Zadzwonił telefon. Usłyszałem słowo: „dziękuję”!
Po chwili dzwoniąca kobieta się przedstawiła i opowiedziała
mi swoją historię.
- Kilkanaście miesięcy
temu byłam schorowaną osobą. Na tyle mocno, że nie miałam siły pracować, bawić
się, uprawiać sportu. A kiedyś byłam sportsmenką - taką szkolną sportsmenką – biegałam, grałam w koszykówkę. Później, po
studiach, przyszła proza życia: praca, dom, realizowanie celów i takie tam
wyścigi, to za tym, to za tamtym.
Czułam się
na tyle źle, że zapomniałam już o tych ambitniejszych planach i marzeniach.
Wszystko stawało się powoli jeszcze intensywniejszym wyścigiem, bo w pracy i w
domu walczyłam przy każdej czynności, nawet przy czytaniu książek, czy
siedzeniu przy komputerze, ze złym samopoczuciem, bólem. Wiedziałam, że źle się
odżywiam, że męczy mnie stres, że mam za mało ruchu, lecz gdy w tych
dziedzinach coś zmieniałam, niewiele to pomagało.
Moje
zdrowie, z miesiąca na miesiąc, z roku na rok, się pogarszało. I właśnie
kilkanaście miesięcy temu, zaczęło się pogarszać jeszcze szybciej, dosłownie z
dnia na dzień. Poszłam kolejny raz do lekarza. Zrobili mi badania i wydali
wyrok.
Odechciało
mi się wszystkiego, nawet leczenia, nawet walki z chorobą. Zresztą walczyłam z
chorobami już wiele lat, brałam mnóstwo leków i to mi nie pomagało. Czułam się
coraz gorzej i gorzej, czułam, że leki mnie trują, że uśmierzają mój ból, że
tylko powstrzymują moją chorobę, że się nią opiekują.
Wzięłam
urlop, zamknęłam się w domu – poddałam się. I tak trwałam w nicnierobieniu, w
nieobecności dla świata i dla siebie samej, przez kilka dni.
Trwało to do
momentu, aż rozchorował się mój kot. Też nie chciał jeść, też nie chciał się
bawić, też był osowiały, leżał i stękał. Ale w pewnym momencie wstał, wyszedł
do ogrodu i zaczął jeść trawę przy oczku wodnym. Później wymiotował, znowu jadł
trawę i … wyzdrowiał. Tak mnie to zadziwiło, że zaczęłam szperać po internecie
w poszukiwaniu czegoś na temat samouzdrawiania się ludzi i trafiłam na YouTube
na filmiki, które zaczęłam oglądać. Mówiły o diecie, o ruchu, o ziołach, o
stresie. To już przerobiłam. Lecz w jednym z filmików natrafiłam na coś, co
mnie rozłożyło na łopatki, powaliło mnie niczym drzewo pod siekierą drwala.
Mianowicie usłyszałam tam, że choruję … bo chcę chorować. Na początku
pomyślałam, że to wierutne bzdury, bo jak człowiek, normalny człowiek, może
chcieć chorować.
Pomyślałam,
że tylko człowiek obłąkany, ktoś niespełna rozumu może pragnąć choroby. Lecz
gdy się zagłębiłam w tamte słowa, słowa autora filmu, coś mnie ruszyło. I
powoli, powoli zaczęłam to rozumieć. W końcu zdałam sobie sprawę, że tak
naprawdę chciałam być chora.
Chciałam
być chora, bo choroby były tematem moich rozmów z przyjaciółkami, bo choroby
były moimi wymówkami i wreszcie choroby stały się magnesem do przyciągania
zainteresowania mną dla moich dzieci, które dorosły i poszły w świat.
Stałam
się sierotką, taką biedną, małą, chorą sierotką Marysią, która chciała
przyciągnąć ludzi, opiekę, która chciała sobie ulżyć w niedoli, chciała zabić
swoją samotność, przyciągając do siebie ludzi. Tym sposobem na moją obecność i
znaczenie dla świata, stały się moje choroby.
To było
podświadome. Niby świadomie pragnęłam zdrowia, a podświadomie było zupełnie
odwrotnie. A ponieważ umysł podświadomy to 90% umysłu, to te pragnienia
spełniały się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Przyciągałam to,
czego się bałam.
Teraz
widzę, czuję to, co mówił autor filmu, że dostajemy to, czego się boimy, przyciągamy
to, czego się lękamy: świadomie boimy się chorób, uciekamy przed nimi,
podświadomie ich pragniemy, bo zapewniają nam korzyść.
Później
zaczęłam czytać też teksty tego samego autora. Powoli zrozumiałam.
Na początku
wydawało mi się, że to rozumiem, ale to było tylko takie moje widzimisię,
sztuczka mojego świadomego umysłu. Prawdziwe zrozumienie przyszło później, gdy
dotarłam do podświadomego umysłu, gdy zaczęłam medytować. Odkryłam, że do podświadomości
mogę dotrzeć tylko w ten sposób. Zaczęłam obserwować swoje własne myśli i powoli
zaczęły ustępować, gubić się, palić ze wstydu, że zostały zdemaskowane, że
odkryłam ich pokrętność, ich fałsz. Odkryłam, że myśli mają naturę śmieci, że
tak naprawdę tylko tym są – śmieciami. Więc oczyszczałam się z nich. Po prostu
im się przyglądałam.
Zdarzył się
cud, bo zaczęłam się śmiać. Nawet nie wiem, z jakiego powodu, może dlatego, że
bez myśli czułam się lekka, doenergetyzowana. Może dlatego, że to śmiech jest
naszą naturą, a nie smutek, że to radość, a nie strach jest naszą prawdą. W
każdym bądź razie, śmiałam się w duchu, śmiało się moje ciało.
Ciało
zaczęło być wrażliwe. Wreszcie zaczęło mi podpowiadać, co jest dla mnie
właściwe, a co nie. Ciało mi podpowiadało, czego pragnie. Zachciało ruchu, więc
zaczęłam biegać, zachciało surowej żywności, więc zaczęłam jeść jak dzikie
zwierzęta.
Moja głowa oczyściła się ze śmieci i przestałam się bać, przestałam
uciekać. Wiedza przestała mi być potrzebna – moi przewodnicy byli ciagle obecni
i gotowi, by mnie prowadzić. Oni byli i są częścią mnie. Wystarczyło wyrzucić z
siebie hałas i wszystko zaczęło być słyszalne, widzialne, wszystko się czuło.
To
niesamowite! To cudowne! To piękne i radosne, i mądre. I ta cała mądrość jest w
nas. Ach …
I zaczęłam
podziwiać … kota. Tak, naprawdę, za jego mądrość, za to, że nie pragnie chorób i mojego nim zainteresowania. Jest mądry, bo gdy przychodzi choroba, to coś
wewnątrz niego - instynkt lub intuicja podpowiada mu, co trzeba zrobić.
Panie Piotrze! Wie Pan, dlaczego do Pana zadzwoniłam? Bo to były Pana filmiki. Znalazłam na blogu numer telefonu i zadzwoniłam, by podziękować.
Wyzdrowiałam, bo rozchorował się mój kot i dlatego,
że już nie pragnę choroby.
Naprawdę.
Nie brałam leków, a zdrowiałam. Dzięki Panu zrozumiałam, że wszystkie choroby
są tworami naszych umysłów, że kreujemy choroby swomi myślami. Zrozumiałam to,
co Pan mówił w tych filmikach, że zdrowie jest naszą naturą, a choroba naszym
wyborem i zrozumiałam to nie poprzez głowę, ale poprzez doświadczenie.
Teraz wiem,
dlaczego do mnie ta śmiertelna choroba przyszła. Przyszła, by mnie zaszokować,
przyszła, by powiedzieć w akcie rozpaczy, że nie jest potrzebna. Tak, przyszła,
by mnie przebudzić, potrząsnąć i dać do zrozumienia, że choroba nie jest mi do
niczego potrzebna. To wygląda dziwnie, gdy komyś to mówię, paradoksalnie:
cierpimy, by zrozumieć, że cierpienie nie jest nam potrzebne, chorujemy, by
zrozumieć, że choroby nie są nam potrzebne.
To głęboko
duchowe prawdy i by je zrozumieć trzeba stanąć na krawędzi życia i śmierci,
trzeba stanąć w sytuacji bez wyjścia. Tak, tylko w takiej sytuacji można
odnaleźć prawdziwą drogę. Teraz to wiem.
I powiem
Panu jeszcze jedno, że nikt nie chce mi uwierzyć, ale teraz po tym
doświadczeniu, wiem, dlaczego tak jest.
Oj jestem
gadułą, ale to dlatego, że tak się cieszę tym czego doświadczyłam i tak bardzo
bym chciała tę swoją historię opowiadać innym, lecz mnie nie słuchają. Może
Pana wysłuchają, tak jak ja wysłuchałam.
Dziękuję!
Podziękowałem za tę rozmowę. I spisałem jej treść, by w Tobie
ta niesamowita historia dokonała takiej przemiany jak w tej kobiecie.
To tyle.
Piotr Kiewra
Prawda , kiedy jej potrzebujemy , kiedy jej szukamy , zawsze się ujawni. Tylko trzeba jej chcieć.Różne są do niej drogi.Pozdrawiam Cię.
OdpowiedzUsuńRównież ten przykład potwierdza, że choroba siedzi w głowie i jeśli ktoś się jej podda to nie jest wstanie wyzdrowieć...
OdpowiedzUsuń