Kilka lat temu na jednym ze spotkań dotyczących zdrowia, od
zupełnie obcej osoby usłyszałem historię jej matki.
Dzisiaj mi się przypomniała, bo usłyszałem całkiem podobną,
od jeszcze innej kobiety.
Te dwa zdarzenia przekonały mnie, by o tym opowiedzieć. Być
może te przypadki pomogą też innym.
A przy okazji odkryłem „całkiem nowy” sposób samouzdrawiania.
Oto co przekazała nam kobieta:
Kiedyś moja
mama zachorowała. Zawsze była zdrowa, a jakieś dolegliwości – jeśli się
pojawiały - leczyła babcinymi sposobami, czosnkiem, ziołami, głodówką, więc
nigdy nie chodziła do lekarzy i tym razem nie chciała, lecz w końcu po namowach
całej rodziny, dała się przekonać. Szybko wyzdrowiała, ale po jakimś czasie
znowu coś się przyplątało. Odsiedziała swoje w kolejce do lekarza, ten coś
przepisał i znowu wyzdrowiała. I tak to się od tej pory działo – poprzez
przekonywanie różnych ciotek, sąsiadek i innych „wyedukowanych” i
przemądrzałych członków rodziny, uwierzyła w lekarzy.
Z czasem
uwierzyła w nich mocniej, bo była coraz częstszym u nich gościem. Jej zdrowie
podupadało. Wszyscy wokół i lekarze mówili, że to normalne, bo wiadomo: wiek,
zanieczyszczenie środowiska, zatruta żywność, itd., no i oczywiście, koronny
argument, że „przecież wszyscy chorują”.
No i
faktycznie, zdrowie było coraz gorsze, chorób przybywało.
Chodziła moja
mama do lekarzy: do zwykłych – rodzinnych, do specjalistów, do tych z
bliska, i tych z daleka, do tych „darmowych”, i prywatnych. Za każdym razem,
z oględzin i przeprowadzonych badań, stawiali diagnozę, lub odsyłali dalej. I … prawie za każdym razem przepisywali leki. Tak to było, a
choroby jak nie mijały, tak nie mijały.
Tak leciały
mamie lata …Mama ma już ponad osiemdziesiąt lat i wydawać by się mogło, że słabsze
zdrowie w tym wieku to normalne, ale pochodzimy z bardzo żywotnej,
długowiecznej rodziny, gdzie dziewięćdziesiąt i więcej lat nie były rzadkością.
Mimo
leczenia i w domu i szpitalu, mama czuła się coraz gorzej. W ostatnim roku stan
zaczął się jeszcze gwałtowniej pogarszać. Nie pomagały następne i coraz droższe
leki, najlepsi specjaliści.
Gdy mama
poczuła się już całkiem źle, gdy jej waga osiągnęła trzydzieści parę
kilogramów, gdy wyglądało na to, że nadeszły już jej ostatnie godziny,
próbowałam nadal jakoś ją ratować. Wezwałam pogotowie. Przyjechał lekarz.
Zbadał mamę i znowu coś chciał przepisać. Zapytał jednak, zanim wydał receptę,
jakie leki mama bierze w tej chwili. Opróżniłam apteczkę, by mu pokazać,
to wszystko co lekarze zaordynowali. Zebrała się tego spora reklamówka
wypełniona tabletkami, proszkami, kapsułkami. Lekarz zaskoczony zaniemówił na
chwilę i po kilku chwilach kazał odstawić je wszystkie. Nie mogliśmy uwierzyć,
że tak trzeba, ale mama od tej chwili przestała zażywać cokolwiek i … zaczęła
zdrowieć.
Zaczęła
nabierać sił, odbudowała się jej normalna waga, stawała się z dnia na dzień
coraz bardziej żywotna, ustąpiły bóle… po prostu czuła się lepiej i wyglądała
lepiej. Po kilku tygodniach zaczęła pracować w ogrodzie, chodzić na długie
spacery po wsi, plotkować z sąsiadkami. Po prostu … jakby wstąpiło w nią nowe
życie. Teraz do łask ponownie wrócił czosnek, zaczęła pić noni. Odmłodniała o
dwadzieścia lat … dosłownie „młoda niedźwiedzica na wiosnę”. Pewnego dnia powiedziała: Jeszcze zobaczę wiosenne łąki pełne kwiatów! I tak się stało.
Mijają jej kolejne wiosny, a ona za każdym razem, jak młoda dziewczyna, chadza w kwietniu, maju i czerwcu tańczyć na boso wśród żółtych kwiatów na łące. Tak się cieszy i my się cieszymy tym widokiem.
Mijają jej kolejne wiosny, a ona za każdym razem, jak młoda dziewczyna, chadza w kwietniu, maju i czerwcu tańczyć na boso wśród żółtych kwiatów na łące. Tak się cieszy i my się cieszymy tym widokiem.
I to tyle.
A … jeszcze
nie wszystko … Idąc za mamusi przykładem, odrzuciłam swoje leki. tak samo
zrobiły moje siostry, kilka sąsiadek, mamy koleżanki. I u nich jest podobnie.
Nikogo nie
przekonujemy do odstawienia leków, podajemy jedynie nasz przykład.
Dla mnie ta historia w niczym mnie nie zaskakuje. Anthony
Robbins, cytując wiele autorytetów naukowych, a przede wszystkim psychologów, twierdzi,
że 70, albo więcej procent leków, to zwykłe placeba, czyli nie mają żadnego
pozytywnego działania, a ich „skuteczność” w 100% zależy od naszej wiary w ich
działanie, od przekonania ukształtowanego przez lekarza, od opinii innych
ludzi.
To, że nie mają żadnego pozytywnego działania, nie oznacza,
iż nie mają negatywnego wpływu na nasze zdrowie. Mają. Większość leków to silne
trucizny, które szczególnie w dłuższym okresie czasu miast leczyć, wywołują
choroby. W najlepszym przypadku, na jedno pomogą a przy okazji na wiele
sposobów zaszkodzą.
Wszystkie chemiczne
leki, szczepionki, środki przeciwbólowe mają takie działanie. Jest to napisane
na każdej etykiecie leku.
Te kobiety tego doświadczyły, mogą doświadczyć tego inni, szczególnie wtedy, gdy zażywa się ich dłuższy
czas, gdy bierze się wiele leków jednocześnie, gdy nie oczyszczamy się na
bieżąco z tego co organizm przechowuje po takich specyfikach, gdy witalność i
odporność naszych organizmów jest osłabiona stresem i lekami właśnie.
Gdyby lekarze miast opiekować się naszymi chorobami, bardziej
dbali o zdrowie swoich pacjentów (robią to w interesie producentów leków, a często
i swoim własnym), takich „cudownych” uzdrowień mielibyśmy mnóstwo. Tak sądzę.
I to, tym razem, tyle. Zdrowia życzę!
Piotr Kiewra