poniedziałek, 14 września 2015

Lęk wysokości

Lęk wysokości jest pochodną lęku przed śmiercią i wydaje się być naturalnym lękiem. Nie będę się jednak nad tym psychologicznym i głęboko duchowym zjawiskiem rozwodził na samym początku, powiem o urojonym lęku wysokości.

Otóż wielu ludzi jedzie w góry, część z nich, bardzo duża część, jedzie bez specjalnego przygotowania, bez kondycji, bez sprawności, z obciążeniami zdrowotnymi, z przyniesionymi w góry przekonaniami innych ludzi, z przekonaniami ukształtowanymi w dotychczasowych doświadczeniach.

Spora część z nich kończy na pierwszym pobycie w górach, ze „świętą pewnością”, iż „posiada” lęk wysokości.

Skąd się ten lęk bierze? Otóż jadą tłumy w góry, a ambicja podpowiada im, by nie być gorszymi od innych i chcą zdobywać, wchodzić wysoko, na trudne technicznie trasy, albo, co gorsza wjeżdżają do góry wyciagiem i w tak sprytny sposób chcą zaoszczędzić trudu i …
Własnie tak u wielu on powstaje. Nie ma stopniowego oswajania się z wysokością, nie ma adaptacji organizmu do zmniejszonej ilości tlenu, do zwiększonego wysiłku i … co się dzieje? Kręci się w głowie.

Trudno się czuć pewnie, gdy się stoi nad przepaścią, a tu się kręci w głowie. Tak się dzieje z powodu niedotlenienia mózgu, z powodu niedokończonej przez organizm adaptacji, a nie z powodu przepaści. W ten oto sposób programujemy się na przyszłość: - Acha! Mam lęk wysokości, bo … kręci mi się w głowie.

Tylko, co to ma wspólnego z lękiem wysokości? To tylko brak adaptacji, brak sprawności, brak kondycji i lekkomyślność, brak wiedzy, brak doświadczenia, a nie naturalny lęk.

Słaba kondycja, drżące ze zmęczenia nogi, uginające się kolana, to brak pewności ruchów i … lęk nabiera siły.

Kolejny z powodów. Jedziemy w góry i jeden z pierwszych obrazków, jaki widzimy, to ktoś blisko krawędzi. Nasza wyobraźnia podpowiada nam, że temu człowiekowi grozi upadek, boimy się za kogoś. To nasza wyobraźnia wytwarza lęk, widzi zagrożenie i to czyjeś, nie swoje … Gdy się jednak stopniowo z tą sytuacją oswoimy, gdy dłużej popatrzymy w otchłań, gdy się do niej zbliżymy, to stopniowo kąty się zmniejszają, stromizna staje się mniejsza, zagrożenie topnieje, lub nawet znika. Czyli lekiem jest bycie zamiast w wyobraźni, w TUTAJ i TERAZ.

Jesteśmy źle wyposażeni - buty nie trzymają się dobrze powierzchni skały, szczególnie, gdy jest mokra, lub na skale wapiennej i nasza pewność siebie, wynikająca z niepewności ruchów kojarzona jest z lękiem.

Kolejna przyczyna: Mamy zaburzenia błędnika. Te mogą wynikać z powodu chorób, np. z powodu nadciśnienia, ale również z powodu zażywanych leków, złego odżywiania, braku snu, alkoholu, np. piwa spożywanego na trasie wędrówki i wielu innych przyczyn, jak i właśnie z braku adaptacji do górskich wędrówek. A te możesz wyeliminować i błędnik samouzdrowić.

Jak sobie poradzić z lękiem wysokości? Rady są proste:
·        Lepiej mieć lęk wysokości, niż być lekkomyślnym i popisywać się przed innymi brawurą
·        Zadbajmy o swoje zdrowie, o sprawność układu krążenia i oddychania, o to, by nie mieć nadwagi. W zasadzie nadciśnienie, spora nadwaga, brak sprawności i kondycji są przyczyną zawrotów głowy w górach i szczerze mówiąc, eliminują z doświadczania większości uroków gór
·        Przygotujmy swój organizm do górskiego wysiłku. Polecam systematyczne marsze, trucht, długodystansową jazdę rowerem.
·        Już po przyjeździe w góry zacznijmy adaptację stopniowo, z dnia na dzień zwiększając wysokość, na którą wchodzimy. Trudno nie mieć lęku wyoskości wchodząc na 2000 metrów, od razu pierwszego dnia, tuż po przyjeździe z nizin, po iluś tam godzinach jazdy w bezruchu lub po wjeździe kolejką i ominięciu potrzebnego dla naszego organizmu procesu oswajania się z wysokością i zmniejszoną ilością tlenu
·        Zaglądajmy strachowi w oczy, stopniowo przyzwyczajając się do przestrzeni, do wysokości, do stromizn. Stań lub usiądź w miarę blisko krawędzi i patrz dłuższy czas w tę otchłań, a gwarantuję, że lęk się zmniejszy lub zniknie. Można to ćwiczyć również w pewnym zakresie na balkonie, w bloku
·        W wędrówkach po szlakach poruszaj się w tempie turystycznym, a nie jak wyczynowiec. Tempo marszu powinno być takie, by oddech i tętno były ustabilizowane. Tutaj w górach sprawdza się prawda, iż „wolniej idziesz, dalej zajdziesz”, szczególnie wtedy, gdy nasze mięśnie, układ odechowy i krążenia nie przyzwyczaiły się jeszcze do nowych warunków. Nie jest to miarą dla wszystkich, ale jeśli na mapie lub na tabliczkach przy szlakach jest napisane, że jakiś odcinek ma długość obliczoną w czasie, np. na 90 minut, a ty przezedłeś to w 80, to znaczy, że maszerowałeś zbyt szybko, a to w dalszej części trasy może cię pozbawić sił
·        Wybierz się w góry z ludźmi doświadczonymi, którzy czują się tam pewnie, i przy których ty się czujesz pewnie, ale nie z takimi, którzy szpanują swoimi zdobyczami, brawurą, odwagą, brakiem rozsądku, bo będziesz się bać za nich
·        Miej na nogach dobre, sprawdzone buty, które nie są śliskie, mają specjalną, bardzo przyczepną podeszwę
·        Odbywaj wycieczki w góry systematycznie, przynajmniej raz w roku
·        Gór doświadczajmy z rozmysłem, zaczynając od łatwych, „niskich” tras, a wraz ze wzrostem naszego obycia doświadczajmy trudniejszych, „wyższych” gór
·        Pamiętaj, że piwo i inne procentowe napoje nie są, w żadnym przypadku, czymś odpowiednim w czasie górskich wędrówek
·        Nie dopuszczaj do odwodnienia, bo to również może powodować zaburzenia kojarzone z lękiem wysokości. Noś ze sobą zapas wody i systematycznie popijaj

Pamiętaj! Góry to przeżycie natury duchowej, estetycznej, coś dla ciała serca i ducha, a nie wyłącznie okazja do zaliczania, do wyczynu sportowego

 Korzystając w ten sposób z gór, możesz zapobiec swojemu „lękowi” wysokości lub się go pozbyć.

Oto opowiadanie o pokonywaniu lęku, między innymi, lęku wysokości, w czasie wycieczki na Zawrat http://rozmowyzwiatrem.blogspot.com/2014/03/gory-i-doliny-szkoa-zycia.html

To tak na początek.

Na głębsze poszukiwanie źródeł lęku, proponuję już coś duchowego, coś co dociera do jego źródeł, do źródeł wszelkich rzeczy, przyczyn wszelkich procesów, proponuję sposób medytacyjny.

Na początek możemy wejrzeć w głąb siebie z pytaniem: Dlaczego ciągnie mnie w góry? 

Czy idę tam spełniać swoją ambicję, chcę dorównać innym, chcę osiągnąć sukces, a pokonanie Zawratu, lub Orlej Perci ma mnie do tego przygotować? Chcę dokonać tego, czego dokonują inni? Chcę doskonalić siebie, swoje ciało, swoją psychikę, swoją odwagę?

Wejrzyj w głąb, zobacz, może chcesz tam iść, chcesz doświadczać gór z zupełnie innych powodów? Może chcesz się napawać ich pięknem? Ciągnie cię tam, bo spotykasz się w nich z medytacyjnym nastrojem, z ciszą gór i ze swoją własną ciszą? 

Może ciągnie cię w góry, bo cię uspokajają, poznajesz siebie i wtedy odkrywasz, że wręcz przeciwnie, góry pozbawiają cię ambicji pokonywania innych, siebie i gór? Tam się przekonujesz, że szczęście i wielką błogość zapewnia ci porzucenie walki ze wszystkim i ze wszystkimi, w tym z górami.

Zadaj sobie to pytanie, bo odpowiedź na nie, rozluźni cię, zdejmie z ciebie presję. Już nie będzie w tobie: MUSZĘ.

Ta druga grupa powodów sprawia, że nie musisz wspinać się na Zawrat, bo nie robisz tego przecież dla innych, tylko dla siebie.

Gdy wiesz, że idziesz w góry dla gór i dla siebie, nie ma presji, nie ma ambicji, nie ma presji na trudne szlaki, po prostu zostają góry, ty i wędrówka.

W tym drugim przypadku, kiedyś wejdziesz na Zawrat, Rysy i inne podobne szlaki i nie będzie w Tobie lęku, bo nie będzie presji, nie będzie: „Muszę!”, to się stanie samo z siebie.
Bo to „muszę” stwarza lęk. Walka, chęć pokonywania, to nasze własne ego produkuje lęk. Tak naprawdę to ego jest lękiem. Gdy usuwamy przyczynę lęku, chorą ambicję, ego, lęk znika. 

W czasie medytacji w górach, wędrując po nich bez żadnych ambicji odkryjesz to. Wtedy możesz pójść wszędzie, a lęku nie będzie. Odpowiesz sobie: Mogę pójść wszędzie, ale po co, skoro tu gdzie jestem teraz jest pięknie, błogo, radośnie. Tu, gdzie jestem, jest to czego szukam. Po co mam się wspinać, udowadniać sobie i innym swoją wielkość? Dla kogo idę w góry: dla innych, czy dla siebie?

I właśnie wtedy odkryjesz, że nie ma w tobie lęku, bo jest miłość do gór. Góry przestają być dla ciebie narzędziem do osiągania celów, a stają się wartością samą w sobie. Wtedy też nikt w górach nie będzie ci przeszkadzał w kontemplowaniu gór i siebie bez lęku, nawet jeśli wokół będzie wielki tłum zdobywców gór, pełnych lęków, ambicji, sportowego podejścia do gór, chęci zaliczania najtrudniejszych kawałków, by coś udowodnić sobie i innym.

Lęk, w wielu przypadkach, jest produktem, który rodzi się w tłumie ludzi, tylko po to by swego nosiciela w nim wyróżnić, by go zwalczając stać się lepszym – by zadowolić ego.

Wiesz dlaczego ludzie wchodzą na Orlą Perć, Rysy i inne szczyty?

Są tylko dwa powody. Jedni idą tam walczyć i wtedy naturalną rzeczą jest lęk, bo przecież idą tam, by go pokonać, by się wykazać odwagą. W tym przypadku, tylko lęk jest powodem, tylko ego jest powodem. Oni idą tam ze strachu, nie z miłości do gór i siebie, ale ze strachu i z chęci pokonania go.

Drudzy idą tam dla gór, dla ciszy, dla siebie. W nich też może się pojawić lęk, lecz jest on lękiem egzystencjalnym, czymś naturalnym, czymś, co nie stoi w sprzecznością z miłością do gór i siebie. Ci idą w góry nie po to by poszukiwać tam miłości i by gubić lęk, lecz dlatego by tą miłością się tam dzielić.


Dlatego wejrzyj w głąb siebie. Jeśli ci się to uda, to samo to wejrzenie pozbawi cię lęku, bo lęk – strach, tak naprawdę, nie istnieje. Jest wirtualnym produktem ego. 

 Piotr Kiewra

piątek, 4 września 2015

Bycie sobą to moc zmieniania świata

Wielu ludzi cierpi z powodu swoich ambicji. W ich umyśle powstało przekonanie, podrzucone z mediów, w czasie szkoleń motywacyjnych, przez manipulujących nimi trenerów rozwoju osobistego, z czytanych książek, podpowiedzi przyjaciół, itp., że mamy się stać tacy, jak … , by osiągnąć sukces, że naszym celem jest sukces, albo, że naszą misją jest ulepszanie świata, zmienianie ludzi, naszych bliskich i w ogóle innych ludzi.

Na bazie tego typu myśli umocniło i umacnia się stale przekonanie, że trzeba zrobić wszystko, by tę misję spełniać. Lecz zamiast satysfakcji z osiągniętego celu będą tylko porażki. Zamiast ulepszonego świata, zamiast odmienionych ludzi, zamiast bycia kimś, jak … , doznają frustracji, bo świat nie chce się zmieniać w obmyślonym przez nich kierunku, ludzie natomiast uciekają od nich „gdzie pieprz rośnie”. Ludzie zamiast lepsi, mądrzejsi, bardziej kreatywni, wg nich, stają się bardziej źli, głupi, itp. Takie wrażenie ma na pewno wielu polityków, duchownych, nauczycieli, ale i wydawałoby się zwykłych ludzi.

Dlaczego tak jest? Zaraz odpowiem, lecz zanim to zrobię, powiem coś innego. Otóż, te zranione ambicje, niezrealizowane plany, niespełniona misja sprawia, że sami siebie uznają oni za nieszczęśliwych, za niespełnionych, za nieudaczników. Skutkuje to niedowartościowaniem, stresem i na koniec, rozregulowaniem ciała, bo depresja, lęk, stres, brak wiary, złość, nienawiść, wyrosłe na chorych ambicjach i oczekiwaniach, szkodzą nie tylko samopoczuciu psychicznemu, szkodzą także ciału.

Na wszystko jest lekarstwo. W tym przypadku potrzebujemy lekarstwa duchowego. Potrzebujemy się oczyścić z toksycznych przekonań, z trujących myśli, a przede wszystkim z tego toksycznego przekonania o naszej misji, że powinniśmy zmieniać świat, że powinniśmy zmieniać ludzi, że mamy wiele do zrobienia.
Prawda jest taka, że to nie pomaga, a szkodzi. Mało tego, nie tylko, że nie potrzebujemy zmieniać świata, niczego nie potrzebujemy, poza jednym - potrzebujemy stać się sobą. Stając się sobą, samouzdrawiamy swoje ciało, uzdrawiamy swój umysł ze szkodzących nam i światu przekonań, z chorych misji.  

Dlaczego tak jest, że nie możemy, ani nie powinniśmy zmieniać świata? Bo jest to niemożliwe. By to zrozumieć, trzeba zrozumieć tę głęboką prawdę:

Świat zewnętrzny jest odbiciem naszego świata wewnętrznego.

Czyli, świat jest taki, jacy my jesteśmy. Wniosek jest jeden: świat i ludzi możemy zmienić jedynie zmieniając siebie, odkrywając to, jacy jesteśmy.

Dlatego uznałem, że moja misja jest inna. Jaka?
Otóż, dostałem kiedyś od znajomej ciekawe pytanie: Gdybyś miał moc zmiany świata, co by to było?

Oto moja odpowiedź:
Ja nie tylko mam moc zmieniania świata, ja z niej korzystam. Jest nią świadomość, że zmieniać świat, innych ludzi, możemy jedynie zmieniając siebie, ulepszając siebie. Więc to robię. Moim celem jest więc ustawiczny rozwój. Mogę dać światu jedynie to, co sam posiadam, zabiegam więc o to, by wypełnić się po brzegi tym, czego - wg mnie - świat potrzebuje. Świat potrzebuje miłości, więc tym się wypełniam. Potrzebuje wiedzy, więc ja zdobywam i się nią dzielę. Potrzebuje wiary, nadziei, więc wierzę i ufam. Potrzebuje przyjaźni, radości, uśmiechu, więc jestem przyjacielem, raduję się, okazuję radość, uśmiecham się. Potrzebuje zdrowia, więc daję przykład jak o nie zabiegać. Potrzebuje szczęścia, więc staję się szczęśliwy. Tyle mogę zrobić, robię to. Taka jest moja misja. Myślę, że nie tylko moja.

Tak pojęta misja mnie uzdrawia, sprawia, że jestem zdrowy. Dlaczego tak się dzieje? Bo, miłość, szczęście, radość, mądrość, zdrowie, są naszą naturą i tak naprawdę, niczego nie muszę zmieniać, bo to mam. Potrzebuję tylko tę prawdę odkryć. A łatwo ją odkryć pozbywając się śmieci w postaci chorobliwych i cudzych przekonań.

Poznanie, odkrycie siebie, to odrzucenie tego, co zostało nam narzucone z zewnątrz. Nasza prawda i nasza własna mądrość tylko tego potrzebują. I świat tylko tego potrzebuje.

Świat nie potrzebuje twoich misji, świat potrzebuje ciebie takim, jaki jesteś. Takim cię potrzebują inni ludzie.

Spróbuj się przestawić na taką misję, spraw, by twoje ciało zaczęło się samouzdrawiać.

Odkrycie prawdy o mnie samym, mnie uzdrawia, ciebie też uzdrowi. Odkryj więc tę prawdę.



Piotr Kiewra, na podstawie Osho

środa, 2 września 2015

Jesteś jak wulkan?

Wiesz, co to jest wulkan. Wiesz również, dlaczego wulkany wybuchają. Być może nawet cię to fascynuje, gdy czytasz o nich, ogladasz o nich w filmach, gdy ten ogrom nagromadzonej w ziemi energii znajduje ujście i poprzez powstały w skorupie ziemskiej stożek wylatują ogromne głazy, pył, gazy, a po jego zboczach płynie rozgrzana do białości lawa – płynna skała. Wielkie wulkany podczas tych spektakularnych zjawisk potrafią wiele zniszczyć, zmienić pogodę i klimat na całym świecie, lecz potrafią też przynieść korzyści dla ludzi. To, co ważne: sprzyjają rozluźnieniu, zmniejszają napięcia w skorupie ziemskiej, sprawiają, że nasiona wysiane na powstałej u stóp wulkanu glebie kiełkują, rozwijają się, kwitną i owocują z mocą tego wulkanu.  

To, co dzieje się w skali makro – całego świata, dzieje się też w zdecydowanie mniejszej skali, w twoim świecie, w twoim wewnętrznym świecie. Ty też jesteś wulkanem. Być może teraz jesteś uśpiony, nie szykujesz się do wybuchu, być może – póki co – da się z tym żyć. Być może jest energii jeszcze za mało, a być może na siłę się powstrzymujesz walcząc ze swoim wewnętrznym wulkanem, ale może czas wybuchnąć? Może czas przynieść sobie ulgę w cierpieniu, może czas się rozluźnić, zmniejszyć lub zlikwidować w sobie napięcia? Może przyszedł na to czas, by ratować w ten sposób swoje zdrowie, nawet życie, ratować relacje, przyjaźnie, miłości? Być może czas na to, by przestać tyć?

Być może nie zdajesz sobie sprawy, że ten twój sprowokowany i wykonany świadomie, przez ciebie, wybuch jest konieczny, jest niezbędny do oczyszczenia się, do odnowy, do głebokiej zmiany siebie, do odkrycia prawdy o sobie. Być może twój wystawiony na widok publiczny spokój i sztuczny uśmiech są tylko grą, a pod tą maską kryje się krwiożercza bestia, lew, smok gotowy by niszczyć, pożerać. Być może.

Możesz oczywiście tkwić w tym stanie, w którym jesteś, pełen napięć, nienawiści, nierozwiązanych problemów, przykryty maskami, grający, udający, zionący ogniem i chęcią niszczenia, czynienia złośliwości wszystkim i wszystkiemu wokół. Oczywiście możesz, ale czy to cię uszczęśliwia? Może chcesz ukrywać wzbierającą w tobie energię, może wielkim wysiłkiem pokazujesz swe obojętne oblicze, może wolisz udawać wygasły wulkan, ale czy to tobie służy i czy to służy innym, czy to służy światu?

A może chcesz, by było tak, jak jest po burzy, by zaświeciło słońce, by wyszła tęcza, by w sercu i we wszystkich twoich komórkach zapanowała błogość? Chciałbyś, by już było po burzy? Chciałbyś ciszy? Chciałbyś tego uczucia, które miewasz, gdy nadchodzi chwila odprężenia, rozluźnienia, takiego, które się przytrafia, gdy zdasz egzamin, dostaniesz to, na co długo czekałeś, takiego, gdy uspokaja się wiatr, cichną grzmoty, ustaje ulewa, a ty znowu czujesz się bezpiecznie?  
Jeśli tego chcesz, wywołaj burzę, obudź w sobie wulkan, dłużej go nie powstrzymuj. Wybuchnij! Wybuchnij naprawdę! Wypuść nadmiar nagromadzonej energii, daj upust swoim powstrzymywanym emocjom, lecz zrób to w korzystny dla siebie sposób i nie szkodź innym!
Powiem ci: musisz wybuchnąć! Stałeś się wulkanem! Nagromadziłeś w sobie energii, złości, nienawiści, bezsilności, a tak naprawdę strachu przed jutrem. Nagromadziłeś wspomnień, które rzutują na twoje życie, na wizję przyszłości i przyciągają strach, bo sytuacja z przeszłości, z twego życia, lub z życia obserwowanych ludzi, może dotknąc ciebie. Wyobrażasz sobie złe scenariusze, wyobrażasz sobie najgorsze. Wypełniłeś się toksynami. Wypełniłeś ciało, wszystkie wolne w nim przestrzenie, wypełniłeś umysł, wszystko, co się dało wypełnić i już teraz nic się nie chce zmieścić. Wszystkie szuflady, wszystkie komórki, składziki i magazyny są pełne, wszystko zaczyna się przelewać, wyciekać z szuflad, z niedomknietych drzwi wystaja strzępy tego wszystkiego. Nie możesz dopiąć guzika, zapiąć paska u spodni na tej samej, co poprzednio dziurce, nie mieścisz się w stanik, spodnie, bluzkę, nie mieścisz się w domu, wszystko cię drażni i niepokoi, nawet ci ludzie, których kochasz, nawet ci, którzy są ci przychylni, którzy kochają ciebie i ciebie akceptują.
Jesteś wulkanem. A czym jest wulkan? To nagromadzona energia, to czająca się moc, to coś, co chce coś wyrzucić. Co wyrzucić? Nieważne. To, czego ma w nadmiarze.

A wulkan nie może rozwiązać problemu inaczej – musi wybuchnąć. Więc wybuchnij. Wyrzuć śmieci. Wyrzuć złość. Wyrzuć nienawiść. Wyrzuć cokolwiek cię przepełniło i musi wypłynąć, musi wyciec, wyskoczyć, znaleźć ujście. Wybuchnij, bo pękniesz.

Wybuch to dobre rozwiązanie. Wulkan nie ma innego wyjścia. To jest jedyne. Nieważne, że dla innych to jest nieprzyjemne, bo będziesz inny. Ważne, że oczyści, rozluźni to ciebie.

Wulkan to metafora, ale jak najbardziej celna, jak najbardziej prawdziwe i celowe jest postąpienie tak jak czyni to wulkan. Naprawdę musisz wybuchnąć, wykrzyczeć, wyszaleć, wytańczyć, wybiegać, wypłakać, wyszumieć, wytarzać, wyboksować, wykopać to wszystko, całą tę lawę, magmę, nieposkromioną energię, która w tobie wezbrała.

Idź więc do lasu i zrób to. Gdzies w ustronnym miejscu możesz wybuchnąć, jeśli nie chcesz zrobić innym krzywdy. Możesz to zrobić w grupie, wśród ludzi, którzy stali się też wulkanami. Możesz to zrobić wbec przyjaciela.
Możesz znaleźć jakiś ośrodek medytacyjny, gdzie praktykują medytacje dynamiczne. To na pewno jest najlepsze rozwiązanie, bo tam rozładowują się inne wulkany, osoby, które mają ten sam problem.
Trudno jest znaleźć taki ośrodek, co nie znaczy, że wulkan musi czekać całe wieki na odpowiedni czas i miejsce, by wybuchnąć. Wskazane jest byś wybuchł tu i teraz, bo po co masz całe wieki cierpieć.

A wybuch cię uzdrowi, opróżni twe szuflady, twoją podświadomość ze śmieci, mentalnych toksyn, urazów, zmartwień, tajonej nienawiści i złości, pretensji, z niedowartościowania, z niedoceniania siebie, z nieakceptacji. Uwolni cię z udawanej albo prawdziwej obojętności, uwolni cię ze strachu. Tak, ze strachu. Każdy ludzki wulkan, każdy człowiek, który stał się jak wulkan, ma w sobie lawę gotową, by wypłynąć, a jest nią strach, tylko strach.
Pozwól mu więc wypłynąć. Nieważne, pod jaką nazwą się ukrył: czy jest to zestaw trudnych życiowych decyzji, zmian do dokonania, czy złość i nienawiść, to zawsze jest to strach, lęki, a one muszą zniknąć, bo blokują, bo krzywdzą, bo są przyczyną chorób, otyłości, złego samopoczucia, samotności, złej syutuacji materialnej, złych relacji z innymi ludźmi, nieszczęścia.

Wszystkie twoje problemy są strachem. Sam je stworzyłeś i sam się musisz oczyścić. Strach jest wirtualny, tylko ty go widzisz, jednak jego skutki nie są wirtualne, bo twoje choroby i stan, w jakim cię widzą inni to potwierdza.

Lęki to lawa, rozgrzana, niszcząca od środka, rozsadzająca, lecz gotowa do tego, by wypłynąć i dać ulgę. Więc pozwól na to, otwórz się, otwórz ujście, nie zatrzymuj, nie chroń otoczenia przed nią.

Tak jak w prawdziwym wulkanie lawa niszczy, lecz gdy się już wydostanie może się przemienć w coś, co buduje, daje podbudowę do czegoś pozytywnego, żyznego, pożądanego.

Jej miejsce jest na zewnątrz, poza tobą. Opróżnij się, oczyść, pozwól by powstała w tobie pustka.

Nie tłum tego, co się w tobie gromadzi, stań się wulkanem. Masz być otwarty jak wulkan, a gdy wybuchnie, gdy już się oczyści, ma pozostać pusty. Nie może już gromadzic na nowo tego wszystkiego, co wyrzucił. Mądry człowiek - wulkan, pozostaje już otwarty i pozwala, by wszystko na bieżąco przez niego przepływało, by się nie zatrzymywało. Taki człowiek - wulkan ma się stać jak rura pusta w środku, jak pusty wewnątrz bambus.

Gdy już wybuchniesz, będziesz w stanie błogiego i pięknego stanu odprężenia, pozostań w nim, poprzez właśnie bycie otwartym i bieżące oczyszczanie. Po prostu, na co dzień, bądź otwartym i niech z ciebie wypływa to, co do tej pory zatrzymywałeś. Na bieżąco podejmuj decyzje, ale niech będą to decyzje twojej intuicji, a nie twego umysłu.

Oczyść się nie tylko ze złości, nienawiści, lęków, zazdrości, innych złych emocji, oczyść się również z oczekiwań, pragnień, bo to one tworzą kolejne pokłady gorącej lawy. To oczekiwaniami wobec innych, ale i wobec samego siebie tworzysz, nabudowujesz strach, bo przecież nie wierzysz, że ci się uda, bo przecież nie udawało się kiedyś, a nawet, gdy się udawało, czy byłeś długo szczęśliwym? Czy już na zawsze pozostawała w tobie radość? NIE, więc nie oczekuj, nie szukaj i nie goń, bo tym właśnie budujesz stożek wulkanu, bo tym właśnie go wypełniasz – oczekiwaniami, pragnieniami, a one w tobie przemieniają się w gorącą lawę, szukającą ujścia.

Kiedy twój wewnętrzny wulkan jest gotowy do wybuchu? Pomogą ci to ustalić poniższe pytania:
·        Stoisz przed ważnymi decyzjami?
·        Czujesz, że sytuacja zmusza cię do zmian?
·        Nie czujesz się bezpiecznie?
·        Coś trzyma cię za gardło?
·        Przepełnia cię stres?
·        Martwisz się?
·        Bolą cię stawy, mięśnie, żołądek, głowa?
·        Czujesz się ociężały i przepełniony?
·        Czujesz, że pełno w tobie złości, strachu, nienawiści?
·        Czy czujesz, że czegoś ci jeszcze brak, że obok dotychczasowych pragnień, pojawiają się kolejne, mimo, że tych wcześniejszych marzeń i celów nie udało ci się zrealizować?
·        Czy masz wrażenie, że za dużo myślisz, że zbyt dużo jest w tobie wspomnień i myślenia o przyszłości? Czy przeszłość i przyszłość stały się dla ciebie ciężarem?
·        Czy masz wrażenie, że czas ci ucieka?
·        Nagromadziłeś mnóstwo emocji, frustracji i innych niechcianych rzeczy i nie wiesz, co z tym począć?
·        Dokuczasz komuś? Ranisz słowem - nawet przyjaciół?
·        Może wszystko cię denerwuje?
·        A może w większości jesteś apatyczny, zaszywasz się w domu, unikasz ludzi, masz depresję, uciekasz, bo wydaje ci się, że wybuchniesz i kogoś skrzywdzisz?
·        A może wzbiera w tobie woda, puchniesz?
·        Może chorujesz, a boisz się jeszcze gorszej choroby?
·        A może tyjesz, a przecież mało jesz?
·        Czy ciągle chce ci się jeść? Czy ciągle jesteś głodny?
·        Nie wiesz, co zrobić? Nie wiesz, co jest tego powodem?
·        Nosi cię, coś byś zrobił, nawet coś złego, ale się boisz konsekwencji, kary, lub zamieszania wokół siebie?
·        Jesteś pełen niepokoju, wzbiera on od dawna?
·        Roznosi cię nergia? Chciałbyś walczyć, kopać, gryźć, wymierzać ciosy?
·        Czy pragniesz zabawy, rozrywki, bo to cię chwilowo rozluźnia, sprawia ci przyjemność, czujesz, że odpływa z ciebie stres, daje ci upust emocjom, poprawia nastrój?
·        Czujesz, że już wiecej nie wytrzymasz?
·        Czy zaczynasz myśleć o autodestrukcji, o śmierci, o samobójstwie?
·        Czy to prawda, że więcej zauważasz, zła, nieszczęść tego świata?

Jeśli tak, to znak, że powinieneś wybuchnąć. W takim razie, oto kilka propozycji dla ciebie, dla twojego wewnętrznego wulkanu:
·        *Śmiej się. Zatrać się w śmiechu. Śmiej się na całego, z zamkniętymi oczami, niech to będzie totalny śmiech, nawet, jeśli na początku miałby być nieszczery, sztuczny, wymuszony. Śmiej się tak do łez, do utraty głosu. Śmiej się. Wkrótce będziesz się budzić ze śmiechem i w dobrym nastroju. Wkrótce się okaże, że możesz się śmiać z rozczarowań, bólu i oczywiście z samego siebie.
·        *Oddychaj chaotycznie nosem, koncentruj się na wydechu. Rób to najszybciej i najmocniej jak możesz. Poczuj gromnadzącą się energię, ale póki, co jej nie uwalniaj. Po 10 minutach takiego oddychania, wybuchnij. Uwolnij wszystko, co chce wyjśc na zewnątrz. Oszalej totalnie, wrzeszcz, krzycz, płacz, skacz, trzęś się, tańcz, śpiewaj, śmiej się, rzucaj na wszystkie strony. Nic nie wstrzymuj, niech porusza się całe ciało. Szalej tak przez 10 minut. Przez kolejne 10 minut podskakuj z uniesionymi rękami i głęboko wykrzykuj mantrę „Hu! Hu! Hu!”- niech dźwięk wbija się w ośrodek seksu przy każdym opadnięciu na podłoże. Daj z siebie wszystko. A teraz nagle STOP! Zatrzymaj się w takiej pozycji, w jakiej jesteś, w kompletnym bezruchu, nie układaj ciała. Jakiekolwiek poruszenie, nawet kaszlnięcie sprawi, że wszystko pójdzie na marne. Przez 15 minut w takiej pozycji obserwuj wszystko, co się z tobą dzieje. Przez kolejne 15 minut, świętuj i raduj się przy muzyce i w tańcu. Wyrażaj wdzięczność wszystkiemu. Zachowaj to szczęście przez cały dzień.
·        Jeśli jest w tobie złość, to bądź w złości. Nie powstrzymuj jej, lecz zamiast wyładowywać ją na kimś, wyładuj na poduszce, lub na worku z piaskiem, ale za to totalnie, aż polecą wióry, aż ostatnie ziarnko piasku nie wykopiesz w kosmos. Możesz na worku napisać imię osoby, na którą się złościsz, nazwę banku, czy zdjęcie szefa i poszalej.Rób to 20 minut codziennie. A się odtrujesz.
·        Idź do lasu i się wybiegaj, wymaszeruj aż do cna, albo pójdź jeszcze dalej, dużo dalej, bo twoje możliwości są znacznie większe niż ci się zdaje.
·        Idź do lasu i wykrzycz się aż do utraty głosu, poczuj, że z każdym twoim wrzaskiem ulatuje to, co nagromadziłeś.
·        Zrób w lesie, lub gdzies na jakimś pustkowiu coś głupiego, coś, na co, do tej pory, nie mogłeś się odważyć, pozwól swemu ciału na ekspresję, niech przybiera najdziksze pozy, figury w tańcu, nie kontroluj tego.
·        Znajdź więcej podobnych propozycji w książce Osho „Techniki medytacji” i zastosuj wybrane – jedną lub dwie.

Gdy już twój wulkan wybuchnie i poczujesz się lepiej, poczujesz się oczyszczony i pusty, poczujesz się wolny, wtedy przez dłuższy czas, przez tygodnie i miesiące stań się odwrotnością wulkanu i oddychaj w ten sposób:
·        Wdychaj wszystkie cierpienia świata, cały ból egzystencji, drzew, ludzi, ptaków, kamieni i przepuszczaj je przez swoje serce.
·        Wydychaj swoją miłość, swoje szczęście, swoją radość, swoją ciszę na wszystko i wszystkich.
·        Zauważ, co się stanie, kim ty się staniesz.

Pozostań już taki, albo jeszcze lepiej, idź dalej. Światłem na tej drodze będziesz już ty sam, nikt ci tego nie będzie musiał mówić, lecz najpierw wybuchnij!


* Propozycje z książki Osho „Techniki medytacji”


Piotr Kiewra