niedziela, 23 lutego 2014

„Magiczne” drzwi

Jakiś czas temu mój przyjaciel przysłał mi mailem tekst, który mnie zainspirował, by napisać niniejszy felieton. Tekst dotyczył biegania. Skorzystałem z tych kilku myśli, dodałem tam trochę swoich odczuć i wrażeń, przemyśleń i oto przed tobą gotowa propozycja. Oczywiście, zrobisz co zechcesz, ale może…
Dzisiaj, zamiast argumentów, zamiast przekonywania ciebie, że warto pobiegać, posłuchaj mojej historii. Czytając, postaraj się wyobrazić sobie, zwizualizować po kolei każdy fragment. Wczuj się jakbyś to ty przeżywał/przeżywała te chwile. Niech twoja wyobraźnia sprawi, że zobaczysz kształty, kolory, poczujesz zapach, temperaturę, usłyszysz dźwięki, odczujesz na skórze krople, muśnięcia powietrza, poczujesz przyjemność, poczujesz też ból (to tak dla autentyczności wrażeń, ale poczuj ten przyjemny ból, bo taki też jest). Potraktuj to jako zabawę, chwilę relaksu.
Znajdź chwilę w spokoju, w samotności, leżąc w łóżku albo siedząc wygodnie w fotelu w domu lub ogrodzie, wyobraź sobie, że biegniesz. Spróbuj „przeżyć” tych parę minut wyobrażając sobie jakby to wszystko, o czym teraz będziesz czytał/czytała działo się w rzeczywistości.
„Maluj” w myślach kolejne sceny.
Wychodzisz z domu. Zamykając za sobą drzwi – odczuwasz ulgę. Nie bardzo ci się chciało, bo nie najlepsza pogoda – nieco za silny wiatr i wiszący w powietrzu deszcz… Te zamknięte drzwi przesądziły jednak sprawę.
Początek twojej biegowej ścieżki.
Na razie idziesz. Powoli zbliżasz się do granicy lasu. Szum drzew jest coraz bliżej ciebie. Mijasz pierwsze sosny. Zaczynasz biec. Bardzo powoli. „Nic przyjemnego. Mięśnie trochę sztywne”- zauważasz. Zaczynasz się dziwić, że dopiero parę kroków, a już tak szybko oddychasz. Myślisz – „Tętno też chyba za szybkie. No dobrze, może tak powinno być, to dopiero rozgrzewka”.
Mijasz dziesiąte, dwudzieste siódme, setne drzewo. Przestajesz liczyć. „Nie jest tak źle” – dodajesz sobie otuchy. Mięśnie się rozluźniają. Tętno już nie przyspiesza. Oddech też się ustabilizował. Mówisz sobie – „Może wytrzymam jeszcze jakiś kawałek. Tylko nie za szybko”.
Biegniesz śladem wyjeżdżonym przez pojazdy. Kałuża. Mijasz ją poboczem. Wracasz na ścieżkę i myślisz: „Jednak tam po mchu było bardziej miękko”. Wracasz na pobocze – „Tak, tędy lepiej.
Lewa, prawa, lewa. Nogi same niosą”. Nie musisz ich kontrolować.
A jak tam tętno? – W porządku. Oddech? – Dobrze.
Z góry, niedaleko od ciebie, słyszysz trzask spadającej gałązki. „To ten silny wiatr” – wnioskujesz. Mówisz do siebie: „To dobrze, to nawet przyjemnie, że tak dmucha prosto w oczy”.
Widzisz, jak z boku kłaniają ci się poruszane wiatrem gałązki.
Oh, spłoszyłeś ptaka. Zawołałeś w myślach: „Nie uciekaj, nic ci nie zrobię!” No proszę, jakby usłyszał. Zatrzymał się niedaleko, na kolejnej gałęzi.
W oddali, między drzewami, pojawia się coś błyszczącego. Tak, zbliżasz się do jeziora. Dziwisz się – „To już tak daleko jestem?”
Na twoje włosy spada kilka kropel deszczu. Odchylasz głowę nieco w tył, biegnąc patrzysz w niebo. Kilka następnych kropel spada ci na twarz, czujesz, że to nawet przyjemne. Myślałeś, że są zimne, a one są ciepłe, bo natychmiast się ogrzewają ciepłem twojej skóry. Nigdy tak nie myślałeś – „Współpracuję z deszczem”. Myślałeś, że deszcz jest po to, by ci przeszkadzać, nie lubiłeś go. A on ci sprzyja. Uzasadniasz tę poprzednią myśl – „To dobrze trochę schłodzić sobie policzki”.
Dobrze, że wybiegłeś, nie żałujesz. Ten mały deszczyk wcale ci nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, czujesz to wilgotne powietrze na twarzy, na dłoniach, czujesz zapach deszczu. Po raz pierwszy czujesz zapach deszczu. Zauważasz też, że las, drzewa, liście dębów, brzóz, buków, igły sosen pachną inaczej, niż wtedy, gdy nie biegniesz, niż wtedy, gdy nie pada deszcz. Ten zapach wilgotnego lasu dotarł do głębi twoich płuc. Uświadamiasz sobie, że to jest tlen, to, czego twój organizm tak potrzebuje. Czujesz teraz, iż z każdym krokiem twój oddech jest coraz głębszy, a twoja świadomość odnotowuje każdą drobinkę powietrza, która dociera do twoich komórek, gdzieś w głębi twego ciała. Zaczynasz doceniać wysiłek tych drzew. One potrząsają swymi liśćmi, jakby wytrząsając specjalnie dla ciebie ten życiodajny tlen. Ty też dla nich coś dajesz – dwutlenek węgla. One właśnie tego potrzebują. Ty „odżywiasz” drzewo dwutlenkiem węgla, ono oczyszcza cię tlenem. Podczas biegu twoje płuca wypełniają się tlenem, tlen oczyszcza twoją krew, oczyszcza twój cały system.
Zaczynasz słyszeć to, czego nie słyszałeś do tej pory, swoje tętno, rytm swojego oddechu. I słyszysz też rytm lasu. Z tego jazgotu, którego codziennie doświadczasz w domu, w pracy, w mieście, hałasu cały czas obecnego w twoich uszach i głowie, wyodrębnia się powoli coś, co myślałeś, że nie istnieje. Wiesz, co to jest – to jest cisza. A cisza w lesie, to jest szum wiatru w gałęziach i śpiew ptaków. Tak, one naprawdę śpiewają. To śpiewają drzewa – nie, one nie śpiewają, one grają, a to ptaki im wtórują śpiewem. To wszystko razem to jak najlepsza orkiestra symfoniczna i jednocześnie wielki, bardzo zgrany chór. Nigdy – do tej pory – tak nie myślałeś.
Prawa, lewa, prawa…
Uświadamiasz sobie w pewnym momencie, że ty przecież nic nie robisz. Ten bieg, to nie jest wysiłek jakiego się spodziewałeś. Nogi niosą cię same. Nie musisz im wydawać żadnych dyspozycji. Masz ciało, które cię słucha. Cieszy się tym, czego oczekiwało od ciebie od wielu lat. Gdybyś miał ogon, to ciałoby nim pewnie zamerdało, jak pies cieszący się ze spaceru ze swoim panem. To wilgotne powietrze syci zapachami i leśnymi dźwiękami twoje nozdrza i uszy, zieleń i kształt roślin syci twój wzrok, a miękki mech masuje twoje stopy. Łapiesz się na tym, że nie … myślisz. To jest nawet przyjemne – nie myśleć. Po raz pierwszy od wielu lat czujesz pustkę w głowie i czujesz, że to jest to, czego ci było potrzeba. Teraz już wiesz, co to jest. To jest … medytacja. I nie musisz się wysilać, by medytować – ona po prostu sama przychodzi. Bieg, nawet lepiej, jeśli jest to bieg pod wiatr czy w deszczu, jest doskonałą okazją do medytowania. Gdy biegniesz odpowiednio długi dystans, wtedy myślenie ustaje. Taki bieg nie męczy, wręcz przeciwnie, gubisz gdzieś na leśnych ścieżkach stresy, lęki, problemy, ciężary, które spoczywały na twoim ciele i w twoim ciele. Każda twoja komórka wyrzuciła z siebie wszystko, co jej niepotrzebne: trucizny, niezużyte pokłady energii, zmartwienia, a na jej miejsce komórki zyskują całkiem nową, świeżą energię, tę, która cię później wywinduje na wyższy poziom. Staniesz się lżejszy, żwawszy, lepiej myślący, luźny, wypoczęty, naładowany optymizmem, wesoły, wręcz radosny.
Medytacja w czasie biegu powoduje, że stajesz się jednością z ziemią, po której stąpasz, z drzewami, powietrzem. W czasie biegu mięśnie zużywają tyle energii, że nie wystarcza jej dla głowy i myślenie ustaje. W takich chwilach twój mózg odpoczywa w pełni. Później dosłownie w ciągu sekund odpłaca ci za odpoczynek, zwiększonymi możliwościami. Rozwiązujesz zadania, których nie mogłeś rozwiązać, otrzymujesz inspiracje, pomysły, odwagę, chęci do działania, na które czekałeś (już dawno straciłeś nadzieję i wiarę w uzyskanie tego, czego potrzebujesz – nieprawdaż). Coś z głębi twej duszy podpowiada ci: „Biegaj jak najczęściej. Biegnij wolno, ale długo. Zapłatą za to będzie zdrowienie twego ciała, większe możliwości twego umysłu, większa ilość energii.” Nagle, ni stąd ni zowąd, stajesz przed drzwiami, które przed chwilą zamknąłeś. Dziwisz się – „To tak szybko? A wydawało mi się, że minął prawie cały dzień”. I tak – przy okazji – odkrywasz względność czasu.
Otwierasz drzwi…
… i wracasz myślami z powrotem do domu lub do ogrodu. Odbyłeś bieg w wyobraźni. Namalowałeś w myślach obraz, który tak naprawdę stał się twoim udziałem. W czasie tego biegu w wyobraźni twoje mięśnie naprawdę pracowały, twoje płuca zagarniały naprawdę więcej powietrza, odkryłeś to, czego byś nigdy nie odkrył: bieganie jest ci potrzebne i bardzo je lubisz.
Biegaj na jawie jak najczęściej, a doświadczysz tego, co ci przed chwilą opisałem.
Jeśli czasem naprawdę nie będziesz mógł/mogła pobiegać, pobiegnij w wyobraźni.
Uwierz, że to się dzieje naprawdę. Takiej medytacji, takich odczuć doświadczam za każdym razem w czasie moich biegów. Dlatego tak lubię bieganie. Możesz maszerować, jeśli chcesz. Często stosuję właśnie marszobieg. Łącze obie formy, marsz i bieg. Dlatego to jest coś, co zawładnęło mną jak nałóg. Nie czuję tego, że muszę. Czuję, że chcę.
Niby zwykłe drzwi…
Jeśli kiedyś ci się nie będzie chciało wyjść z domu, by na przykład, pobiegać, dowlecz się przynajmniej do drzwi, zamknij je za sobą. Co się stanie? Już nie wrócisz bez dłuższej chwili biegu. Gwarantuję. Za drzwiami jest coś magicznego, coś, co nas odmienia, dodaje chęci. Zupełnie inne będą twoje myśli przed – inne za drzwiami. Tak samo jest z „trudnym” telefonem, ważną rozmową, np. w sprawie pracy, z poważną decyzją. Podobnie się sprawa ma z drzwiami przed salą egzaminacyjną. Przed nimi masz pustkę w głowie, odczuwasz zamęt, wielki stres, nawet strach, za drzwiami się rozluźniasz, „odzyskujesz pamięć”, zauważasz uśmiech i przychylność egzaminatora, zaczynasz wierzyć w swoje możliwości.
Jeśli pewne sprawy odsuwasz, zwlekasz, to postaw pierwszy krok, następne przyjdą łatwiej. Jeśli otworzysz drzwi, staniesz po drugiej stronie, ten wielki ciężar spada z ciebie. Wtedy decyzja jest za tobą. Już nie ma odwrotu.
Jeśli nie masz na coś ochoty – przejdź na drugą stronę drzwi, zamknij je za sobą, a poczujesz ulgę, poczujesz chęć, uwierzysz, że możesz.
Drzwi mają w sobie wiele magicznej siły.
Uwierz!
One cię zatrzymują lub popychają, wszystko zależy od tego, po której jesteś stronie.
Jeśli powinieneś/powinnaś coś zrobić, to postaw krok dalej – stań za drzwiami, a to zrobisz.
Nie zamartwiaj się tym, że proponuję tutaj bieg. Dla ciebie, jeśli to lubisz, lub stać cię w obecnej sytuacji na mniejsze wysiłki: może być to marszobieg, marsz z kijkami, zwykły marsz lub nawet długi spacer (koniecznie długi).
„I to by było na tyle” – jak mawiał kiedyś Jan Tadeusz Stanisławski.
Na podstawie kilku akapitów z różnych książek Osho:
Piotr Kiewra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Twoje komentarze są moderowane.