Trafiają do mnie ludzie z pięknymi historiami. Nie wiem jak
to się dzieje, ale się dzieje. Oto jedna z nich. Opowiedziała ją, przy okazji
dłuższej i głębszej rozmowy, również na tematy duchowe, moja znajoma - Bogusia.
Spotkałam
kiedyś na Wschodzie człowieka. Był młody, wysportowany, pełen życia, pochodził z dalekiego kraju. Rozmawialiśmy o
zdrowiu, o życiu i śmierci, bo wspomniał mi o swoim zmartwychwstaniu … *
Jako małe
dziecko, chłopiec nieustannie chorował. Czepiało się go wszystko, a największy
problem miał z płucami i sprawami neurologicznymi. Cały czas brał leki i bywał w szpitalach, lecz było
coraz gorzej.
Gdy miał
dziesięć lat jego stan się pogorszył i trafił znowu do szpitala i mimo leków,
leczenia, wysiłków lekarzy … umarł.
Aparatura
podłączona do niego wykazała, że przestał oddychać a jego serce przestało bić.
Nie pomogła reanimacja, leki, natychmiastowe działanie lekarzy (a trzeba
wiedzieć, że był to duży i dobry, renomowany szpital w stolicy kraju, dobrze wyposażony, a w
nim najlepsi lekarze) nic nie pomogły. Nie udało się go uratować.
Lekarze
poinformowali o tym fakcie rodzinę.
Matka natychmiast wbiegła do zmarłego syna,
objęła go, przytuliła do serca i zaczęła szeptać jakieś (chyba buddyjskie)
mantry.
Trwało to z
godzinę. Nikt nie był w stanie w tym czasie zabrać jej od syna, wyzwolić jego
ciała z jej uścisku, z jej przytulenia.
W pewnym
momencie syn odzyskał oddech i tętno. Gdy przybiegli wezwani lekarze,
stwierdzili, że chłopiec żyje. Był nieprzytomny, jednak żył, a oni mówili, iż
nie rozumieją jak to się mogło stać, że medycyna tego nie rozumie i nazwali to
cudem.
Orzekli jednak, iż ponieważ chłopiec przez ponad godzinę nie oddychał,
jego serce nie biło, to na pewno nastąpiły nieodwracalne zmiany w mózgu i
dziecko nie będzie mówić, nie będzie samodzielne, straszyli, iż będzie
„roślinką”.
Jednak z
czasem chłopiec otworzył oczy, wróciła mu przytomność i mało tego, że mówił,
chodził, jest samodzielny, to od tej pory już nigdy nie chorował, jego problemy neurologiczne i z płucami skończyły się bezpowrotnie.
Gdy z nim
rozmawiałam miał już kilkanaście lat więcej, był trenerem, zdrowym, sprawnym
człowiekiem, pełnym energii i pełnym wdzięczności, nie tylko dla tak bardzo
kochającej go matki, ale w ogóle pełen wdzięczności, dla egzystencji – Boga,
świata i jego tajemnic, a szczególnie wobec tajemnicy życia i śmierci.
Tą tajemnicą
jest miłość dająca i ratująca życie, ale też je odbierająca, ofiarowująca zdrowie, pomagająca je odzyskiwać.
Taką jest miłość
matki - matczyne serce i miłość w ogóle, jest nią przytulenie, lecz przede
wszystkim miłość, która może wszystko.
Ona może sprawiać cuda, tylko trzeba ją
odkryć, nosić ze sobą i nią się dzielić. Nie tylko ze swoim dzieckiem, lecz ze
sobą, z innymi istnieniami, z całym światem.
Miłość to
najpotężniejszy "lek", miłość ma największą moc. Nic nie ma większej mocy niż
miłość.
Znamy tę moc ze świętych pism, lecz nie zawsze w nią wierzymy, rzadko jej ufamy.
Wraz ze znajomą doszliśmy do wniosku, iż warto o tym mówić,
gdyż świadectw wielkości miłości nigdy za wiele. Takich może być więcej, jej owoce mogą się przydarzać codziennie i każdemu. Dlatego tę historię opowiadamy
i Tobie.
Piotr Kiewra i Bogusia della Porta
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Twoje komentarze są moderowane.