna.
Nieistotna stała się śmierć, choroba,
pieniądze, szacunek, mój wizerunek w oczach innych ludzi, nawet rodzina, a
prawie na końcu i … Bóg.
Już
myślałem, że niżej nie mogę … Ale przecież Bóg, modlitwy, ostatni ratunek? Ale
gdzież tam? Walka z nim, a właściwie prośby, modlitwy (próby przekupienia –
teraz tak to widzę), na nic. Żadnej pomocy, żadnego odzewu …
Wydawało
się, że niżej … A mogłem, okazało się.
No i gdy
już ledwo dychałem, gdy policzone były moje minuty, przestałem walczyć ze sobą,
trzymać się siebie, zabiegać o siebie, stałem się nieistotny sam dla siebie.Tak
trwałem czterdzieści dni.
Dziwne, ale
stało się … lżej. Coś mi zwolniło uchwyt na gardle, na płucach, w splocie
słonecznym i niżej i wyżej, przede wszystkim w głowie. W jednej chwili stała
się pusta jak …
No i minuty
zaczęły się przeciągać w następne minuty, w godziny, dni … dostałem drugie
życie, długie życie. I stało się to, o czym już ci wcześniej powiedziałem, i to,
co widzisz i czujesz.
Czujesz
moją wolność, ufność, miłość. I to nie jest moje, to jest życie, a ono to
niesie, a ja tylko obserwuję i się dzielę z tymi, którzy są gotowi zrozumieć
to, kim jestem, a nie tylko to, co mówię.
A są gotowi
tylko ci, którzy mają podobną historię do mojej, czyli walczą, walczyli i czują
się pokonani, bo rozumieją, że nigdy nie wygrają.
Jeszcze
żaden człowiek niczego nie wygrał walcząc. Przejrzałem historię i to widzę.
Wygrywają ci, co nie walczą – ufni. Wygrywają ci, którzy poddają się życiu. Nie
ma innej drogi.
Te
wszystkie słowa o misjach, o dobru i złu, o osiąganiu, o marzeniach, o
szczęściu, o niesieniu szczęścia innym, to tylko słowa.
Prawda jest
odwrotna. Możemy dać szczęście innym, zanieść dobro, ale wyłącznie swoim
byciem. Nie działaniem, nie walką, lecz swoim byciem. Jeśli jest w tobie pokój,
miłość – wtedy to możesz dać innym. Nie musisz dawać – samo z ciebie wypływa.
Takie to rzeczy opowiedział mi starzec na wzgórzu. Powtórzę
tylko to, co powiedział na początku:
Miłość rodzi się w tobie wtedy, gdy umiera w
tobie wojownik. Tak samo jest ze wszystkim. Niczego w życiu sobie nie
wywalczasz. I wolność, i ufność, i radość, miłość, a nawet zdrowie przychodzi,
gdy się poddajesz, gdy zaprzestajesz walki. Tak, to wszystko przychodzi z
poddania się życiu, z ufności.
Takie jest
moje doświadczenie.
Gdy słońce zaczęło przypiekać nasze plecy, oderwaliśmy oczy
od cmentarza i nie przestając się śmiać ruszyliśmy w dół ze wzgórza. Wróciliśmy
do życia, do życia z ufnością.
Pobiegłem swoją ścieżką, a on poszedł swoją.
A te nasiona ci daję. I nie odkopuj ich, póki nie wykiełkują,
nie zakwitną i nie wydadzą owoców. Później możesz się dzielić nimi. Nie
wcześniej - bo wcześniej jest wojownik.
Piotr Kiewra
P.s. Dopiero teraz,
po postawieniu kropki na końcu tekstu, uświadomiłem sobie, o co nie zapytałem
śmiejącego się starca. Domyśliłem się jego odpowiedzi.
Tobie zdradzę to pytanie. Jest następujące: Dlaczego śmiejesz
się patrząc na cmentarz?
Czy domyślasz się, jaka byłaby jego odpowiedż? Jeśli tak,
wyślij mi ją w komentarzu. Powiem ci póżniej, czy miałeś/miałaś rację.
Wszystko jest iluzją... :)
OdpowiedzUsuń