czwartek, 19 stycznia 2017

300 kg

Kiedyś w czasie jednej z moich wędrówek po Tatrach, potknąłem się. Nie w jakimś trudnym, niebezpiecznym, eksponowanym miejscu, lecz na prostej ścieżce. Filmowałem coś i po prostu: bach! Pozbierałem się szybko i ruszyłem dalej, obiecując sobie na przyszłość większą uważność. Za sobą usłyszałem kobiecy głos: 
- Gratuluję siły i sprawności! Szybko się podniosłeś. Dla wielu, to trudna sztuka – podnieść się z upadku …

Zatrzymałem się, odwróciłem w tył przypatrując się drobnej, już nie młodej, lecz młodzieńczo wyglądającej kobiecie. Powiedziałem: - A dziękuję. No tak, upadki wzmacniają. Doświadczyłaś tego? Prawda?
- Skąd wiesz? – zapytała zdziwiona.
- Widzę, czuję, że dostrzegasz u innych to, co było twoją słabością. Zgadza się? – odpowiedziałem, pytając. A ona, po chwili zastanowienia:
- Przeniknąłeś mnie. Potrafisz zajrzeć … To niesamowite! Magiczne! Aż poczułam dreszcze. Jak ty to robisz?
- Opowiesz mi o twoim upadku? – poprosiłem.

Trochę skrępowana, lecz z uśmiechem powiedziała:
- Dobrze, opowiem. Lecz proszę, ty nie upadaj, nie potykaj się! I jeszcze … powędrujmy razem! Dobrze? Ok.? 

- Ok., powędrujmy i obiecuję! – z ręką na sercu i również z uśmiechem zgodziłem się.
Ruszyliśmy. Nie zmieściliśmy się na wąskiej ścieżce, by iść obok siebie, więc poprosiła, by mogła iść za mną. Szliśmy podziwiając góry i doliny, oddychając naturą. 

Trochę to trwało, zanim zaczęła mówić. Na początku, czy to ze wzruszenia, czy to ze skrępowania przed nieznajomym człowiekiem, trochę cedziła słowa, lecz już po paru chwilach, otworzyła się i z jej ust popłynęła historia. Popłynęła jak górski potok, żwawo, z życiem, choć czasem bardziej leniwie, jakby ten strumień zbierał siły na czekające go przeszkody.

- Kiedyś, może więcej niż paręnaście lat temu, … nieważne … No więc, szłam. I na prostej drodze, zimą, na śliskim, trochę nierównym chodniku, w mojej miejscowości, przewróciłam się. I … nie mogłam się podnieść. Przede mną, obok mnie, za mną, szli koledzy, szły koleżanki, i … wszyscy się śmiali. Obok stali jacyś ludzie, dalej byli ludzie, też się śmiali. Cały świat się ze mnie śmiał.

Nikt mi nie pomógł. Może niektórzy chcieli, wahali się, ale nie pomogli. Sama nie wiem, czy chciałam, by mi ktokolwiek pomógł. Chciałam się podnieść, ale nie mogłam. Próbowałam, na różne sposoby. Czułam się upokorzona, zgnębiona, wręcz zabita tym śmiechem, tym, że wszyscy ze mnie mieli świetny ubaw.

Płakałam, byłam wściekła. Chciałam się zapaść pod ziemię, umrzeć. Było mi wszystko jedno, byle nie cierpieć, byle już to widowisko się skończyło. Odtrąciłam wszystkie ręce, krzyczałam płacząc, by już wszyscy sobie poszli. Wpadłam w furię, powiedziałam, że nie wstanę póki wszyscy nie znikną mi z oczu. Nikt już się nie śmiał, zrobiło się im mnie żal, ale ja nie pozwoliłam sobie pomóc. I czekałam. Leżałam na chodniku i czekałam, aż ostatnia osoba zniknie za zakrętem. Wtedy spróbowałam się podnieść. Chciałam ze sobą skończyć, wskoczyć gdzieś do rzeki, pod pociąg, zeskoczyć z jakiegoś dachu, ale nie byłam w stanie do takiego miejsca dojść. Wszędzie było za daleko, za wysoko, za trudno. Uzmysłowiłam sobie, iż byłam, za słaba, za mało sprawna, za ciężka, by się zabić.

Tak, byłam za ciężka. Ważyłam wtedy ponad 200 kg, grubo ponad dwieście. Im bardziej chciałam być szczupła, im bardziej pragnęłam być normalna, tym bliżej byłam 300 kg. Gdzieś we mnie, od małej dziewczynki, była we mnie obsesja trzystu kilogramów, może dlatego, że kiedyś zapytałam babcię, ile ona waży, a ona taką właśnie mi liczbę rzuciła.

Robiłam, co mogłam, jadłam mało, próbowałam ćwiczyć, ale tyłam. Nie wiem skąd się te kalorie we mnie brały. Może z oddychania, bo oddychałam jak parowóz. Jakikolwiek ruch powodował u mnie takie zmęczenie, tak mi przyspieszał oddech, że zatykało mnie to. Może słońce karmiło mnie energią. Nie wiem. Prawie nic nie jadłam, a tyłam. Pragnęłam, jak inni, biegać, jeździć rowerem, pływać, skakać, chodzić po górach, ale gdzież tam … Im większe było moje marzenie, tym większe miałam ciało.
Naprawdę, nie chciało mi się żyć.

Zawsze czułam się pusta w środku. Czegoś mi brakowało. Dzisiaj wiem, teraz wiem. Nie miałam, a chciałam mieć. Wydawałam się sobie mała, a w lustrze byłam wielka. Zabiegałam o współczucie i wydawało mi się, że je dostaję. I chyba, dlatego było mi w miarę dobrze.Ono czyniło mnie większą w środku i pozwalało zaakceptować swoją zewnętrzną wielkość. Gdy inni patrzyli na mnie i współczuli – wzmacniało mnie to.
Jednak teraz, gdy upadłam, zobaczyłam, że współczucie to fałszywa energia. Tak naprawdę, ci wszyscy moi przyjaciele, którzy mi do tej pory współczuli, teraz w grupie, śmiali się.Poczułam się tak mała jak nigdy dotąd. Poczułam, że jestem balonem, wielkim, pustym, pożałowania godnym, balonem.

W pewnym momencie, byłam już tak zmęczona tą rozpaczą, że poddałam się. Wyłączyłam się. To było tak, jakby w mojej głowie się coś przepaliło, jakby tam wyłączyli prąd. Pogasły wszystkie światła, ustały wszelkie maszyny, nastała totalna ciemność – po prostu mnie nie było.

Gdy poczułam ziemię, gdy zimno chodnika mnie dotknęło głębiej, zrozumiałam, że już niżej nie mogę upaść, że nawet nie mogę zabić ciała, że jestem tak mała, że nie potrafię. Ale poczułam, że jednak coś we mnie umarło: potrzeba bycia dostrzeżonym, potrzeba bycia wielkim, potrzeba współczucia.
Wraz z tym umarła moja obsesja 300 kg.
Poczułam, że to moje wielkie ciało wpadło do środka i wypełniło całą tę dotychczasową wewnętrzną pustkę, a nawet więcej, że się z niej przelewa. Coś zwymiotowałam na chodnik. To nie było tylko to co zjadłam,ale też te moje pragnienia i lęki.

Poczułam, że potrzebuję wstać. Byłam upokorzona i nie potrzebowałam świadków. Chciałam wstać, ale dla siebie samej, nie dla kogoś – dla siebie.Wtedy zdałam sobie sprawę, że nie potrzebuję świadków swojej słabości, bo nie potrzebuję współczucia, bo ono nie ma mocy, straciło cudowną moc, której … nigdy nie miało. To ja je obdarzałam mocą i obdarzałam mocą współczujących.
Pierwszy raz zrozumiałam, że nikt nie może przysporzyć mi mocy. Wstając poczułam ją w sobie. Ten jeden, największy z możliwych upadków, bo aż na samo dno, pozwolił mi znaleźć moc w sobie. To ta moc wypełniła moją pustkę i nie musiałam jej już wypełniać współczuciem i … jedzeniem.

Zastanawiałam się, czym ta moc jest, dzisiaj wiem, że to miłość do samej siebie. Czym innym mogłaby być?
Gdy szukałam jej w świecie, tyło moje ciało, bo rosła wewnętrzna pustka, która określała jego granice.

Ten upadek nauczył mnie też jeszcze jednej, ważniejszej rzeczy: nie potrzebuję też świadków swojej mocy, że wystarcza mi sama świadomość jej istnienia.

Wtedy to poczułam i dzisiaj to wiem, że moje zdrowie, moja szczupła figura, moje piękno, jako kobiety, jako człowieka, biorą się z tej mocy. Póki szukałam jej w pomocnych dłoniach innych ludzi, czułam się wewnątrz mała, za to moje ciało było wielkie.

Gdy się podniosłam, poszłam do domu silniejsza.Tam zapadłam w sen, całą noc mi się śniła jedna scena, że wstaję, że się podnoszę z upadku. Powtarzało się to tysiące razy, jak jakieś ćwiczenie na siłowni, takie wznosy tułowia - w górę i w dół. Upadek, powstanie, upadek powstanie. I tak na okrągło.

Następnego dnia wstałam z łóżka i ukradkiem spojrzałam w lustro. Nie mogłam uwierzyć: moje ciało, owszem, nadal było duże, ale to coś w środku, było mocne i wielkie.  Pokochałam to „coś” i to „coś” pokochało mnie. Staliśmy się nierozłączną parą, aż w końcu zdałam sobie sprawę, iż to jest ta prawdziwa część mnie, a ta poprzednia „ja”, to była tylko jakaś chmura na niebie.
I tak już zostało.

Zachciało mi się jeść. Postanowiłam, pierwszy raz od lat, porzucić dietę, i stało się coś dziwnego - zaczęłam chudnąć. Z tych moich kilogramów, do dzisiaj, została może jedna piąta.

Dzisiaj chodzę po górach, biegam, skaczę z motylami, jem, co lubię i tyle, ile chcę, i kocham taką siebie. Nie ma takiego upadku, z którego nie podniosłabym się.
Jaka jest tajemnica tej przemiany? Dzisiaj wiem i czuję, że ty też to wiesz. Tak, gdy kochasz siebie, wtedy niczego nie potrzebujesz. Ja wtedy potrzebowałam miłości, więc jadłam tę miłość garściami i z powietrza, i z energii słonecznej, wyciskałam ją z wody, wysysałam z ludzi, aż ode mnie uciekali. Dzisiaj karmię nią wszystkich i wszystko, bo wiem, że ją mam. Idę tu po tych górach i dolinach, i sieję ją na lewo i prawo, i tracę kalorie, zasilam energią świat i nic mnie to nie kosztuje, a czuję się tak błogo …  -  latam.

No i to wszystko.
Przepraszam za tyle słów, ale jakoś poczułam, że ten potok musiał ze mnie wypłynąć, no i czuję, że tym nie zmęczyłam ciebie. Prawda?

- Nie, wręcz przeciwnie, też poczułem się lekki. No właśnie góry odchudzają i dodają lekkości. Tu stajemy się ptakami i motylami, tu się dzieje coś niesamowitego. Nie wiadomo, co to jest, ale się dzieje.

Skończyliśmy rozmowę. Resztę chwil z tego popołudnia ofiarowaliśmy Tatrom.


Piotr Kiewra

4 komentarze:

  1. ...." ten brak miłości ,tą ciszę , głęboko w sobie ją słyszę "....
    Nie mogę zrozumieć jednego : obdarowywanie innych miłością jest dobre zaś pragnienie miłości jest egoistyczne , złe dlaczego ????? Zdaje mi się iż umiem rozdawać miłość , ale nie rozumiem dlaczego pragnienie aby dostać jej trochę w rewanżu jest złe. Miłość przecież buduje nas dodaje nam skrzydeł czyni nas silniejszymi. Jeśli to co mam podwoję z "otrzymania" jaka to będzie moc jaki wulkan . Więc jak uważasz,powinniśmy być ponad i wyrzekać się tego co jest takie piękne - co z tą równowagą ?
    ONA ją zajadała czym się dało i do czego to doszło? Czy zawsze nas życie tak musi pokopać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z kilku powodów nie możesz dostać:
      Istotą pragnienia jest niespełnienie
      Nie istnieje ktoś, kto mógłby Ci ją dać
      Miłość nie jest rzeczą
      Miłość trafia do Ciebie tylko jako odbita energia, więc tylko Ty ją możesz wysłać
      Prawdziwa jest tylko ta nieukierunkowana
      Istnieje po to byś odnalazła siebie a nie kogoś
      Miłość nie lubi handlarzy : dam jak dostanę
      Istnieje tylko razem z wolnością,a gdy masz jej pragnienie nie jesteś wolna

      Usuń
    2. To co dodaje skrzydeł to tylko pokarm dla ego. To nie miłość

      Usuń
  2. Do tej pory dawała głową a nie serce. Dowód? Bo o tym myślisz
    Serce daje i niczego nie oczekuję w zamian. Daje i na tym koniec

    OdpowiedzUsuń

Twoje komentarze są moderowane.