niedziela, 5 lutego 2017

Być dzikim, czyli wszystko na odwrót

Pewnej grudniowej niedzieli, ze trzydzieści lat temu, byłem w połowie swojego treningowego półmaratonu. Biegłem wśród lasów i jezior, by nad jednym z tych jezior, gdzieś w ustronnym miejscu, wejść do wody i zażyć zimowej kąpieli.

Zatrzymał mnie widok i hałas intensywnego pływania. Gdzieś środkiem jeziora ktoś płynął krytym kraulem. Płynął w moją stronę. Gdy już znalazł się na brzegu, podszedłem, z czystej ciekawości, bo ja swoje morsowanie ukrywałem, by nikt mnie nie osądził, jako wariata, a ten ktoś, wręcz przeciwnie, eksponował swe „szaleństwo”.

Od słowa do słowa, poznałem jedną z najbardziej inspirujących historii, jakie słyszałem.

- Parę lat wcześniej, miałem trzeci zawał. Lekarze powiedzieli, że czwartego już się nie przeżywa. Po tylu operacjach, na kręgosłup, i na serce, i jeszcze licho wie, na co, po tylu wagonach leków, tylu wizytach u lekarzy i w szpitalach, okazało się, że jestem nieuleczalnie chory. Wyznaczyli mi datę śmierci, a jako alternatywę dali drugi worek leków. Drugi, bo wcześniej przepisali już jeden i grzecznie się trzymałem ich wskazówek, ich wyroków, strachu, który we mnie zasiewali. Owszem rzuciłem palenie, ale poza tym, nie dali mi nic odnośnie mojego stylu życia. Może coś o jedzeniu, ale nie bardzo rozumiałem, o co im chodzi, może coś o stresie, ale nie bardzo wiedziałem, co mam z nim zrobić. Więc, w sumie, poza tym drugim workiem leków, nic się nie zmieniło, a ja czułem, że coś jest nie tak.

Poczułem się zagoniony w kozi róg przez śmierć. Poznałem już jej chłód na karku, bałem się, bo chodziła za mną krok w krok i w każdej chwili mogła mnie dopaść. Tak mnie ten jej uścisk złapał, że aż ciężko mi było oddychać.
Byłem w matni. Nie mogłem się podnieść, nic mi się nie chciało robić, szukać żadnej pomocy, o nic pytać. Jedyne, co czułem, to to, że jestem skończony.

Kołatały mi po głowie słowa lekarzy, owa „nieuleczalność”. Wtedy zapytałem sam siebie, skoro mój przypadek jest nieuleczalny, bo mam cukrzycę, rozjechany kręgosłup, inne stawy, nadal zapchane cholesterolem serce - miażdżycę i jeszcze parę innych nieuleczalnych rzeczy, to, po co mi ten drugi worek leków?
Wyrzuciłem go na śmietnik, siadłem na rower i pojechałem umierać do lasu. Bo tu gdzie byłem, dla mnie był już cmentarz, a tam był spokój, który znałem z chłopięcych lat. I tam nikt nie mógł widzieć mojej beznadziejnie smutnej twarzy i wyrażających przegraną, oczu.

Tam, ze skraju lasu, na małej polance obserwowałem sarnę, jak sobie skubie trawkę. Byłem w szoku, nie było przy niej … tłumu lekarzy, nie ciągnęła za sobą worka leków.W jej ruchach, w jej zgrabnej, dzikiej sylwetce kipiało zdrowie, pełnia życia, a mnie goniła śmierć.

Jednak im dłużej na nią patrzyłem, tym jaśniej coś zacząłem widzieć. Gdy dołączyły do niej jeszcze jej koleżanki, zrozumiałem: lekarze w ogóle nie zajmowali się mną, oni niańczyli jedynie moje choroby.
Sarny żyją sobie tu spokojnie bez stresu, w letniej gorączce i lutowym zimnie, żrą sobie trawkę i korę, nikt im nie doradza, co mają jeść, a czego nie, nikt się nie zajmuje ich chorobami. U mnie i u nas ludzi, wszystko jest na odwrót. Wtedy, w tym właśnie momencie, postanowiłem, że wszystko u mnie ma, od teraz, być na odwrót. 

Niech się stanie, co się ma stać, ale od teraz moimi terapeutkami mają być sarny. Nie mam nic do stracenia, śmierć i tak już mnie trzyma, więc teraz, przynajmniej na chwilkę, stanę się dziki.

Jechałem z powrotem do domu, już po zachodzie słońca, pełen śmiechu. Aż rżałem ze śmiechu, ledwo mogłem utrzymać kierownicę. Po prostu stałem się dziki, co oznaczało, że teraz wszystko będzie na odwrót.

Następnego ranka, po nieprzespanej nocy, w czasie, której planowałem swoją dzikość, oddałem na złom swój samochód.To był pierwszy krok.
Od tej pory wszystkie następne były na pieszo i rowerem. Nawet, jeśli miałem przemieścić się gdzieś o 100 km, to siadałem na rower.

Nie jadłem przez tydzień, chodziłem, pedałowałem i zastanawiałem, jak mogę się stać jeszcze bardziej dziki. Pojechałem, więc znowu na polankę i tam obserwowałem sarny i w jakiejś kałuży ptaki, jak się kąpały w świeżej burzówce.

Od tej pory jadłem tylko owoce i warzywa, orzechy i surowe jajka. Nic nie smażyłem i nie gotowałem. Od czasu do czasu, raz na parę dni, urządzałem sobie głodówkę. I codziennie jechałem 30 km w jedną stronę, nad jezioro, by sobie popływać.

Przestałem odwiedzać lekarzy, badać swoje serce, poziom cholesterolu i cukru.

Tak mijały miesiące. Nie powstrzymała mnie zima, deszcze, wiatry – jak dzikość, to dzikość.

Czułem się coraz lepiej, schudłem ze 30 kg, moja kondycja stała się taka jak nigdy wcześniej. A śmiałem się cały czas, gdzieś wewnątrz mnie cały czas był śmiech. Jak jadę rowerem, albo, tak jak teraz, płynę w grudniu przez środek jeziora, cały czas jest we mnie śmiech, taka nieokiełznana radość. Czuję, że to moje ciało okazuje mi, jak się cieszy tą dzikością, a umysł mu wtóruje, bo wreszcie nie ma w nim napięcia.

Pewnego dnia, po kilku latach, by się jeszcze bardziej uśmiać, poszedłem do lekarzy, by się przebadać, by zobaczyć, czym objawia się dzikość. Lekarze byli w szoku – biologicznie byłem kilkunastoletnim chłopcem. Gdy się zapytali, jaką kurację leczniczą podjąłem z tak wspaniałym skutkiem, przyznałem się, że mam nowego lekarza i że mieszka w lesie. Obrazili się śmiertelnie, ale „pal ich sześć”, jestem dziki, więc mogę sobie pozwolić na dzikość również w słowach.

I tak to jest do dzisiaj. Pływam, jeżdżę rowerem, maszeruję, jem jak dzikus. Robię wszystko na odwrót.To wszystko.

Na koniec, powiedziałem mu, że też jestem tak dziki jak on, że też robię wszystko na odwrót i też mnie to cieszy.

Od tej rozmowy minęło już ponad trzydzieści lat. Od czasu do czasu widuję go na rowerze. Ma już dobrze po osiemdziesiątce i nadal jest dziki. Pewnie nadal lekarze są na niego obrażeni, ale on się ciągle śmieje: i z siebie, i z nich.
Fajnie jest być dzikim.


Piotr Kiewra      

czwartek, 2 lutego 2017

Lustra, czyli rzecz o wirtualnych wędrówkach hejterów

Witam Was górscy wędrowcy!

Założyłem tę grupę nie po to by mówić, używać słów w nadmiarze, lecz by dzielić się pewną życiową energią, której przy okazji górskich wędrówek doświadczam, oraz by dać taką okazję tym wszystkich, którzy mają tak samo. Tatry „to” wyzwalają.

Rzadko się wypowiadam, rzadko komentuję wpisy, bo jestem zdania, iż słowa w obliczu tego, czym są góry, czym są Tatry i nasza przez nie wędrówka, są niczym. 

Słowa niewiele znaczą, nawet wtedy, gdy pragniemy opisać swoje uczucia, odczucia, emocje związane z wędrówką po górach, bo nie da się przy pomocy słów oddać tych uczuć, tych energii, które w nas wibrują, tych emocji, których tu doświadczamy. Nie da się, bo słowa są domeną głowy a uczucia domeną serca i ducha, a to są tak odmienne źródła, to są miejsca, które nie mają żadnego łączącego je punktu.

Owszem, używam słów, gdy o górach piszę, gdy o nich rozmawiam, gdy nagrywam filmiki ze swoich górskich wędrówek, ale przekonałem się, iż nie jestem w stanie nigdy przy pomocy słów oddać tego, co czuję, czego doświadczam. Doświadczanie gór jest zawsze tylko moje i w żaden sposób nie jestem w stanie tego przekazać, czy słowem, czy obrazem, czy filmem. Doświadczanie gór jest czymś wewnętrznym, jest energią, nie rzeczą.

Lecz teraz zabieram głos, by wypowiedzieć się na temat słów, a szczególnie tych, którymi w nadmiarze na tym forum popisują się hejterzy, krytykanci, ludzie z wyolbrzymionym ego i niedostatkami poczucia własnej wartości.

Niestety, pod pozorem antyhejterstwa, tym samym emocjom ulegają też Ci, którzy z hejtem chcą walczyć. Niestety, w tym przypadku również, potwierdza się prawda, iż walcząc stajemy się tacy, jak Ci, z którymi walczymy.

Używamy słów - mówię to też o sobie, bo jestem świadom swoich słabości … a więc używamy słów z jednego powodu, bo istnieje drugi człowiek. Nie używamy słów – w dużej części – by się komunikować, lecz by zainteresować innych sobą, by zwrócić na siebie uwagę, by pokazać się światu, by zaznaczyć swoją obecność, by nas dostrzeżono, by nakarmić swoje ego, potrzebę bycia zauważonym, docenionym. Język służy komunikacji tylko w kilku procentach, reszta to gra ego. Nic więcej. Słowa, to w zasadzie, element pewnej biologicznej gry stworzonej przez człowieka, przez społeczeństwo, na potrzeby społeczeństwa. Gdyby społeczeństwo nie istniało, w zasadzie słowa byłyby niepotrzebne, gdyby nie istniał drugi człowiek, słowa w ogóle nie miałyby racji bytu.

Człowiek, gdy jest w duchowej bliskości z innym człowiekiem, z górami, słońcem, ptakami, gwiazdami na niebie, nie potrzebuje słów. Prawdziwe zrozumienie odbywa się na poziomie nie głowy i słów, lecz na znacznie głębszym, duchowym poziomie, bo duchowość to nic innego jak poznanie siebie samego. Poprzez słowa siebie nie poznamy, nie jest to możliwe, to nie ten poziom zrozumienia.

Ale nie o tym miało być, tylko o hejterach. A więc …

Zgodnie z doświadczeniami mistyków, drugi człowiek jest dla nas lustrem. W innym człowieku widzimy siebie. Patrząc na niego widzimy siebie, jak w lustrze. Zgodnie z tym, jeśli dostrzegamy coś w innym człowieku, w innych ludziach, widzimy to, co jest w nas. Jeśli dostrzegamy w nim dobre rzeczy, to dlatego, iż one są w nas, jeśli czepiamy się złych cech, to znak, że sami je posiadamy. Jeśli uważamy, że komuś czegoś brakuje, to dowód, że tego nam właśnie brakuje, itd.

Dlaczego więc hejterzy hejtują? Bo nieświadomie zwracają uwagę na własne braki, własne niedoskonałości, zauważają własne słabości. Widząc kogoś spacerującego po górach w dżinsach ubierają spodnie, do których się nikt nie przyczepi, nie skrytykuje. 

Dlaczego? Bo boją się zdania innych na ten temat, bo boją się krytyki, bo boją się, że ktoś ich nie doceni, nie podtrzyma ich dobrej opinii o sobie samym. Ubierają się w najlepsze ciuchy, wyposażają w najdroższy sprzęt z jednego powodu, by podnieść swoją bardzo niską samoocenę. Ktoś z wysokim poczuciem własnej wartości nie zwróci na to uwagi. Jeśli będzie mu wygodnie, wejdzie na Rysy na boso, lub w sandałach. Nie przejmie się krytyką i zdaniem innych, bo dla niego drugi człowiek nie jest wyrocznią, nie jest lustrem, bo ten człowiek już dojrzał. On siebie kocha i nie jest mu inny człowiek potrzebny do tego by spełniał oczekiwania i jakiekolwiek jego pragnienia.

Hejtują, by dodać sobie wartości, bo mają niską samoocenę. Źle oceniają innych, bo sami siebie źle oceniają i porównując, wywyższając siebie, ich ego zaspakaja głód bycia ważnym. Krytykując innych, poniżając, będąc wobec nich na NIE, dodają sobie ważności, wywyższają się.

Dlatego mówię do nich:

WYPISZCIE SIĘ Z TEJ GRUPY. UDAJCIE SIĘ NA WĘDRÓWKĘ W INNE REJONY ŚWIATA, WYBIERZCIE SOBIE INNĄ ŚCIEŻKĘ, ALBO …

Odkryjcie siebie i zobaczcie wreszcie, dlaczego to robicie? Jaki jest powód tego, iż dokuczacie innym, poniżacie, oceniacie? Zdejmijcie maskę i zobaczcie, co się pod nią kryje.

Po to istnieje drugi człowiek, byście doświadczyli, kim jesteście, a nie by go zmieniać i dopasowywać do Waszych oczekiwań.

Zapamiętaj!

Oceniając kogoś, oceniasz siebie.
Poniżając kogoś, poniżasz siebie.
Widząc czyjąś słabość, widzisz swoją własną.
Nie graj więc przed samym sobą i bądź wreszcie sobą.

Wędruj po Tatrach obserwując i góry, i innych wędrujących, by obserwować siebie, by siebie poznawać. Zrozum to, a wtedy odkryjesz prawdziwe piękno gór, Tatr, innych ludzi i siebie.

Gdy to swoje piękno odkryjesz, a jest ono pod maską hejtera, już nigdy nie będziesz hejterem.

Czym jest hejt?
 Powiem tak: Szczerość jest potrzebna, gdy pojawiła się prośba wyrażenia opinii, zdania. Gdy jej nie ma, a jest ochota na mielenie ozorem, to wtedy należy iść ... pograć w golfa zamiast się wymądrzać. Jest to odmiana znanej od tysięcy lat mądrej rady, iż milczenie jest złotem.
Wszystko co tę zasadę łamie jest hejtem, a hejterami są nieproszeni goście pełni słów i opinii, nikomu do niczego niepotrzebnych, łącznie z nimi samymi. 

To tyle.

I jeszcze jedno: grupa stała się tak duża, za duża o tych, którzy są tu dla innych powodów niż te które określiłem w zasadach zawartych w przypiętym poście. Dlatego proszę wszystkich, którzy nie są tu z tych właśnie powodów, czyli dla Tatr i naszego z nimi obcowania, zrezygnujcie. Poszukajcie sobie innych grup, lub jeszcze lepiej załóżcie swoją i tam znęcajcie się nad innymi i sobą.

Życzę miłych i pomocnych w spełnianiu się, owocnych w dojrzewaniu wędrówek. Pozdrawiam

Piotr Kiewra






P.s. Z drugiej strony patrząc, od strony tych krytykowanych i hejtowanych, Wasza dojrzałość też wzrasta, gdy stajecie się odporni na hejt, gdy kochacie siebie i góry na tyle mocno, że widzicie i słyszycie, co robią inni, a jednak czujecie się z tym dobrze. Akceptujecie innych takimi jacy są. To jest ich, hejterów problem, nie Wasz.

Tatry akceptują wszystkich tak samo. I tych, co przyszli je podziwiać, i tych co wędrują, by hejtować, bez wyróżniania. I pod tym względem, natura jest od nas ludzi, mądrzejsza.

Panią, która wstawiła post o hejterach chciałbym prosić o kontakt w sprawie współpracy w moderowaniu działań grupy.