czwartek, 13 kwietnia 2017

Pamiętaj! To też minie!

Kiedyś w pewnej dużej księgarni, w moim ulubionym dziale, kobieta przyglądała się moim poszukiwaniom. Gdy tak przekładałem jedną pozycję za drugą, przemówiła z uśmiechem:
- Warto przeczytać wszystkie! Jedna z nich uratowała mi życie.

- Tak, warto. Czuję to. A odkładam te, które znam. – odpowiedziałem i od razu dodałem pytanie:
- Naprawdę książka uratowała ci życie? Możesz o tym opowiedzieć? Proszę!

Usiedliśmy w innej części galerii handlowej, poza księgarnią, i tu trzymając w rękach świeżo zakupioną książkę rozpoczęła swoją opowieść:

- To krótka historia i całkiem niedawna, bo na książki tego duchowego mistrza natrafiłam jakieś trzy, niecałe cztery lata temu. Chyba nie przypadkiem trafiłam … ot, najpierw dotarło z różnych źródeł kilka jego cytatów, a później w jednej z internetowych księgarni znalazłam recenzję jednej z jego książek i postanowiłam zamówić. Od pierwszego zdania tej książki pochłonęła mnie a ja ją, a później następną i następną.

Ale do rzeczy … Mówię, że nie przypadkiem spotkałam Osho, bo w moim życiu wydarzały się i wojny, i rewolucje. Pogubiłam wszystkie drogi, czułam się tak nieszczęśliwa i porzucona, niespokojna, rozharmonizowana, cierpiąca, że uciekłam od ludzi i świata w jakieś użalanie się nad sobą, a przede wszystkim w obwinianie innych. 
Na skutki nie trzeba było długo czekać, zaczęłam chorować, wszystko zaczęło mnie boleć, aż w końcu wykryto u mnie raka. Przepisano chemię i operacje, ale uciekłam ze szpitala, zamknęłam się w moim mieszkaniu i wtedy … zaczęłam oglądać seriale i czytać jakieś książki, aby nie myśleć, aby – przynajmniej na chwilę – zapomnieć, poczuć ulgę.

To mi pomagało. Seriale i książki zapewniały mi chwilową przyjemność bycia w innym świecie. Chwilową, bo gdzieś musiały być momenty bez telewizora i bez książki i wtedy ból psychiczny a wraz z nim i fizyczny, wracały i to z tysiąckrotnie większą siłą. W takich chwilach czułam, że umieram, że goni mnie czas, a ja jedynie uciekam i to ostatkiem sił.

Gdy skończyłam wszystkie książki ze swojej biblioteczki, zaczęłam wypożyczać, a później też kupować w księgarni i przez internet. Niewiele z tego, co czytałam zostawało we mnie jako mądrość, raczej były to śmieci, niepotrzebna mi wiedza o świecie, innych ludziach, ich problemach, zmartwieniach, chorobach. W pewnym momencie poczułam, że nie dość, że mam swoją własną chorobę, to odchorowuję też nieszczęścia, zmartwienia i choroby innych ludzi.

Postanowiłam poszukać czegoś innego, czegoś, co nie byłoby powielaniem na papierze problemów innych ludzi i moich własnych, ale czymś innym. Nie wiedziałam, czego szukać i zaczęłam wybierać wg tytułów i recenzji.

W pierwszych sześciu już nie było problemów, ale też nie było też tego, co szukałam.
 W siódmej – tak, dokładnie to pamiętam, w siódmej – trafiło w moje serce i duszę jedno zdanie, jak nic wcześniej w moim życiu. Było krótkie i niby zwykłe, tylko trzy słowa, ale za to jaka głębia: TO TEŻ MINIE. Tak to brzmiało:
PAMIETAJ! TO TEŻ MINIE!

Nie wiem, dlaczego akurat to zdanie mnie zastrzeliło, odwróciło o 180 stopni, ale tak się stało. Poczułam, jakbym przez jakąś otwartą bramę weszła do zupełnie innego świata.
Zapaliły się we mnie jakieś światła, znikła ciemność, pojawiła się nadzieja i odrobina wolności. Z każdym dniem jednak ta wolność rosła: a to od problemów, od zmartwień, od przeszłości, od oczekiwań i pragnień, i w ogóle od myśli. Poczułam, że staję się coraz lżejsza. A najdziwniejsze, że gdy odstawiałam książkę, nie wracały problemy, czarne wizje – złe myśli.

Powtarzałam sobie za Osho:
Dzień przemija za dniem. A za każdym z nich przychodzi noc. Przemija jesień i zima, nadchodzą wiosna i lato … i przemijają. Góry i doliny w naturze przemijają. Góry i doliny życia przemijają. Chmury i słońce, miliardy istnień, moje ciało przeminie, moja pamięć przeminie … i moja choroba przeminie.

I nagle coś mnie tknęło … czułam się zdrowa. Naprawdę! Naprawdę, czułam, że nie ma we mnie choroby, że jestem od niej wolna, że przeminęła – tak jak wszystko inne. Nie, nie badałam się, ale tak czułam.

Gdy poszłam się zbadać, lekarze oniemieli. Nie mogli zrozumieć, że bez chemii, naświetlań i operacji, bez leków, moje ciało ozdrowiało. Powtarzali badania i wyszło, że jestem zdrowa. Ja to czułam, gdzieś w sobie, moje ciało się cieszyło, ale i moja głowa była spokojna, ale oprócz tego poczułam, że mam w sobie jeszcze coś, jakąś nieznaną moc, która może wszystko. Może też uzdrawiać. To dzięki tej książce i temu jednemu, jedynemu zdaniu: PAMIĘTAJ! TO TEŻ MINIE! wszystko się odwróciło.

Od tej chwili czytam książki Osho, jedną za drugą. One mijają, tak jak wszystko inne, ale jednak coś pozostawiały. Okazało się, że nie przemija prawda, miłość, wolność, akceptacja. Przemija materia, przemija ciało, przemijają smutki, przyziemne radości, wszystko przeminie, tylko moja prawda zostanie.

Zostaję „ja” – świadek patrzący na to wszystko.
On mi mówi, a właściwie to inaczej – gdzieś między słowami coś się pojawia i pozostaje. Ono się pojawia dzięki jego słowom we mnie. 

Wtedy czułam, a teraz jeszcze mocniej, że dzięki niemu odzyskuję to, co moje, że natrafiłam wreszcie na źródło prawdy, miłości – wszystkiego. To źródło bije we mnie i biło zawsze, lecz spałam, byłam zaślepiona, żyłam w ciemnym pokoju.

Tak, to zdanie: PAMIĘTAJ! TO TEŻ MINIE … od niego wszystko się zaczęło.
Coś mi szeptało, gdzieś w duszy i sercu: Zostanie to, co wieczne, więc się nie martw. Wszystko też minie: minie choroba, nieszczęście, cierpienie, ból strach. Naprawdę minie. 
Dlaczego miną? Bo przemija wszystko, co jest nieprawdziwe, tylko prawda pozostaje.

Poczułam w tym głębię. Zrozumiałam to sercem i duszą. Uświadomiłam sobie, że skoro jesień i zima przemijają, noc przemija, ludzka, zwykła miłość przemija, to i choroba przemija. Skoro nie mogę zatrzymać na stałe przy sobie wiosny i lata, słonecznego dnia, ludzkiej miłości, to dlaczego, do licha, próbuję zatrzymać chorobę? No tak, martwiąc się, przejmując się nią i sobą, przywiązuję się do niej, kurczowo się jej trzymam. I wtedy właśnie to jedno zdanie: „Pamiętaj! To też minie” sprawiło, że puściłam, przestałam ją zatrzymywać na siłę swoim strachem, zmartwieniem, smutkiem, ucieczką.

Naprawdę poczułam to gdzieś głęboko w sobie, jak coś mnie opuściło, przestało mnie ssać, przestało mnie straszyć.Przestało być mi potrzebne. Zresztą odczułam, że nie mam żadnych potrzeb – że jestem wolna. I to jest piękne. To uczucie daje tyle radości …

 I minęło.
Teraz wiem, że strach zatrzymuje, a akceptacja to otwarte drzwi i okna, to przepływ, to poddanie się, więc wszystko mija.
I jeszcze jedną wielką rzecz – nie-rzecz – odkryłam: ufność. Zaufałam więc sobie, życiu i temu, że to też minie i … ufam. Bezwarunkowo ufam. Czuję to.

Takie było przesłanie mistyka i tym przesłaniem, tą książką mnie uratował. Od tej chwili zdrowiałam. Czułam jak od głowy poczynając, wszystko się we mnie naprawiało. Czułam to.
Nie odwiedzałam lekarzy – zresztą nawet nie chcieli mnie, bo twierdzili, że skoro uciekłam ze szpitala, to oni nie biorą odpowiedzialności za moje zdrowie. No i cieszę się, bo wreszcie doznałam objawienia: to ja jestem za wszystko, co dotyczy mnie odpowiedzialna.

No i do tej pory chodzę po świecie i śmieję się, mówię, głoszę, a przede wszystkim cieszę się, że wszystko minie, naprawdę wszystko. To sprawia mi radość, to uzdrawia.  
Ot i cała historia.

Jedna książka. Do mnie trafiło to zdanie, do ciebie – być może inne, dlatego wejdź we wszystkie.
Pamietaj! To też minie.

I pamiętam. I Tobie też przekzuję tę moc pamiętania: TO TEŻ MINIE!


Piotr Kiewra

piątek, 7 kwietnia 2017

Cud matczynego przytulenia

Trafiają do mnie ludzie z pięknymi historiami. Nie wiem jak to się dzieje, ale się dzieje. Oto jedna z nich. Opowiedziała ją, przy okazji dłuższej i głębszej rozmowy, również na tematy duchowe, moja znajoma - Bogusia.

Spotkałam kiedyś na Wschodzie człowieka. Był młody, wysportowany, pełen życia, pochodził z dalekiego kraju. Rozmawialiśmy o zdrowiu, o życiu i śmierci, bo wspomniał mi o swoim zmartwychwstaniu … *

Jako małe dziecko, chłopiec nieustannie chorował. Czepiało się go wszystko, a największy problem miał z płucami i sprawami neurologicznymi. Cały czas brał leki i bywał w szpitalach, lecz było coraz gorzej.

Gdy miał dziesięć lat jego stan się pogorszył i trafił znowu do szpitala i mimo leków, leczenia, wysiłków lekarzy … umarł.

Aparatura podłączona do niego wykazała, że przestał oddychać a jego serce przestało bić. Nie pomogła reanimacja, leki, natychmiastowe działanie lekarzy (a trzeba wiedzieć, że był to duży i dobry, renomowany szpital w stolicy kraju, dobrze wyposażony, a w nim najlepsi lekarze) nic nie pomogły. Nie udało się go uratować.
Lekarze poinformowali o tym fakcie rodzinę. 

Matka natychmiast wbiegła do zmarłego syna, objęła go, przytuliła do serca i zaczęła szeptać jakieś (chyba buddyjskie) mantry.

Trwało to z godzinę. Nikt nie był w stanie w tym czasie zabrać jej od syna, wyzwolić jego ciała z jej uścisku, z jej przytulenia.

W pewnym momencie syn odzyskał oddech i tętno. Gdy przybiegli wezwani lekarze, stwierdzili, że chłopiec żyje. Był nieprzytomny, jednak żył, a oni mówili, iż nie rozumieją jak to się mogło stać, że medycyna tego nie rozumie i nazwali to cudem. 

Orzekli jednak, iż ponieważ chłopiec przez ponad godzinę nie oddychał, jego serce nie biło, to na pewno nastąpiły nieodwracalne zmiany w mózgu i dziecko nie będzie mówić, nie będzie samodzielne, straszyli, iż będzie „roślinką”.

Jednak z czasem chłopiec otworzył oczy, wróciła mu przytomność i mało tego, że mówił, chodził, jest samodzielny, to od tej pory już nigdy nie chorował, jego problemy neurologiczne i z płucami skończyły się bezpowrotnie.

Gdy z nim rozmawiałam miał już kilkanaście lat więcej, był trenerem, zdrowym, sprawnym człowiekiem, pełnym energii i pełnym wdzięczności, nie tylko dla tak bardzo kochającej go matki, ale w ogóle pełen wdzięczności, dla egzystencji – Boga, świata i jego tajemnic, a szczególnie wobec tajemnicy życia i śmierci.

Tą tajemnicą jest miłość dająca i ratująca życie, ale też je odbierająca, ofiarowująca zdrowie, pomagająca je odzyskiwać. 

Taką jest miłość matki - matczyne serce i miłość w ogóle, jest nią przytulenie, lecz przede wszystkim miłość, która może wszystko. 

Ona może sprawiać cuda, tylko trzeba ją odkryć, nosić ze sobą i nią się dzielić. Nie tylko ze swoim dzieckiem, lecz ze sobą, z innymi istnieniami, z całym światem.

Miłość to najpotężniejszy "lek", miłość ma największą moc. Nic nie ma większej mocy niż miłość.

Znamy tę moc ze świętych pism, lecz nie zawsze w nią wierzymy, rzadko jej ufamy.

Wraz ze znajomą doszliśmy do wniosku, iż warto o tym mówić, gdyż świadectw wielkości miłości nigdy za wiele. Takich może być więcej, jej owoce mogą się przydarzać codziennie i każdemu. Dlatego tę historię opowiadamy i Tobie.


Piotr Kiewra i Bogusia della Porta

*Fotka wykonana w czasie tej rozmowy z cudownie ocalonym mężczyzną