niedziela, 11 czerwca 2017

Choroba bankowa*

Opublikowałem ten tekst pod tytułem "Łódka" na innym moim blogu, tym z opowiadaniami, lecz postanowiłem go umieścić również tutaj, bo przecież mówi o zdrowiu ciała, umysłu i ducha. Dodałem tu poniższy przypisek oraz inny tytuł.

Pieniądz jest przyczyną chorób, bo wywołuje obsesję gonienia za rzeczami, obsesję robienia milionów niepotrzebnych rzeczy, spełniania tysięcy pragnień wynikających z porównywania się do innych ludzi i ustanowionych przez nich norm.

Powstaje w tej gonitwie wielkie napięcie, stres, a z niego rozharmonizowanie ciała skutkujące tysiącami chorób.

Byłem chory i widzę, że prawie wszyscy są chorzy. Nie widzą tego, bo myślą, że tak ma być, że taki jest świat, że taki jest cel życia – gonić by mieć i dopiero wtedy być.

Widzę przyjaciół jak cierpią, by przeżyć do kolejnego pierwszego, by spłacić kolejną ratę kredytu, widzę ludzi szperających po śmietnikach, bo nie byli w stanie nadążyć.

To zjawisko gonienia za pieniądzem, za rzeczami, przeliczania wszystkiego na złote, na czas, dostosowywanie się do norm społecznych nazywam chorobą bankową. Tak ją nazwał mój kumpel z podwórka. I o nim dzisiaj.

Zanim znowu, po wielu latach, spotkałem kumpla z podwórka, dotarły do mnie, czy to plotki, czy opinie o nim, że „mu odbiło”, że „zwariował”, że „mu się pomieszało”.

Kilkadziesiąt lat temu bawiliśmy się razem na „podwórku” w naszej rodzinnej miejscowości: graliśmy w piłkę, chodziliśmy po lesie, po wielkiej łące, którą nazywaliśmy prerią, leżeliśmy tam nic nie robiąc, tylko patrząc w niebo i chmury, siedzieliśmy pod samotnym drzewem tamże, lub w wydłubanej z wielkiego pnia sosny, łodzi, która unosiła nas na tafli jeziora.

Tak sobie wyobrażaliśmy życie, że nic nie trzeba robić, tak jak dzikie zwierzęta i ptaki: nie sieją, nie orzą, a żyją, mają się doskonale, są radosne.

Jego ojciec miał małe gospodarstwo rolne i gonił go do pracy w nim: to do pasienia krów, do koszenia, siania, młócenia, itd., a on uważał, że to nie ma sensu, bo ojciec ciężko pracując nie dorobił się niczego więcej, czego, by nie miały „ptaki powietrzne” i inne zwierzęta - jakiegoś lichego gniazda. Nie dorobił się niczego poza licznymi chorobami, krzywymi nogami, bolącymi od pracy rękami, kręgosłupem. Kumpel uznał, że jego życie będzie wyglądało inaczej.    

Ja wyjechałem, on został. Nie widzieliśmy się od tamtych czasów – każdy z nas realizował się osobno.

I pewnego dnia wędrując po swoich „starych śmieciach”, po lasach rodzinnej miejscowości, wokół jezior, po łąkach, wspominałem stare dzieje, wspomniałem kumpla i nasze dzikie wizje.

Postanowiłem jeszcze odwiedzić nasze stare, samotne drzewo na "prerii", i jakież było moje zdumienie, gdy spotkałem go tam, na odludziu, siedzącego, tak jak kiedyś, opartego tyłem o drzewo. On był tak samo zaskoczony jak ja, choć przyznał, że wierzył, że się kiedyś znowu spotkamy i to właśnie w tym miejscu.

Po kilku słowach, zorientowałem się, że szaleństwo i postradanie zmysłów przypisało mu społeczeństwo:

- Tak jest zawsze – społeczeństwo ma cię za wariata, gdy jesteś i pozostajesz sobą, gdy wracasz do źródła, do swojej własnej prawdy, gdy żyjesz zgodnie ze sobą samym, gdy realizujesz swoją wizję. – tak mi powiedział o sobie i o mnie, bo właśnie o mnie słyszał podobne opinie, jak ja o nim.

Usiadłem obok niego opierając się plecami o drzewo – nasze stare, dobre drzewo, naszego wspólnego przyjaciela, powiernika naszych młodzieńczych tajemnic, fantazji, które stały się rzeczywistością.

Oto, co mi opowiedział o sobie, o człowieku, który wrócił do bycia sobą, o człowieku, który stał się jak ptak niebieski, wolny, radosny, dziki.

 - Jako dzieci i młodzieńcy mieliśmy szalone plany i marzenia, i wszystko było w porządku, bo młodzi ludzie mogą być szaleni i dzicy, mogą mieć swoje własne pomysły na życie. Lecz, gdy wchodzisz w dorosłe życie musisz je porzucić, musisz się stać jak wszyscy, musisz grać tak samo jak cała orkiestra, jak społeczeństwo.

 Musisz to samo robić, tak samo myśleć, za tym samym gonić, tego samego się bać. Musisz to samo mieć, to samo mówić, to samo oglądać w telewizji, musisz, tak jak wszyscy, brać kredyty i je spłacać, by mieć dom, lub mieszkanie, by mieć samochód, telewizor – jak wszyscy. W wolnych chwilach masz czytać gazety, takie jakie czytają wszyscy, masz cywilizować ogród, by stał się taki, jak ty – cywilizowany.

Masz się stać maszyną. Tego właśnie chce społeczeństwo – byś stał się maszyną, taką samą, toczka w toczkę podobną do innych maszyn. Nad tym pracują szkoły, rodzice, media, autorytety, religie, cała cywilizacja. W końcu nasza głowa staje się cywilizowana, znika z niej resztka młodzieńczej dzikości i stajesz się … dorosły. 

Wtedy porzucasz resztki swoich wizji, resztki siebie i od tej pory jesteś robotem. Bierzesz pierwszy kredyt (w jakiejkolwiek postaci, bo mieszkanie, które dostajesz jest swego rodzaju kredytem, dom, który dziedziczysz po rodzicach, też nim jest) i … stajesz się niewolnikiem, bo masz zobowiązania: jesteś przywiązany jak koń mojego ojca powrozem do kołka na łące, jak krowa do pastwiska, świnia do chlewa, pies do budy.

Rozchorowałem się i ja na tę chorobę. Odziedziczyłem ją. Podejrzewam, że ty również.
I po co mi to było? Przecież widziałem przykład mego ojca, wszystkich sąsiadów i wszystkich innych ludzi. Niczego się nie dorobili, poza chorobami ciała i głowy, poza smutkiem, cierpieniem i … niewolą.
Później brniesz dalej, przywiązujesz, niewolisz innych: wychowujesz na swój kształt i podobieństwo swoje dzieci i wnuki, bierzesz na łańcuch nie tylko swojego psa, ale i rodzinę, przyjaciół. Wszystko ogradzasz murem, zamykasz w klatce: fizycznej i mentalnej klatce.

I cierpisz, bo musisz cierpieć, bo tak cię nauczono, że cierpienie wynika z natury człowieka i że trwa dopóki nie skończy się twoje istnienie, albo dłużej …

Nikt ci nie powie, musisz się sam o tym dowiedzieć, że jego przyczyna jest zupełnie inna i że to właśnie ono temu służy, by odkryć prawdę i to odkryć ją teraz, a nie później.

Ludzie patrzą na świat przez pryzmat pieniędzy i materii. Robią to od tysięcy lat. Materia, coś, co tak naprawdę, wg fizyki kwantowej, nie istnieje, stała się spoiwem cywilizacji. Pieniądz stał się centrum wokół, którego kręci się społeczeństwo. 

Tak myślę, gdy pojawiły się pieniądze (w jakiejkolwiek formie), zniknęła ze świata miłość. Miłość i pieniądze nie mogą istnieć razem, obok siebie. Może istnieć albo miłość, albo pieniądze.

Tak samo jest z wolnością: gdy pojawiły się pieniądze, musiała zniknąć ostatecznie wolność.

Tak, rozchorowałem się na tę chorobę. To jest przyczyna wszelkich chorób, gdy za pieniądzem znikają miłość i wolność, pojawiają się wszelkie choroby. Miłość i wolność uzdrawiają, pieniądze – materia, rozharmonizowują, pozbawiają podstaw zdrowia.

Nazywam tę chorobę – bankową, chociaż w przeszłości nadawałem jej różne nazwy. 
Tak było ze mną, tak jest z miliardami ludzi i z tobą. 

Łatwo ją rozpoznać, gdy czujesz, że brak pieniędzy i czegokolwiek z materialnych rzeczy (ja bym dodał od siebie, że nie tylko czegokolwiek, ale i kogokolwiek) jest w stanie popsuć radość życia, ale i wtedy, gdy dostatek sprawia przyjemność.

To oznaki, iż daliśmy się zmanipulować i zostaliśmy zaprogramowani na niewolników. Pieniądze są środkiem nasennym, gdy żyjemy, by zarabiać i je zdobywać - takie życie to sen na jawie.

Któregoś dnia, chyba tutaj pod drzewem, gdy już się mocno nacierpiałem, nasz przyjaciel swoją ciszą mi to wyszeptał: „Cierp więc dalej .... aż się obudzisz.”

Wtedy to przypomniała mi się nasza, dziecinna i młodzieńcza wolność. Wtedy to zrozumiałem, że jako dzieci i nie zatruci jeszcze „dorosłością” młodzieńcy, byliśmy sobą. Wtedy to na powrót zapragnąłem…  być.
Wtedy to stałem się na powrót szalony, dziki i … zdrowy. Zniknęło ze mnie wszelkie napięcie, przestał mnie boleć kręgosłup, spracowane ręce, kolana, przestała mnie boleć głowa. 

Gdy tylko powiedziałem o mojej decyzji paru osobom, odsunęli się ode mnie, bo uznali, że postradałem zmysły. Sprzedałem mój bardzo ucywilizowany dom i ogród, samochód i całą niepotrzebną mi materię, spłaciłem kredyty. Uwiłem sobie tylko gniazdko jak te liche ptasie gniazda i od tej pory tak żyję.

Patrzę na świat i widzę jasno: A oni ciągle handlują swoim czasem, wysiłkiem, walką, zdrowiem, życiem. Ktoś nam wmówił, iż praca czyni z nas człowieka. .. tak to prawda ... jesteśmy ludźmi ... lecz żebrakami ... żebrzemy dla utrzymania się w statusie członka społeczeństwa.

Społeczeństwo to wynalazek właścicieli niewolników.  Ci właściciele to też  niewolnicy ... choć oni tego tak nie widzą.

Nadchodzi dla każdego taki moment, że się zastanawiamy  ... jaki ma sens życie dla ciułania groszy i spłacania rachunków, rat kredytów? Jaki ma sens życie bez widzenia i czucia tego, co nie jest, i nie może być przeliczone w pieniądzu?
Jaki sens ma praca zasłaniająca wszystko, co wartościowe i piękne, ale czego nie da się kupić i sprzedać?

Jaki sens ma inne życie niż siedzenie pod drzewem i obserwowanie ludzi robotów i ludzi maszyn? Tylko to ma sens. Tak. Bycie robotem i maszyną nie ma sensu .... bo roboty i maszyny nie mają serca i duszy ... nie przeżywają bezprzyczynowej radości, nie są bezinteresowne. Nie sprawia im szczęścia po prostu - bycie ... siedzenie pod drzewem i obserwowanie.

I to jest tak: gdy wróciłem do siebie, do źródła, do naszej młodzieńczej wizji, by nic nie robić i żyć miłością i cieszyć wolnością, ozdrowiałem na ciele i w umyśle, ale społeczeństwo uznało, że wtedy właśnie się rozchorowałem. 
Czyli wszystko jest na odwrót, ale społeczeństwo już nie jest moim właścicielem, ja nim jestem. Stałem się nikim dla społeczeństwa i dla siebie samego … i jest mi z tym lekko.

Już teraz, wreszcie, rozumiem słowa Jezusa i innych mistyków, o staniu się na powrót jak dziecko i myślę, że na tym polega dorosłość – dojrzałość, na zrozumieniu tego.

I jeszcze jedno, tak czuję, że właśnie na tym polega zbawienie, że właśnie w ten sposób, tak jak my, siedząc pod drzewem i obserwując siebie, i wszystko wokół, można odkryć ścieżkę do niego.
Pamiętam naszą „dłubankę”, łódkę, unoszącą nas na wodzie, teraz moje życie, unosi mnie jak ta łódź - nie ja decyduję o kierunku i przeznaczeniu, lecz wiatr … i tak chcę żyć. A że innym to nie pasuje, no cóż … to moja łódka i są w niej tylko zdrowi – uwolnieni od choroby bankowej.


Zgodziłem się z każdym jego słowem, bo jesteśmy przecież z jednego podwórka, z jednej ulicy, z jednej „prerii”, z tego samego drzewa, z tej samej wizji, z tej samej dziczy. I tak samo jesteśmy szaleni, lecz to nasze szaleństwo nas uzdrowiło.

*Jest ta choroba częścią jeszcze większej choroby dotykającej człowieka -ludzkość, ale o tej innym razem.


Piotr Kiewra 

niedziela, 4 czerwca 2017

Pełna świadomość „Sekretu”, czyli niepotrzebne „chcenie i niechcenie”

Pewnego razu, przy okazji rozmowy z ciocią o jej narzekających i negatywnych koleżankach, zapytała:

- Piotrze, znasz „Sekret”, film o naszym myśleniu?

- Tak. – padła krótka odpowiedź. A ciocia na to z wyrzutem: - To dlaczego mi o tym nie mówiłeś? Czyżbyś też brał udział w spisku elit rządzących światem?

To drugie pytanie zadała śmiejąc się od ucha do ucha.

- Ciociu, mówiłem ci o tym z milion razy, lecz chyba nie słuchałaś. Może nie użyłem tego słowa „sekret”, ale mówiłem ci, że swoim myśleniem kreujesz swoją rzeczywistość, że swoimi słowami i myślowymi obrazami ustalasz swoją przyszłość, ale widocznie traktowałaś to z przymrużeniem oka, a teraz oglądasz film i naraz wierzysz we wszystko, co tam mówią.

- A co, nie mam wierzyć? – ripostowała.

- Nie o to chodzi, ciociu. Świadomość „sekretu” jest potrzebna, lecz potrzebna jest pełna jego świadomość, a nie tylko część. – odpowiedział.

- Nie rozumiem, Piotrze. Czyżby w tym filmie nie powiedziano wszystkiego? – pytała zaniepokojona.

- Powiedziano, ile powiedziano, lecz to nie od tego zależy co tam powiedziano, tylko kto to ogląda i co widzi, i słyszy. – odpowiedział Piotr, lecz po minie cioci można było się zorientować, że nadal nie jest zadowolona z jego wyjaśnień i od razu, jakby na potwierdzenie, znowu zapytała:

- Czy chcesz przez to powiedzieć, że nie zrozumiałam „Sekretu”? Chcesz przez to powiedzieć, że jakość mojego życia, to kim jestem i jak żyję świadczy o jego zrozumieniu, lub jego braku?  Chcesz przez to powiedzieć, że przeszkadzać mi w tym może moja wiedza, poziom dojrzałości, przekonania, a przede wszystkim sposób myślenia, że rozumiem tak jak chcę rozumieć i wybieram to, co jest, wg mnie korzystne i wygodne, i z jakichś powodów wydaje się potrzebne, a resztę odrzuciłam i … już? Czyż tak?

- Dokładnie, ciociu. Wolimy w innych widzieć ich błędy i niedoskonałości, tym samym zrzucając odpowiedzialność, za to co się dzieje w naszym życiu ...  – nie dokończył, bo ciocia już wtrąciła następną porcję spostrzeżeń:

- Zauważyłam Piotrze, że wszystko w moim życiu jest odwrotnie. Dostaję to czego się boję, przychodzi do mnie to, od czego uciekam, a to za czym ja gonię, ucieka ode mnie. To co wyrzucam wraca do mnie, to co chcę naprawić, psuje się jeszcze bardziej, to co mnie denerwuje w innych, odkrywam w sobie samej. Kultywuję w sobie spokój, a staję się wulkanem, szukam radości, a znajduję smutek, chciałabym czynić dobro i dobrą się stawać, a czuję, że jest we mnie wiele zła, szukam miłości, a znajduję nienawiść i strach. Staram się być sobą, a tak naprawdę, ciągle do mnie wraca pytanie, jak być sobą? W ogóle jest we mnie wiele pytań …

Opowiedz mi Piotrze, proszę, trochę o sekrecie! Opowiesz?   

- Ciociu, jakby ci to … powiedzieć … Ciociu, ludzie rozumieją pewne treści przez pryzmat swoich wcześniejszych doświadczeń, swojej dotychczasowej wiedzy i zauważają to, co chcą zauważyć, a „materia”, która jest dotknięta w „Sekrecie” jest wyjątkowo delikatna, ale za to potężna. To obosieczna broń, narzędzie, które niemądrze używane zabija, niszczy, zakłóca porządek, unieszczęśliwia, tworzy zło. 

Myśli nie tylko kreują dobre i potrzebne nam rzeczy, materializują je, ale – niestety - w większości przypadków, materializują też to, czego nie chcemy, to czego się boimy. Dostajemy odwrotność tego o czym śnimy, bo na co dzień, w większości chwil naszego życia, wypełniają nas myśli pełne złości, nienawiści, oczekiwań wobec innych, oczekiwanie miłości, rzeczy, dostatku, szczęścia, nieobecności bólu i cierpienia. Boimy się chorób, a je przyciągamy i zapominamy, że to właśnie zapomnienie o potędze sekretu, o jego obosieczności to sprawiło. Nie przypisujemy sobie takich rzeczy, nie bierzemy pod uwagę swojej destrukcyjności, tego, że to nasze przeszłe myśli sprawiły.

Wierzymy, że można się stać bogatym poprzez „Sekret”, poprzez użycie mocy naszych myśli, naszej wyobraźni, naszej wizji, a nie wierzymy, że nasze ubóstwo, czy cierpienie jest wynikiem tych samych myśli, niedowierzania, niewiary, nieufności, lęków, strachu, albo tłumienia tych niechcianych, czy też wizualizacji jakichś katastrof, nieszczęść, osamotnienia, które mogą nas spotkać.

Naszymi przeszłymi myślami lub tymi, które aktualnie defilują przez naszą głowę, nasz umysł, wyrządzamy szkodę innym i sobie. W myślach, w naszych marzeniach, tych sennych, czy raczej częściej na jawie, wykorzystujemy innych, wywyższamy siebie kosztem innych, sprawiamy w wizjach, że czują się poniżeni, gorsi, nieszczęśliwi, albo też robimy tak sobie samym, tworząc wizje nieszczęśliwych siebie, co ma sprawić, że inni się nad nami zlitują, zainteresują, zaczną nam sprzyjać, obdarują nas czymś, pokochają. Nie rozumiemy, że to te właśnie myśli „stworzyły” nasz obecny świat, nie czujemy się za to odpowiedzialni. Chcielibyśmy dobrych rzeczy dla siebie i mamy pretensje do świata, że ich nie doświadczamy, a nie czujemy się odpowiedzialni za stworzenie bałaganu, chaosu, niepokoju, ubóstwa, bólu i cierpienia wokół, i w nas samych. Oceniamy, sądzimy innych, przypisujemy im zło, wierzymy, iż to działanie i tylko działanie się liczy, a nie zdajemy sobie sprawy, że nawet mając dobre intencje, chcąc czegoś dla innych, lub dla siebie szkodzimy im i sobie. Na przykład, modliłaś się kiedyś, by spotkać przystojnego i męskiego faceta i wymodliłaś to. No i co? Co się zdarzyło po latach? – zapytał, ot tak, nie kierując pytania do cioci, jednak ona natychmiast odpowiedziała na nie.

- Nieszczęście, cierpienie dla mnie i dla wielu innych osób. Tak, rozumiem, nie zdajemy sprawy z konsekwencji swoich wizji, swoich oczekiwań wobec świata i ludzi, z ustalania porządku świata wg swojej fantazji, wg swojego widzimisię. No tak. Tak się dzieje. I pewnie tak jest codziennie z miliardami innych modlitw, czynimy wielkie zamieszanie swoimi, często sprzecznymi modlitwami, swoją interesownością, tym, że tak naprawdę chcemy się targować z Bogiem, tym, że tak naprawdę mu nie ufamy, że nie wierzymy w jego wizję świata. To nasze wielkie ego chce uczynić nas władcami świata, a tak naprawdę nie mamy żadnych podstaw, by rządzić, by decydować, by prosić, by szukać, bo Bóg przecież wie, co dla nas dobre, i to wie już do samego końca, do kresu naszych dni. Czyli niepotrzebnie się wysilamy. Niepotrzebnie, nie tylko używamy wioseł, ale też zupełnie bez potrzeby zatruwamy sobie głowę myśleniem. Czyli myślenie to raczej choroba niż … Zgadza się?

- Dokładnie. Większość naszych myśli jest chorych, niepotrzebnych, szkodliwych, a my je wypuszczamy w świat, tworzymy bałagan. Z tego nie zdajemy sobie sprawy, albo nie chcemy być tego świadomi. Takie jest w tym niebezpieczeństwo, ciociu.
Natworzyłaś w swoim życiu wiele rzeczy, których pewnie się wstydzisz, lub będziesz wstydzić, dlatego …

- No, no, jestem ciekawa, powiedz, co mam zrobić, by to cały sekret stał się moim udziałem, bym była świadoma jego pełni? – przerwała, czując, iż ciekawość ją rozsadza.

- Dlatego, jeśli nabywasz świadomości „Sekretu”, to przyjmij tę pełną jego świadomość. Bo nasze myśli, są tak samo niebezpieczne, jak i twórcze, mogą być tak samo dobre, jak i złe: zakłócają porządek świata, wprowadzają niepokój i wojnę, biedę i cierpienie. Mamy dobre intencje, a skutek jest odwrotny. Od początku cywilizacji ludzie walczą o pokój, o dobro, a co osiągają?

Dlatego każdy człowiek, który wchodzi w „posiadanie sekretu” powinien posiąść pełną świadomość tego, czym on jest. Każdy potrzebuje medytacji, by nauczyć się obserwować to narzędzie, jakim jest nasz własny umysł, by zyskać nad nim władzę, nie pozwolić mu na przejęcie władzy nad nami, bo wtedy dzieje się to … co się dzieje.
Ciociu, do tej pory, moje i twoje myślenie było szkodliwe i dla świata i dla nas samych. Wystarczy spojrzeć na nasze życie i na świat, który wykreowaliśmy naszymi myślami. To nasze dzieło – moje i Twoje.

Jedyny sposób by to zmienić i naprawić to zmienić myślenie, to obserwować myśli bez ich oceniania i … nic więcej nie robić. I ciociu nie jest naszą misją dokonywać tych zmian u innych, tylko u siebie. Wszystko się zaczyna i kończy w nas, więc tylko nas dotyczy ta zmiana. Tylko nas i naszych przeszłych, i obecnych myśli. Potrzebujemy oczyszczenia z przeszłości i … obserwowania. To wszystko. I dobrze mówisz, nawet wiosła są nam niepotrzebne, rzeka nas zaniesie, gdzie ma zanieść. – skończył.

- No dobrze, czyli bardziej niż nasze „chcenie”, liczy się nasze „niechcenie”? – zapytała chcąc podsumować.

- Ciociu, jedno i drugie jest niepotrzebne, bowiem tak samo niebezpieczne jak nasze lęki, są nasze pragnienia. Swoimi pragnieniami i obawą przed ich niespełnieniem okazujemy – dokumentujemy swoją ufność, wolność, prawdę o wielkości naszego współczucia i akceptacji siebie i wszystkiego, a tak naprawdę – zauważ! – ich przeciwieństwo.

Jak być sobą? Totalnie zaakceptować wszystko i … znikną pytania.
Tak, totalna akceptacja likwiduje pytania, „chcenie i niechcenie”, czyli pragnienia i lęki, pozwala poczuć prawdziwego siebie. Uwalnia totalnie od wojen, napięć, smutku, nieszczęścia, cierpienia … To wszystko. Taka akceptacja jest wynikiem obserwowania swoich myśli – medytacji. Niczego więcej nie trzeba. Tak mało, a tak wiele … albo odwrotnie: tak wiele za tak mało. – uśmiechnął się dając do zrozumienia, że skończył.

- Świetnie Piotrze, tego potrzebowałam. A teraz zobaczymy, na ile nam się uda o tym pamiętać, jak głęboka będzie nasza medytacja i jaka będzie ta nasza świadomość? Po owocach to poznamy. Zgadzasz się Piotrze?

- Dokładnie się z Tobą, ciociu, zgadzam. – potwierdził.

I śmiali się oboje w głos.


Piotr Kiewra